ROZDZIAŁ XVIII NAWRÓĆENIE W KAPŁAŃSTWIE

ROZDZIAŁ XVIII

NAWRÓĆENIE W KAPŁAŃSTWIE

Rekolekcje ignacjańskie w 2014 roku były dla mnie nowością. Przyjaciel ks. Maciej tłumaczył mi trochę, jak odnaleźć się w takim rekolekcyjnym czasie ciszy. On jechał już na II tydzień rekolekcji. Nie wiedziałem, co mnie tam spotka poza ciszą, której bałem się trochę poprzez mój aktywizm kapłański. To był tak wspaniały czas, w którym Jezus dotykał mojego serca, że tego aż nie da się opisać. To trzeba było przeżyć. Pamiętam, że na początku rozkochiwałem się w Jezusie na nowo. Widziałem, jak pragnął mojego istnienia i kapłaństwa. Normalnie czułem się, jak bym był na dłoni Boga.

I tak po paru dniach była medytacja, w której mieliśmy prosić Boga, o zobaczenie wszystkich swoich grzechów i bólu, jaki zadaliśmy Jezusowi. BYŁEM POD KRZYŻEM JEZUSA I PŁAKAŁEM NAD SWOIMI GRZECHAMI. PRZEŻYŁEM DOSKONAŁY AKT ŻALU. Łkałem i łkałem, a Jezus z tego krzyża mówił do mnie: UMARŁEM ZA CIEBIE DANIEL. Ja odpowiedziałem: ,,to nie za cały świat?” Jezus kontynuował z krzyża: ,,Umarłem Daniel za Twoje grzechy i już nic ci nie pamiętam…” Poczułem się tak czysty i lekki, że od razu postanowiłem wyspowiadać się z całego życia, a pokutę z radości odmawiałem sobie codziennie przez rok. To był dla mnie kluczowy moment w życiu. Słuchając wielu świadectw nawróconych gangsterów zazdrościłem im wielkiej, gorącej miłości do Boga, bo przecież, komu wiele darowano, ten bardziej umiłował, a ja o sobie miałem takie dosyć dobre mniemanie przez to, że od wielu złych rzeczy byłem uchroniony. Tym razem poczułem się, jak największy grzesznik na świecie.

Dalej zobaczyłem się w medytacji na sądzie ostatecznym. Stałem tam jako dumny kapłan z wielkim, pięknym lampionem, ale bez światła. Bóg się pytał: ,,gdzie jest moje Boże światło? Oooo, zostawiłeś na sobie. Nie podoba mi się taka posługa.” Ależ zacząłem drżeć. Mówiłem: ,,to na marne ta cała moja posługa?” Bóg powiedział: ,,nie martw się. Z tej twojej nędzy mogłem coś dobrego uczynić. Zapomniałeś jednak, że masz problem z pychą i nie modliłeś się o pokorę.” I tak Duch Święty podyktował mi modlitwę o pokorę i zaznaczył, że mam ją odmawiać, leżąc krzyżem, jak tylko otworzę oczy każdego poranka. Czynię to od listopada 2014 roku do dzisiaj. Na potwierdzenie, że ta modlitwa jest z nieba, napiszę, że gdy w 2016 roku ujawniłem ją na blogu i udostępniłem na facebooku, to miała 9999+ udostępnień. Nie widziałem nigdy, żeby coś na fb miało tyle udostępnień. Wpis był opublikowany 17 grudnia 2016 roku (https://wyplynnaglebie.com/modlitwa-ktora-wszystko-zmienia/)

Bóg pokazał mi jeszcze jedną rzecz na tych rekolekcjach. Była Ewangelia o nielitościwym dłużniku. To byłem ja – dumny ksiądz Daniel, któremu wszystko wychodziło w seminarium, w pierwszej parafii i na początku drugiej. Musiałem rozbić się o twardą młodzież i dojść pod krzyż, którego tak zawsze pragnąłem. Zobaczyłem, ile wybaczył mi Jezus i że ja także mam tak wybaczyć z serca wszystkim. Uczyniłem to na modlitwie i nie mogłem doczekać się, kiedy wrócę do rodziny i młodzieży, aby im powiedzieć o wszystkim, wybaczyć i wyrazić miłość. Już wracając z rekolekcji z ks. Maćkiem, byliśmy tak pełni Ducha Świętego, że mogliśmy nie odzywać się. Pamiętam, że zacząłem mówić, abyśmy dużo modlili się za kapłanów.

