ROZDZIAŁ VI SEMINARIUM

ROZDZIAŁ VI

SEMINARIUM

Egzaminy wstępne zdałem bez problemów. Starałem się odpowiadać sercem na pytania stawiane przez komisję. Pamiętam także rozmowę wstępną z ks. wicerektorem Jarosławem. Na pytanie, dlaczego, chcę zostać księdzem, odpowiedziałem: ,,chcę służyć Bogu i ludziom. Może w przyszłości zostanę misjonarzem”. Ks. wicerektor odpowiedział, że wybrałem seminarium diecezjalne, a to służba na terenie diecezji. To mnie zaskoczyło. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Pomyślałem, że najpierw trzeba zostać kapłanem, aby być potem misjonarzem, a potem już Bóg poprowadzi.

W parafii rodzinnej zacząłem służyć przy ołtarzu dopiero jako kleryk. Ks. Proboszcz uczył mnie wszystkiego jak dziecko. Pierwsze czytania na Mszy świętej były dla mnie pełne stresu. Myślałem, że połknę język, jak zobaczyłem, kto jest na kościele. Jednak powoli czułem się lepiej w prezbiterium. Najbardziej przeżywałem moment po przyjęciu Ciała Chrystusa. Długo klęczałem i rozmawiałem z Jezusem. Dziękowałem… Podobno moja twarz miała bardzo charakterystyczny wyraz. Mój młodszy brat aż zwracał mi uwagę, że koledzy śmieją się z niego, że jego brat tak ma. Mimo to byłem sobą. Pierwszym przyjacielem w zakrystii był Maciej, który rok później poszedł do seminarium. To była fantastyczna wiadomość. On uczył mnie wiele rzeczy. Już na pielgrzymce podpowiadał mi wszystko w sprawach liturgicznej służby ołtarza.

Tak więc idąc do Wyższego Seminarium Duchownego zostawiłem wszystko i byłem gotowy na nowe życie z Chrystusem. Marzyłem o postach o chlebie i wodzie w każdą środę i w każdy piątek. I nawet początkowo trochę udawało mi się to dzięki łasce Bożej.

Kurs wstępny w Dąbrówce był fantastyczny, ale wymagający. Bardzo mile wspominam ojca duchownego Macieja i mojego animatora, kleryka Jarosława. Pomagał mi także starszy kleryk Łukasz. Od razu polubiłem program modlitw oraz oczywiście granie w piłkę. Piękne były także spotkania dzielenia się słowem Bożym. Kleryk Łukasz dowiedział się ode mnie, że w seminarium uczy się na studiach katechetycznych moja była dziewczyna. Ostrzegł mnie, abym nie rozmawiał z nią na korytarzu, bo będę miał problemy.

Seminarium rozpocząłem z otwartym sercem i wielką gorliwością. Jak już wszystko zostawiłem, to teraz chciałem dać z siebie wszystko dla Boga i dla ludzi. Nie chciałem zniszczyć daru, który dał mi Bóg. I tak przyjąłem sercem wszystkie zasady. Regulamin spełniałem w pełni. Wcześnie rano chodziłem do kaplicy, gdy jeszcze było ciemno. Adorowałem wieczorem Jezusa, ile tylko mogłem. Uczyłem się na studium gorliwie. Nie lubiłem zbyt długich posiedzeń przy kawie i rozmawiania o światowych rzeczach. Wolałem modlitwę i ćwiczenia fizyczne.

Najmilej wspominam chodzenie do domu dziecka na ul. Staromiejską. Do dzisiaj pamiętam tą młodzież, ich twarze, imiona: Kamila, Krystiana, Doriana, Piotra, Bartka, Piotra, Sebastiana, Adama, Fiołka, Jaroszków, Ewę, Anitę, Sonię, Roksanę, kochane siostry i tak wiele osób… Dawałem tam całe swoje serce i otrzymywałem od nich stokroć więcej miłości i zaufania. Tak było przez 6 lat i wiele tych relacji trwało jeszcze długo.

