ROZDZIAŁ XXI
ROK 2016
Rok 2016 był według wielu czasem największych znaków i cudów. Ciekawe było także to, że dochodziły mnie głosy o mojej zmianie. Nawet ks. proboszcz kiedyś na dworze powiedział podchwytliwie, że ciemne chmury zbierają się nad Albertem. Nie reagowałem. Przychodziło do mnie wielu kapłanów na stanowiskach i pytali, czy ich zastąpię. Każdy otrzymał odpowiedź: ,,co Duch Święty powie przez ks. biskupa, tak będzie.”
Ks. N. pytał, czy zastąpię go na funkcji moderatora diecezjalnego Ruchu Światło Życie. Ks. N. pytał, czy zastąpię go jako duszpasterza akademickiego.
Ks. N. pytał, czy zgodziłbym się na bycie w Fundacji Pomoc Kościołowi w Potrzebie. Ks. N. pytał, czy chcę zaangażować się w media diecezjalne.
Podobno trzech proboszczów chciało mnie na swoich parafiach. Jednak po ludzku siła ks. N była największa, co zdradził N. na uroczystościach w parafii kiedyś w zakrystii mówiąc: ,,nie chce cię puścić ten proboszcz.” Ks. N. podszedł nerwowo mówiąc: ,,on nic nie wie.” Tak naprawdę to Duch Święty miał inny plan… On tylko uśmiecha się na takie ludzkie zabiegi.
Rok 2016 po pierwsze kojarzę z triumfem ministrantów, który najpierw był okupiony wieloma dziwnymi porażkami. Trenowałem z chłopakami dwa razy w tygodniu. Dawaliśmy z siebie maksa. Nie chcieliśmy w Radomskiej Lidze Ministrantów znowu mieć 4 miejsca zaraz za podium. Przyszedł czas na bardzo ważny mecz z odwiecznym ,,rywalem” parafią św. Stefana w Radomiu. Matematyka pokazywała, że jak wygramy, to mamy pierwsze miejsce w lidze, a jak przegramy to znowu możemy być na 4 miejscu. Tak dziwnie w 3 punktach różnicy miały mieścić się 4 drużyny. To pokazuje tylko wyrównany poziom w czubie tabeli. Młodzi zaprosili na ten mecz nawet proboszcza. Ten przyszedł z cukierkami. Chłopaki ze szkoły średniej na pewno ucieszyli się. Byli jednak zaszczyceni i mieli mocny wiatr w żagle. Na początku meczu szło dobrze. Wygrywaliśmy 2:0. Jednak w kilka chwil nieuwagi szybko straciliśmy 3 bramki i przegraliśmy. To był dla nas szok. Znowu mieliśmy 4 miejsce w lidze. Mówiłem do Boga: ,,zaraz mnie zabiorą z parafii, a ja z nimi nic nie osiągnę.” Jakoś przełknęliśmy tą porażkę.
Kilka tygodni później graliśmy w finałach Diecezjalnych Mistrzostw Ministrantów. W naszej grupie było tylko 3 drużyny. Dwie wchodziły do półfinału. Wygraliśmy 1:0 z Parafią MB Królowej Świata w Radomiu i przegraliśmy 0:1 z Parafią z Jastrzębia. Czekaliśmy na wynik bezpośredni tych dwóch drużyn. Każdy wynik dawał nam awans oprócz 2:1 dla MB KŚ z Radomia. I taki wynik był. To był kolejny poważny cios. Mimo iż w grupie wygraliśmy z parafią MB KŚ, to oni wygrali swój półfinał i finał. Byli mistrzami diecezji, a my mieliśmy 5 miejsce. Powiedziałem do Boga: ,,Ty chyba naprawdę nas nie lubisz.” Szybko otrzymałem natchnienie, że ta porażka może być dla nich cenniejsza niż puchary i medale. Miałem ich zebrać i zrobić im mocny rachunek sumienia. Tak też się stało. Zadawałem poważne pytania: ,,kto w pełni słuchał księdza opiekuna?, – czy szanowaliście się na boisku i poza boiskiem?, – czy graliście w łasce uświęcającej? Czy wyspaliście się przed turniejem, jak prosiłem? Każdy z was kto nie ma wszystkich pozytywnych odpowiedzi, to osłabił drużynę. Jak to zrozumiecie, to będzie dla was największe zwycięstwo.” Posłuchali ze skruchą, ale ambitnie walczyli ze mną, abym poprosił o dziką kartę na Mistrzostwa Polski. Powiedziałem im: ,,to nie było wolą Bożą, bo mamy dopiero 5 miejsce w diecezji.” Kuba odpowiedział: ,,a może wolą Bożą jest abyśmy tak pojechali.” Nie dałem za wygraną.