Na rekolekcjach ogromne wrażenie zrobił na mnie ojciec Idziak. Był tak zanurzony w Jezusie, że aż góry mógł przenosić. Zapragnąłem takiej głębi i nawet takiego głosu głębokiego z Ducha Świętego. Bóg dał mi takie uczucie. Przez tydzień czułem, jakby chodził nad ziemią. Pamiętam, że od tych rekolekcji zacząłem gorliwie modlić się za kapłanów. Wymieniałem nawet z imienia tych, którzy zrzucili sutannę i tych, którzy wiedziałem, że upadają.

Po powrocie od razu w domu był szok. Wszystko wyglądało inaczej, wolniej, głębiej. Po tygodniu ciszy i bliskości Jezusa byłem napompowany jak balon i chciałem całemu światu oznajmić, że jestem grzesznikiem, a Bóg mi wybaczył.
Pamiętam zabawne spotkanie z moją krewną i jej mężem (dobrym przyjacielem, gdy byłem jeszcze w seminarium). Tego dnia, kiedy wróciłem z rekolekcji, byli po remoncie kuchni. Krewna zapytała, jak mi się podoba. Odpowiedziałem głębokim głosem, że to tylko marność. Widziałem jej zmęczenie remontem. Jakby życie z niej uszło. Odpowiedziała z wyrzutem: to co ja mam w jaskini mieszkać? Na co ja powiedziałem: ,,czy lodówka Samsunga, czy jaskinia to marność i to marność.” W końcu zeszło napięcie i zacząłem opowiadać o działaniu łaski Bożej. Mama mojej krewnej weszła z ciastem i miała od razu wychodzić, ale jak ją zatrzymało opowiadanie w drzwiach, tak stała może pół godziny.

Nie mogłem doczekać się spotkania z młodzieżą na parafii. Wyjeżdżałem jako pyszny, obrażony ksiądz. Wracałem pełen życia i ufam, że miałem już odrobinkę pokory. Przyszedł moment kadry – spotkania z animatorami. Z piętnastu osób przyszło 3 albo 4 osoby. Zrobiło mi się smutno. Przyszło mi natchnienie, aby wsiąść w samochód i jechać po wszystkich, ale zaraz pojawiła się druga myśl zapytaj innych, co robić. Animator Artur odpowiedział: ,,wsiadamy w Toyotę i jedziemy po ludzi.” To był SZOK. Ja miałem natchnienie, a kilka minut później Artur, to powiedział. Ten pomysł w ogóle nie był podobny do starego księdza Daniela. Kiedyś zrobiłbym spotkanie i kazał reszcie przekazać bieżące sprawy. Tym razem uniżyłem się i pojechałem do każdego, aby zaprosić na plebanię. Przyszli wszyscy. Zaczęło się. Pełen pokoju i uśmiechu powiedziałem, że jestem gotowy na wszystkie najtrudniejsze słowa wobec mnie. Jeden lektor powiedział: ,,czy na pewno?”. Po czym odpalił: ,,Bo wie ksiądz, ja to mam problem z pychą, ale przy księdzu, to się lepiej czułem.” To była torpeda, a ja przyjąłem ją z łagodnością i jeszcze uwielbiałem Boga. Inny lektor powtarzał: ,,no nie wierzę, co się stało z księdzem…” BÓG JEST WIELKI. CHWAŁA PANU!

W szkole były podobne cuda. Skończył się ksiądz katecheta rycerz w złotej zbroi, który wszystkich zaszachuje swoją wiedzą i doświadczeniem. Zaczęło się nauczanie z głębi serca i nie potrzebowałem już laptopa i multimedialnych fajerwerków. Właściwie każdego dnia działy się jakieś Boże znaki. Żywy Jezus działał z mocą. Często miałem w szkole natchnienia, aby do kogo podejść i coś powiedzieć. Osoby czasami płakały po paru sekundach, a ja nie zatrzymywałem na sobie żadnej chwały, bo wiedziałem, że całe dobro czyni we mnie Bóg, a nie ja. Ja to mogłem tylko popsuć coś albo z lęku zmarnować dobre natchnienia.