Bóg dał mi bonus w seminarium. Zostawiając granie w piłkę nożną w klubie gminnym, nie sądziłem, że szybko wrócę do treningów, a nawet trenowania. Już na pierwszym roku dostałem do trenowania drużynę miejscowych chłopaków. od ks. dyrektora i miejscowego proboszcza Janusza.  To był klub Barka. Jako kleryk mogłem trenować i ustawiać sparingi.

Natomiast w drużynie kleryckiej dostałem się do pierwszego składu, a nawet miałem prowadzić rozgrzewki. Czego nie lubili starsi koledzy. Gdyby lubili, to już w pierwszym roku bylibyśmy mistrzami Polski, a tak to było tylko trzecie miejsce. Pamiętam dobrze ten pierwszy rok i finały, które odbywały się w Siedlcach. Mieliśmy pakę, ale i pychę. Niestety przez to drugie zapłaciliśmy dużą cenę. Na Mistrza Polski musiałem czekać do szóstego roku, w którym miałem łaskę być kapitanem i po odebraniu pucharu mogłem powiedzieć: ,,szanujmy słabszych kolegów na boisku, bo jak będziemy popisywać się i traktować słabszych jak tyczki, to wcale nie będą ćwiczyć, a przez to ich zdrowie będzie słabło”. Czułem, że pierwsze miejsce i bycie kapitanem było wolą Bożą, aby to potem powiedzieć.

Na drugim roku pojawiła się poważna próba. Moja była dziewczyna powtarzała drugi rok na studiach katechetycznych i mieliśmy być na jednym roku przez 4 następne lata. Gdy mi to powiedziała, to odpowiedziałem, że damy radę. Ale jak przyszło co do czego, to poprzeczka była wysoko. Dużo modliłem się i rozmawiałem z kierownikiem duchowym. W momencie największego znaku zapytania przyszło zrozumienie, że ja mam w sercu wdzięczność do niej, a nie miłość. Mojej drogi byłem pewny na 100%. I tak poprzeczkę dwa metry w skoku wzwyż przeskoczyłem na kolanach, dzięki modlitwie i mądremu kierownictwu duchowemu.

W seminarium korzystałem z wiedzy i duchowości księży wychowawców i profesorów. Jestem wdzięczny wszystkim. Widziałem, że ojciec duchowny jest ze mnie dumny i zadowolony. Opiekunowie drużyny piłkarskiej mieli ze mnie pożytek. Jeden od razu powiedział, że mam być gwiazdą. Na co ja odpowiedziałem, że ja chcę pokornie tylko pomóc tyle, ile potrafię. Wiele moich cech zostało odkrytych i umocnionych przez wychowawców. Mój proboszcz ks. prałat Henryk powiedział, że kto będzie miał mnie na parafii, to będzie miał wielki pożytek. Ks. od homiletyki ks. dr Sławomir powiedział na ćwiczeniach, że słów to mi nie zabraknie na kazaniach. Ks. od liturgiki ks dr Dariusz powiedział, że mam bardzo dobry głos, gdy były ćwiczenia celebracji Najświętszej Ofiary. Tutaj muszę wspomnieć, że ok. trzeciego roku seminarium głosił nam rekolekcje pewien egzorcysta. Był chudy, wyposzczony i pełen Bożego dostojeństwa. Celebrował z taką miłością Najświętszą Ofiarę i unosił Jezusa tak powoli, że od razu zapragnąłem tak podnosić Chrystusa (co miało okazać się w przyszłości wielkim darem, a jednocześnie słodkim jarzmem).

Mile wspominam świeckiego profesora od filozofii Pana Ptaszka. Ależ miał pasję do przedmiotu. Zbierałem jak pszczoła to, co dobre. Trudne sprawy przemadlałem. Wśród kleryków byłem średnio lubiany. Gdy zostałem magistrem ordinis i miałem wyznaczać rejony do sprzątania, a potem sprawdzać je, to zaczęło się sporo trudności. Za dawanie powtórek doczekałem się nawet kazania pewnego diakona na mój temat, jakim to ja jestem faryzeuszem nakładającym ciężary. Dzięki łasce uniosłem to oraz wiele innych zniewag, które oddaję Bożemu miłosierdziu i Bożej sprawiedliwości. Wybaczyłem wszystkim i proszę pokornie o wybaczenie, jeśli ktoś ma do mnie jakiś żal.