Następnego dnia pisał do mnie ks. z Jastrzębia: ,,szkoda mi twoich chłopaków, tak ładnie grali.” Odpisałem: ,,i jeszcze mnie męczą o dziką kartę.” Napisał, że Idalin zajął 3 miejsce, dzwonił i dostał dziką kartę. Postanowiłem zadzwonić do organizatorów Mistrzostw Polski LSO tylko dlatego, żeby mi nie truli ministranci, że nie spróbowałem. Wstyd mi było dzwonić z 5 miejscem w diecezji. Organizatorzy powiedzieli, że zastanowią się. Po 2 godzinach otrzymałem telefon, że mamy pięćdziesiąte któreś miejsce i możemy przyjechać. Od razu zadzwoniłem do proboszcza. Pozwolił. Zgromadziłem chłopaków i było poważne kazanie. Mówiłem: ,,Wiecie, ile to kosztuje. Są na to pieniądze, ale pojedziecie i pokażecie klasę nie tyle na boisku, ale i poza także boiskiem także. Bierzecie alby i wszyscy macie być w łasce uświęcającej. Nie wyobrażam sobie, żebyście grali dla Jezusa i mieli nogi spętane grzechem.”
Przyszedł dzień wyjazdu. Wszyscy poszli tłumnie do spowiedzi. Jeden tylko wracał z meczu z Warszawy i dzień później chłopaki sprzedali go, że jest bez łaski. Bóg zatroszczył się o to i przystąpiliśmy do meczy w czystości serca jako jedna drużyna Boża. Pamiętam jeszcze, że rano przed Mszą i meczami Kuba powiedział, że śniło mu się, że wygramy te mistrzostwa. Uśmiechnąłem się i pomyślałem tylko (taa, 5 drużyna z Radomia). Taki był ze mnie niedowiarek. Okazało się, że jako jedyni z 1000 ministrantów z Polski mieliśmy stroje liturgiczne i zrobiliśmy asystę przy biskupie w Rzeszowie. Po Mszy wróciliśmy się od samochodów do kościoła, aby zawierzyć się Bogu.
Potem na sali modliliśmy się przed i po każdym meczu. Zapraszaliśmy Jezusa, aby był w naszych sercach i nogach. I działy się cuda. Nikt nie mógł nam strzelić bramki. Adrian bronił jak w transie. Spikerzy przecierali oczy. Po pierwszych trzech meczach mieliśmy już pierwsze miejsce w grupie. Dałem drugi skład na ostatni mecz. Szymon puścił 3 bramki i miał od razu ciężki humor. Był wtedy najmłodszy razem z Konradem. Pogadałem z nim i zeszło z niego przygnębienie.
Nadszedł mecz z drużyną, która zajęła drugie miejsce w innej grupie. Graliśmy o wejście do ćwierćfinału. Powrócił pierwszy skład i bramkarz Adrian, który nadal wyczyniał cuda dzięki łasce Bożej. W tym meczu kapitan Kuba doznał strasznej kontuzji (podobnie jak jego brat Michał trzy lata wcześniej). Było to naderwanie mięśnia czworogłowego uda i nawet oderwanie kawałka kości miednicy. Kilkadziesiąt sekund Kuba grał jeszcze na adrenalinie, ale musiał zejść. Potem jeździliśmy do późna do kilku szpitali. Tak straciłem najlepszego zawodnika. Ale nie popełniłem błędu sprzed 3 lat i nie załamałem drużyny słowami, że nie mamy już, o co grać.