W kolejnych latach starałem się już dojrzalej podchodzić do rekolekcji ignacjańskich i czasu po rekolekcjach. Rekolekcjonista powiedział, że jak napompowałem się, jak balon, to nie powinienem całego powietrza wypuszczać, lecz tylko odrobinę, a z drugiej strony na kolanach dopompowywać. Kalisz i 4 tygodnie rekolekcji to czas wielkiej przyjaźni z Jezusem! Jestem Bogu niezwykle wdzięczny za każdą minutę tych 4 tygodni. Serce wciąż tęskni za takim byciem sam na sam z Bogiem, ale On miał i ma dalej piękne plany…

Chcę wyrazić ogromną wdzięczność wszystkim osobom, które podjęły za mnie modlitwę margaretki. Jest ich na tą chwilę ponad 200 osób. Mam już ponad 30 margaretek. Gdyby nie te osoby, to już dawno pewnie rozsypałbym się w mojej nędzy. Chwała Bogu za piękne współpracowanie z łaską w sercach tych ludzi. Codziennie wspominam je Bogu podczas Najświętszej Ofiary oraz ofiaruje moje trudy także w ich intencji. Ponad to codziennie ofiaruję przez Niepokalane Serce moje cierpienia, udręki, ataki i wszystkie wysiłki w intencji: nawrócenia i uświęcenia kapłanów, za moich prześladowców, za dusze czyśćcowe, osoby, którym towarzyszyłem i towarzysze, za rodzinę i we wszystkich intencjach Maryi.

Ciąg dalszy nastąpi…

Rozdział XII (Oaza) Rozdział XIII (Parafia św. Brata Alberta) Rozdział XIV (ZSSiH)

ROZDZIAŁ XII

RUCH ŚWIATŁO ŻYCIE DIECEZJI RADOMSKIEJ

Jak już wspominałem przygodę z Ruchem Światło Życie rozpocząłem dopiero w 2009 roku jako diakon w Skarżysku Kamiennej na 3 stopniu ONŻ z ks. Grzegorzem. Miałem poranne konferencje o Kościele. Napisałem 15 konferencji przed wyjazdem. Na pierwszej byłem skrępowany swoim tekstem, gdy na niego zerkałem. Następne dni uczyłem się swoich pisanych od serca tekstów, żeby nie patrzeć na kartkę. Chciałem mieć kontakt wzrokowy z młodzieżą. Poznałem wtedy żywy Kościół. Pragnąłem już co roku prowadzić oazy jako kapłan.

Ciężko mi wymienić miejscowości prowadzonych oaz. Spróbuję jednak. 2010 rok – III stopień ONŻ Skarżysko Kamienna z ks. Grzegorzem. 2011 rok – III ONŻ Skarżysko Kamienna z ks. Arturem. W roku 2012 nie dogadałem się z ks. proboszczem w sprawie urlopu wakacyjnego i musiałem przerwać prowadzenie oaz. Cierpiałem z tego powodu. Od roku 2013 do 2021 prowadziłem II stopień ONŻ kolejno w Bańskiej Wyżnej (nowy ośrodek), Bańskiej Wyżnej (stary ośrodek), Bańskiej Wyżnej (stary ośrodek), Białym Dunajcu, Zalesiu, Zalesiu, Lubomierzu, Lubomierzu, Lubomierzu.
Każde wakacje ok 17,18 dni byłe pełne posługi. Głosiłem słowo Boże dwa razy dziennie, ale żadnego dnia nie żałuję. Z wielu z tych oaza są piękne prezentacje. To był czas łaski, a już ostatnia oaza w 2021 została określona jednogłośnie jako MOCNA. Świadków jest wielu. Ja po prostu oddawałem się Duchowi Świętemu.

Jestem Panu Bogu wdzięczny za wspaniałych ludzi i wszystkie dary, które mi dał w posłudze w Ruchu Światło Życie. W 2021 roku musiałem podjąć decyzję, że już wystarczy, po pewnym ataku na moje prowadzenie…

Prezentacje z kilku oaz udało się utrwalić i umieścić na youtube:
Dla przykładu podaję link do prezentacji z jednej z barwniejszych oaz:
2014 https://www.youtube.com/watch?v=HhlVWwuMmdM

ROZDZIAŁ XIII

PARAFIA ŚW. BRATA ALBERTA W RADOMIU

Choć przychodziłem na tą wspaniałą parafię w połowie listopada 2012 roku jak żołnierz na front, to dzisiaj wiem, że to był czas cudów w moim sercu i w sercu tych, którzy otworzyli się na działanie łaski.