Pewnego razu podczas adoracji Bóg pokazał mi moich kochanych współbraci, do których powinienem pójść i wyciągnąć rękę. Przypomniał mi, że do dziewczyny tak czyniłem nawet wtedy, gdy nie czułem się winny. Wiedziałem, że wygranym w oczach Boga jest ten, kto jest otwarty na dialog i pojednanie. Tak też zrobiłem. Jeden z braci tylko uśmiechnął się dziwnie. Drugi miał drzwi zamknięte, a trzeci odpowiedział, że ze mną to się nie da, bo wychowawcy mówią, że mnie to powinno się naśladować. Dodał, że nie wyobraża sobie w przyszłości ze mną pracować. (oczywiście Bóg ma poczucie humoru i tak się w przyszłości stało).

Przez cały okres seminarium chodziłem na pielgrzymki piesze do Częstochowy z grupą z rodzinnej parafii. To był wspaniały czas uwielbiania Boga przez Niepokalane Serce Maryi. Cały czas dziękowałem za piękne prowadzenie i wszelkie łaski.

Chyba dwa razy szedłem także do Niepokalanowa na pielgrzymkę trzeźwościową. Raz proboszcz powiedział, że chyba za dużo tych praktyk wybrałem. To z rana byłem w parafii na Mszy świętej, a potem wsiadałem na rower i jechałem do pielgrzymów. Ktoś brał mój rower przez cały dzień, a ja po całym dniu pielgrzymowania wracałem do domu i znowu byłem rano na Mszy w parafii i znowu na rower. Tak było przez 3 dni. To było Boże szaleństwo. Gdy trzeciego albo czwartego dnia miałem wrócić ok. 60 km na rowerze po kilku odcinkach pielgrzymowania i porannego pojechania 30 km do pielgrzymów i jeszcze była szalona burza, a ja byłem na rowerze między szalejącymi końmi w Wyśmierzycach… Anioł Stróż pomógł i jak żółw błotnisty dojechałem do domu.

Drugą praktyką wakacyjną były obozy z caritasu dla ubogiej młodzieży z moim byłym wychowawcą Dariuszem oraz kolegami klerykami jako opiekunami Maciejem i Pawłem. To był wspaniały czas z górami w tle.

Po święceniach diakonatu miałem takie ciekawe zdarzenie. Gdy zawiozłem z kolegą ciasto do domu dziecka na ul. Kolberga po uroczystościach, to panie opiekunki zapytały, z jakiej to okazji. Odpowiedziałem, że mieliśmy święcenia diakonatu. Zapytały, co tam się ślubuję. Odpowiedziałem i zostałem słownie atakowany przez jakieś 20 min i to jak z karabinu maszynowego. Nawet nie mogłem nic odpowiedzieć. Jak już tak wystrzelały wszystko i patrzyły głupio w sufit, to powiedziałem, że Kościół nie strzela, ludzie sami odchodzą. Jedna z pań odpowiedziała: ,,idealista się trafił, zniszczą cię tam”. Uśmiechnąłem się i nie rozumiałem, że to był duchowy atak przez te biedne osoby.

Na ostatnim roku seminarium pojechałem jako diakon na oazę 3 stopnia do Skarżyska Kamiennej z ks. Grzegorzem. Uznałem, że oaza jest kolejnym po pielgrzymce najpiękniejszym czasem w roku. I tak miałem prowadzić później oazę jeszcze ok. 10 razy (2 razy 3 stopień młodzieżowy i 8 razy 2 stopień młodzieżowy w górach).

Ciąg dalszy nastąpi…

Misja i obietnica

Jedenastu uczniów udało się do Galilei, na górę, tam gdzie Jezus im polecił. A gdy Go ujrzeli, oddali Mu pokłon. Niektórzy jednak wątpili. Wtedy Jezus podszedł do nich i przemówił tymi słowami: «Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi. Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata». Mt 28, 16-20

Czytaj dalej Misja i obietnica

Czy znasz Jezusa i Jego naukę?