Dociągnęliśmy do końca z wynikiem 0:0. Były karne. Ja w karnych nigdy nie wygrałem. Trenowaliśmy jednak karne i nasz rezerwowy bramkarz miał bardzo dobre wyniki na treningach. Pomodliliśmy się o wypełnienie woli Bożej. Po ludzku kazałem strzelać z całych sił. WYGRALIŚMY TEN MECZ. Dodam, że nigdy nie wygrałem żadnego meczu w karnych. I tak cieszyliśmy się cudownym przejściem do ćwierćfinału i smuciliśmy się kontuzją kapitana. Pozostałe 3 pierwsze drużyny z diecezji radomskiej nie wyszły nawet z grup MP LSO. Gdy dowiedzieli się, że jesteśmy w ćwierćfinale to byli bardzo zaskoczeni.
My jednak wiedzieliśmy, że Jezus jest z nami! Następnego dnia nie wiedzieliśmy, jaki będzie poziom drużyn. Byliśmy po ludzku bardzo osłabieni, ale Bóg był z nami. Mieliśmy także wymowny okrzyk: W IMIĘ… BOŻE! Szliśmy jak Dawid na potyczkę z każdym Goliatem. Jeżeli Bóg z nami, to któż przeciwko nam? Dodatkowo graliśmy nie tylko dla Boga, ale jeszcze dla kontuzjowanego kapitana. W cudownych okolicznościach wygraliśmy ćwierćfinał i półfinał. Opaskę kapitańską przejął Szymon i grał na 200%. Błyszczał dalej bramkarz i młody Mikołaj.
Finał miał być transmitowany na żywo na youtube (https://www.youtube.com/watch?v=HDhOA3PrM2Q&t=1s) Presja była ogromna. Graliśmy z drużyną o wiele lepszą piłkarsko (obrońcami tytułu). Nie mieliśmy już sił. Kuba zamiast zostać w szpitalu, chciał być na trybunach. Jak wcześniej miał proroczy sen o zwycięstwie, tak przed finałem powiedział Mikołajowi, aby w sytuacji sam na sam w finale nie kiwał bramkarza, lecz strzelał. Jest jeszcze jeden ciekawy fakt. Chłopaki śmiali się z Konrada, który był 4 lata młodszy od najstarszych, że nie strzelił żadnego gola. Bóg miał dla niego bonus w późniejszym czasie. Bałem się blamażu w tym finale. Wiedziałem, że Opatów chodzi jak w zegarku. Co prawda my także mieliśmy wypracowanych kilka trików na treningach, ale czułem, że to mało na taki poziom.
Pierwsza połowa zakończyła się remisem 0:0. Odetchnąłem. Nie było wstydu. Adrian dalej miał anioła stróża w bramce. W drugiej połowie Miki wyleciał na karę 2 minuty. Pomyślałem, że teraz nas rozjadą. Wpuściłem najmłodszego Konrada i kazałem biegać od jednego zawodnika do drugiego, ile tylko starczy mu sił. Konrad spisał się rewelacyjnie i dostał nagrodę z góry. Podbiegł pod bramkarza przeciwników, a nasz bramkarz rzucił mu piłkę na głowę. Konrad trącił piłkę i strzelił gola na 1:0, gdy graliśmy w osłabieniu. Popatrzyłem w niebo i uśmiechnąłem się, co tu się dzieje. Przetrwaliśmy osłabienie i jeszcze objęliśmy prowadzenie.
Miki wrócił do gry i chwilę później biegł pół boiska sam na sam z bramkarzem. Miał nie kiwać, a kiwał. Gdyby to strzelił na 2:0 bylibyśmy mistrzami Polski. Tak też już myśleli przeciwnicy, gdy widzieli tą sytuację. Jednak bramkarz Opatowa zgarnął piłkę spod nóg Mikołaja i to tak wzmocniło przeciwników, że w kilka minut strzelili nam 4 bramki. Chciało się powiedzieć: ,,sędzia kończ ten mecz”. Znowu było drugie miejsce. Jednak nie miejsce było sukcesem, lecz granie w łasce uświęcającej. Dlatego też pisałem o tym zdarzeniu 3 maja 2016 roku https://wyplynnaglebie.com/zwyciestwo-laski/ i zatytułowałem wpis: ZWYCIĘSTWO ŁASKI. Pamiętam, jak Konrad cieszył się medalem i mówił: ,,będę dzieciom opowiadał”. Chłopaki często powtarzali: ,,Bóg jest z nami”.