Zaczęło się śmiesznie. Umyłem samochód, żeby wstydu nie było już na starcie, gdy jechałem na pierwsze spotkanie z nowym ks. proboszczem. GPS poprowadził mnie przed drogę, gdzie było wszystko rozkopane i przyjechałem autem całym w błocie. Taka mała wpadka. Ks. proboszcz Marian wziął mnie najpierw do kościoła, a potem opowiedział o zadaniach: młodzież, ministranci, oaza i pielgrzymka. Wszystko było pięknie. Widział mój zapał. Cieszył się. Musiał mieć dobry wywiad. Wiedział, że pracowity kapłan przychodzi. Oddałem się Duchowi Świętemu i zacząłem od młodzieży. Miałem może kilka osób na początku. Był bardzo kreatywny animator Piotr, gorliwa i cicha Ola oraz kilku nieodkrytych młodych piłkarzy: Michał, Artur, Kuba, Szymon.

Gdy pierwszy raz zaprosiłem młodzież na oazę, to byli bardzo skrępowani i nie wiedzieli, że z księdzem można tak normalnie porozmawiać. Z czasem otwierali się na mnie. Rozpoczęła się machina pracy. Młodzieży przybywało. Pomogły nam rekolekcje ewangelizacyjne z Diakonią Ewangelizacji Ruchu Światło Życie. Ks. Artur z ekipą dali z siebie wszystko. Ja sam głosiłem słowo Boże dopiero trzeciego dnia, a już od pierwszego dnia nie mogłem wytrzymać bez głoszenia żywego Słowa Bożego. Czułem, że Duch Święty ma mocny przekaz. Po skończonych rekolekcjach grupa ewangelizacyjna nie chciała wracać do domów. Atmosfera była tak pełna miłości.

ROZDZIAŁ XIV

ZESPÓŁ SZKÓŁ SPOŻYWCZYCH I HOTELARSKICH

Przychodziłem na ciężki grunt szkoły średniej, w której mój poprzednik trochę podpalił ląd. Ja pojawiłem się z czystą kartą i otwartym sercem. Postanowiłem dać z siebie wszystko i nie myśleć o tym, co tutaj było. Wiedziałem, że Duch Święty będzie prowadził. Wcześniej uczyłem w Brzózie w przedszkolu, podstawówce i gimnazjum. Teraz w szkole średniej mogłem mieć skrzydła w pełni rozwinięte. Ewangelizacja szła pełną parą. Czułem się bardzo pewnie w katechezie. Zaprawili mnie w bojach młodzi z domu dziecka przez 6 lat odwiedzania ich i głoszenia im Ewangelii na spotkaniach. Pomogły mi praktyki w szkołach średnich w Starachowicach, gdy byłem diakonem. A najbardziej pomagała mi miłość do Boga i ludzi, a zwłaszcza młodzieży. Wiedziałem, że oni są przyszłością Kościoła, więc dawałem z siebie maksimum.

Bardzo przykładałem się do rekolekcji wielkopostnych. Zawsze był: zespół ludzi, ewangelizatorów, przedstawienia, świadectwa, kawiarenka, filmy, prezentacje, nabożeństwa. To było mnóstwo pracy, ale radość ogromna, gdy złowiło się dla Jezusa chociaż jedną młodą osobę. Młodzi rośli jak na drożdżach. Angażowałem do przedstawień nawet nauczycieli. Pamiętne przedstawienie z Panią od chemii i Panią od języka angielskiego pt. ,,Pociąg życia”. Było niesamowicie. Cały kościół młodych słuchał przekazu, że zbawienia nie jest łatwo dotrzeć i trzeba uważać na przeszkody. Zawsze jest jednak szansa nawrócenia.

Najmocniejszym jednak akcentem w ZSSiH był rok szkolny 2015/2016, kiedy miałem natchnienie, aby przez radiowęzeł zaprosić młodych na spotkanie w kościele w ramach przygotowań do Światowych Dni Młodzieży w Krakowie w 2016 roku. Wtedy to w nocy miałem myśli, które musiałem zapisywać w telefonie, ponieważ miałem to ogłosić w szkole. Rano byłem tym tekstem poruszony i wstydziłem się. Nagrałem przekaz na dyktafon i wysłałem zaufanej osobie, do której miałem duży szacunek. Była to świecka moderatorka na moich pierwszych oazach w górach. Zaprzyjaźniona osoba dała dobrą recenzję. Nabrałem skrzydeł i poszedłem do dyrektora. Pozwolił na ogłoszenie. Najpierw poszło na przerwie i słabo było słychać. Dostałem zgodę, aby było w trakcie lekcji. Tak też się stało dwukrotnie. Przekaz pamiętam do dziś. Mówiłem bardzo cichym i powolnym głosem. Brzmiał tak:

,,Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus w tej szkole, w tym miejscu i w każdym sercu, które mnie teraz słucha! Mówi ks. Daniel, ten mały, marny, łysy, ale uśmiechnięty człowieczek. Mam dla was info z samej góry. Otóż zbliża się niezwykłe wydarzenie. Będzie niesamowity Gość. Znacie Go. Chodził po świecie dwa tysiące lat temu i chodzi do dzisiaj.
Dziewczyny, wiecie, że nie długo zbliżają się ostatki. Może nie macie z kim pójść, albo boicie się, że nie ustoi na nogach do końca imprezy. Otóż w tą sobotę możecie spotkać Kogoś, Kto jak raz powie, że jesteście piękne, to nie będziecie potrzebowały tego słyszeć już od nikogo. Chłopaki, On nie jest konkurentem. Dla Niego bycie we Trzech, to coś naturalnego. Jeżeli ktoś z was zastanawia się, co brałem, że mam takie jazdy, to chcę wam powiedzieć, że codziennie karmię się słowem Bożym i nie wiem, czy ktoś z was ma lepsze jazdy niż ja”.

Od tej pory wszyscy w szkole mówili mi: ,,Szczęść Boże”. Tylko jedna nauczycielka zaatakowała mnie w pokoju nauczycielskim. Dzisiaj nie jestem bardzo dumny z każdego słowa w tym przekazie, ale tak wtedy było. W pokoju nauczycielskim starałem się głosić Ewangelię podczas spotkań opłatkowych i przed Wielkanocą. Zawsze czytałem słowo Boże i starałem się złożyć głębokie życzenia prosto z serca. Kiedyś nawet powiedziałem, że mamy uczniom umywać nogi, jak Jezus to czynił Apostołom. Oczywiście szybko dostałem od kogoś kontrę. Mi po prostu chodziło o miłość i gorliwość w nauczaniu.

Wspaniale współpracowało mi się z katechetami: ks. Łukaszem, Grażynką, Mariuszem, Krystianem. Bóg naprawdę miał Bożą drużynę i dawał nam dobre owoce pracy. Szkoda, że w roku 2022 nie mogłem godnie pożegnać się z tym miejscem poprzez perturbacje, które mi zgotował ten z dołu…

Ciąg dalszy nastąpi…

Rozdział X (Diakonia Ewangelizacji) Rozdział XI (Przystanek Jezus)

ROZDZIAŁ X

DIAKONIA EWANGELIZACJI RUCHU ŚWIATŁO ŻYCIE

Już po pierwszym roku kapłaństwa pojechałem na rekolekcje ewangelizacyjne do Krościenka. Tam wielkie wrażenie zrobił na mnie ks. Michał. Opowiadał o posłudze na ulicy, do której wyprowadził go Jezus. Ja także miałem pragnienie głosić Jezusa wszędzie. Gdy opowiadałem o tych rekolekcjach ks. Arturowi, to powiedział, że w Radomiu powinno być jak najwięcej oddanych kapłanów, którzy będą tworzyć inicjatywy, a inni będą zjeżdżać się do miasta, aby uwielbiać Boga. Ks. Artur zaprosił mnie do towarzyszenia Diakonii Ewangelizacji Ruchu Światło Życie, a po paru latach przekazał mi jej prowadzenie. To była niezwykła przygoda pełna Ducha Świętego. Chodzenie po ulicy i głoszenie Ewangelii wszystkim, sprawiało mi ogromną radość. Właściwie udawałem się z młodzieżą na wszystkie wydarzenia ewangelizacyjne w diecezji i największe wydarzenia o takim charakterze w Polsce. Wszędzie troszczyłem się o młodych, aby dobrze czuli się podczas tych spotkań i wyciągnęli dobre owoce. W czasie posługi z diakonią chodziłem po obrzeżach wydarzeń, aby sprowadzać ludzi na spotkanie ewangelizacyjne.