Uczniowie opowiadali, co ich spotkało w drodze i jak poznali Jezusa przy łamaniu chleba. A gdy rozmawiali o tym, On sam stanął pośród nich i rzekł do nich: «Pokój wam!» Zatrwożonym i wylękłym zdawało się, że widzą ducha. Lecz On rzekł do nich: «Czemu jesteście zmieszani i dlaczego wątpliwości budzą się w waszych sercach? Popatrzcie na moje ręce i nogi: to Ja jestem. Dotknijcie Mnie i przekonajcie się: duch nie ma ciała ani kości, jak widzicie, że Ja mam». Przy tych słowach pokazał im swoje ręce i nogi.

Lecz gdy oni z radości jeszcze nie wierzyli i pełni byli zdumienia, rzekł do nich: «Macie tu coś do jedzenia?» Oni podali Mu kawałek pieczonej ryby. Wziął i spożył przy nich. Potem rzekł do nich: «To właśnie znaczyły słowa, które mówiłem do was, gdy byłem jeszcze z wami: Musi się wypełnić wszystko, co napisane jest o Mnie w Prawie Mojżesza, u Proroków i w Psalmach». Wtedy oświecił ich umysły, aby rozumieli Pisma. Łk 24, 35-44

Czytaj dalej Czy znasz Jezusa i Jego naukę?

Otwórz serce dla Prawdy

Jezus powiedział do Żydów, którzy Mu uwierzyli: «Jeżeli trwacie w nauce mojej, jesteście prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli». Odpowiedzieli Mu: «Jesteśmy potomstwem Abrahama i nigdy nie byliśmy poddani w niczyją niewolę. Jakże Ty możesz mówić: „Wolni będziecie”?» Odpowiedział im Jezus: «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu. A niewolnik nie pozostaje w domu na zawsze, lecz Syn pozostaje na zawsze. Jeżeli więc Syn was wyzwoli, wówczas będziecie rzeczywiście wolni. Wiem, że jesteście potomstwem Abrahama, ale wy usiłujecie Mnie zabić, bo nie ma w was miejsca dla mojej nauki. Co Ja widziałem u mego Ojca, to głoszę; wy czynicie to, co usłyszeliście od waszego ojca».

W odpowiedzi rzekli do niego: «Ojcem naszym jest Abraham».Rzekł do nich Jezus: «Gdybyście byli dziećmi Abrahama, to dokonywalibyście czynów Abrahama. Teraz usiłujecie Mnie zabić, człowieka, który wam powiedział prawdę usłyszaną u Boga. Tego Abraham nie czynił. Wy dokonujecie czynów ojca waszego». Rzekli do Niego: «My nie urodziliśmy się z nierządu, jednego mamy Ojca – Boga». Rzekł do nich Jezus: «Gdyby Bóg był waszym Ojcem, to i Mnie byście miłowali. Ja bowiem od Boga wyszedłem i przychodzę. Nie wyszedłem sam od siebie, lecz On Mnie posłał». J 8, 31-44

Czytaj dalej Otwórz serce dla Prawdy

Zdumieni nauką!

A był w synagodze człowiek, który miał w sobie ducha nieczystego. Zaczął on krzyczeć wniebogłosy: «Och, czego chcesz od nas, Jezusie Nazarejczyku? Przyszedłeś nas zgubić? Wiem, kto jesteś: Święty Boga». Lecz Jezus rozkazał mu surowo: «Milcz i wyjdź z niego!» Wtedy zły duch rzucił go na środek i wyszedł z niego, nie wyrządzając mu żadnej szkody. Wprawiło to wszystkich w zdumienie, i mówili między sobą: «Cóż to za słowo, że z władzą i mocą rozkazuje nawet duchom nieczystym, i wychodzą». Łk 4, 33-36

Czytaj dalej Zdumieni nauką!