Gdy wracaliśmy, to powiedziałem do chłopaków, że nie wiem, o której godzinie jutro mam w grafiku kazanie, ale przyjdźcie na godz. 9, zrobicie asystę, a ja dam świadectwo. Spojrzałem po powrocie na grafik, a tam miałem wyznaczone jedno kazanie o godz. 9. Ludzie byli bardzo wzruszeni. Ministranci dziękowali Bogu i św. Bratu Albertowi patronowi parafii i drużyny. Proboszcz poprosił, abym mówił to świadectwo na wszystkich mszach. Chwała Bogu!
Dowodem na to, że było to zwycięstwo łaski jest fakt, że rok później pojechaliśmy w tym samym składzie starsi o rok i doszliśmy tylko do 9 miejsca. Kuba nie mógł się pozbierać. Chciał na parkiecie mieć udział w tym, co dokonało się rok wcześniej. Drużyna, z którą odpadliśmy w 2017 roku doszła do finału i przegrała z ministrantami z Radomia. Gdybyśmy tamten mecz wygrali, to mógł być historyczny finał Mistrzostw Polski z udziałem dwóch drużyn z Radomia. Pewnie Bóg tak nie chciał, bo z tamtą drużyną mieliśmy mocne spięcie w lidze RLM i mogłoby być antyświadectwo. Staraliśmy cieszyć się sukcesem odwiecznych ,,rywali”. Jednak chłopaki mieli wiele trudnych pytań do mnie. Nie na wszystkie potrafiłem odpowiedzieć.
Kolejnym fenomenem roku 2016 były Światowe Dni Młodzieży w Krakowie. Przygotowywaliśmy się do przyjęcia w naszej parafii ok. 50 osób z Włoch na tydzień przed centralnymi obchodami ŚDM w Krakowie. Autokar Włochów przyjechał z pięcioma księżmi (w tym ks. N). Bóg zesłał nam ks. N, który mówił w dwóch jeżykach i pomagał w komunikacji. Organizacja szła perfekcyjnie. Bardzo pomagał mi Artur jako lider wolontariatu. Rodziny i wolontariuszy przygotowywała językowo chyba pani dobrze znająca język włoski. To także była wielka pomoc. Te dni to było istne duchowe i organizacyjne szaleństwo. Byłem odpowiedzialny za Mundial na Mosirze. Wygrała chyba Ukraina. Moi ministranci zajęli 3 miejsce. Hitem jednak była drużyna Watikan Team. Księża włoscy poproszeni przeze mnie o wystawienie młodzieży włoskiej pokazali na siebie i powiedzieli, że mają drużynę. Mieli nawet biskupa z Genoi. Ten podczas rozpoczęcia Mundialu przeskoczył przez barierki z trybun z plecaczkiem. To był ciekawy widok. Obyło się bez kontuzji.
Pamiętam także Apel Młodych podczas tych diecezjalnych dni młodych. Gdy przechodził Jezus w Najświętszym Sakramencie, to obok mnie klęczała osoba bardzo ciemnej karnacji. Szukała czegoś w torebce. Czułem, że chciała płakać. Usłyszałem natchnienie, aby przytulić ją. Tak też uczyniłem i mówiłem szeptem po angielsku, to co Duch Święty podpowiadał. Ona jeszcze bardziej płakała. Po wszystkim szukała kogoś młodszego, kto wytłumaczy jej mój przekaz. Okazało się, że była z Brazylii. Gdy młody Brazylijczyk tłumaczył jej moje słowa, to łzy leciały jej jak z kranu. Dała mi brazylijską opaskę i zrobiła krzyżyk na dłoni mówiąc, że będzie mnie chronić modlitwą. Jezus naprawdę działał.
Kolejnym dowodem działania Boga był wieczór talentów dla młodzieży włoskiej. Zapomniałem kupić nagrody. Nagle przyszedł malarz z parafii ze swoimi obrazami i powiedział, że to dla młodzieży. Ależ cieszył się, gdy słuchał ich śpiewów i mógł nagradzać ich swoimi obrazami. Z tego czasu bardzo mile wspominam kapłanów włoskich: ks. Alberto, Mateo, Roberto, Cristiano oraz emerytowanego karabiniera Mario, który potrafił kilka lat codziennie pisać do mnie z pozdrowieniami. Z młodzieży bardzo dali się zapamiętać Gaia i Simone.
Ten tydzień był tak wspaniały, że aż nie chciało się jechać do Krakowa. W Krakowie także było wiele łask. Pamiętam jednego dnia nocą na czuwaniu Duch Święty zaprosił mnie do młodzieży z Paragwaju i siostry zakonnej pochodzącej z Polski, która z nimi była. Mogłem opowiadać o Bogu, a siostra tłumaczyła. Pamiętam zaszklony wzrok tych młodych ludzi.
Po ŚDM wpadliśmy na szalony pomysł, aby pojechać z rewizytą do Włoch. Kuliśmy żelazo póki gorące. Zostało jeszcze trochę pieniędzy i pojechaliśmy na 3 samochody do Włoch. Nie łatwo było namówić mamę Kuby, aby ten mógł w wieku 18 lat prowadzić auto i to w sumie 4 tysiące kilometrów. W organizacji pomógł nam ks. N. Jego znajomy proboszcz dał nam starą plebanię na tydzień. Jedzenie kupowaliśmy i niewiasty gotowały. Włosi zabrali nas w kilka ciekawych miejsc. Pamiętam, że byliśmy w Portofino, Genui, Chiavari i u ks. Cristiano w oratorium Don Bosco. Tam młodzież zrobiła nawet po polsku napis WITAJCIE. Zagraliśmy mecz. Zdjąłem sandały i miałem ciekawe stopy po meczu. Nie wiedziałem, że tak ciepła nawierzchnia tak szybko zrobi swoje.
Jedną z największych atrakcji były odwiedziny Monako. Gdy młodzi zobaczyli, że dzień lub dwa później jest mecz PSG – Monako, gdzie w jednej drużynie był Krychowiak, a w drugiej Glik i już wtedy słynny Mbappe, to młodzi bardzo chcieli na ten mecz przyjechać jeszcze raz. Tak też się stało. Nawet opóźniliśmy wyjazd z Włoch o jeden dzień. Byliśmy mocnymi kibicami i francuzi od razu krzyczeli: ,,ooo… Polaco”. W Monako przepych i bogactwo było nie z tej ziemi. Ferrari występowało w każdym odcieniu, Lamborgini, Rolls royce itd. Wszędzie były sklepy projektantów mody. I tak my biedaczki pośród tego bogactwa przechodziliśmy. Piękne świadectwo dała nam Gaja w tym temacie, mówiąc, że to nie jest najważniejsze i nawet nie trzeba na to zwracać uwagi. Gdy wróciliśmy z tej rewizyty, to nasza puszka młodzieżowa ŚDM była wyzerowana. Bóg zatroszczył się o wszystko. To były bajkowe wakacje.
Niestety po wakacjach chciałem zacząć ambitnie nowy rok duszpasterski, a wiele osób nie do końca chciało podjąć odpowiedzialność prowadzenia grup. To mnie trochę podłamało. Wydarzenia są piękne i dodają skrzydeł, ale codzienna formacja miała być podstawą. Gdy wymagałem i stawiałem granice, to młodzież z czasem chciała być mądrzejsza ode mnie. Bodajże tego roku byłem zszokowany, gdy ok. 5 osób nie pojechało na kurs animatora, mimo że byli po 3 latach formacji. Widziałem to tak, jakby chodzili z Jezusem 3 lata, a potem nie podjęli misji. Radziłem sobie jednak tak, jak potrafiłem z tą garstką, która chciała gorliwie korzystać z formacji i pomagać młodszym.
Ciąg dalszy nastąpi…