Nie zapomnę, gdy pewnego dnia podczas Apelu Młodych w Radomiu na rynku szedłem z ewangelizatorami ul. Witolda. Zobaczyliśmy bijącą się młodzież między kamienicami. Krzyknąłem: ,,ej bo tam pójdę do was”. Schowali się. Jedna osoba z towarzyszących mi podpuściła mnie, abym poszedł do nich. Tak też uczyniłem. Znaleźliśmy się między kamienicami. Ciekawa młodzież rozbiegła się. Zostało tylko dwoje, a może troje najodważniejszych. Wokół były graffiti i jakieś tlące się ognisko. Zawołałem tych z opłotków. Zapytałem, czy chcą zrobić coś odważnego. Powiedzieli: ,,TAK”. Na co ja powiedziałem: ,,To pomodlimy się”. Jedna osoba nie wytrzymała i powiedziała: ,,ja nie mogę, dopiero tu była policja, a teraz ksiądz”. Bóg pragnął kochać tą młodzież i wychodzić do nich. Czułem to bardzo mocno. Takich historii mógłbym napisać dziesiątki, jak nie setki, ale może będzie kiedyś na to czas…

Piękne było prowadzenie rekolekcji wielkopostnych z diakonią ewangelizacji. Młodzi animatorzy przykładali się całym sercem do ożywiania wspólnot młodzieżowych w parafiach, do których byliśmy zapraszani. Czuliśmy się, jakbyśmy w nowych miejscach rozpalali wielkie ogniska miłości, które nie zawsze były podtrzymywane przez miejscowych duszpasterzy i animatorów, a szkoda. Bóg jednak widział nasze starania i z pewnością pokaże nam kiedyś piękne owoce działań ewangelizacyjnych. Jednym z takich owoców była kiedyś dziewczyna, której nie pamiętałem z ewangelizacji, ale ona zapamiętała naszą rozmowę. Powiedziała mi z dumą, że od czasu spotkania na ulicy z nami zaangażowała się w wolontariat w Stowarzyszeniu Arka. Chwała Panu za każdą taką iskierkę dobra.

ROZDZIAŁ XI

PRZYSTANEK JEZUS

Nie wiem, ile razy byłem na Przystanku Jezus. Może to było pięć razy. Każdy wyjazd był niezwykły. Najbardziej głodni prawdziwej miłości ludzie z całej Polski bawili się na Woodstocku, a wychodzili do nich płonący Duchem Świętym kapłani, siostry zakonne oraz wierni świeccy.

Tu ponownie można pisać godzinami historie. Zacznę od pierwszego wyjścia na pole woodstockowe. Nie wiedziałem, z kim pójdę. Dojechałem, gdy wszyscy już znali siebie. Nie znalazłem nikogo do pomocy według moich wyobrażeń. Zdałem się na Ducha Świętego. (Sekwencję odmawiałem już kilka lat). Pomyślałem, że może w autobusie ktoś mnie zapyta, czy z nim pójdę (bo trzeba ewangelicznie minimum w dwie osoby). I tak wszedłem do autobusu, a trzy starsze siostry zakonne i mama kleryka pytają, czy mam z kimś iść, bo jak nie, to mogę z nimi. Pomyślałem sobie: niezły skład na Woodstock. Ale niech się dzieje wola Boża. Pamiętam do dzisiaj twarze tych sióstr i tej pani. Ależ czuwały nade mną, aby nic mi się nie stało. Miałem oryginalną stułę i osoby po narkotykach chciały robić sobie zdjęcia ze mną. Siostry kazały im odłożyć alkohol. Innym razem mama kleryka tłumaczyła narkomanowi, że nie może tak żyć. Gdy rozpoczynał się Woodstock, my modliliśmy się koronką do Bożego miłosierdzia. Ja byłem tyłem do tłumu. Siostry stały przodem i tylko kręciły głowami, gdy patrzyły na ludzi głodnych prawdziwej miłości.

Jednym z ciekawszych spotkań było poznanie starszej pani w czarnym płaszczu z kijem i chustą w czaszki. Gdy młodzież z lasu zawołała: ,,eee ksiądz chodź tu do nas”. Ja poszedłem i wpadła ta pani z płaszczem i kijem mówiąc: ,,klękać, ja was tu pobłogosławię”. A do mnie powiedziała: ,,siadaj braciszku, porozmawiamy”. Pomyślałem: zaczyna się ciekawie. Otworzyła serce mówiąc, dlaczego tutaj jest, że kocha córkę, że nie może wybaczyć sobie, że nie zawalczyła o pogrzeb męża. Słuchałem jej z miłością. Powiedziała na koniec, że jeszcze trochę i by się u mnie wyspowiadała, ale może za rok, jak się nie popsuję.

Innym razem po północy przechodziłem przez tłumnie bawiącą się młodzież. Zobaczyłem siostrę zakonną na chodniku rozmawiającą z kimś. Pomyślałem: ale to niesamowite, jak Bóg się uniża do człowieka. Po chwili już mnie ktoś tak wyciągnął na dłuższą rozmowę. Potem pewna dziewczyna dotknęła mojego ramienia, abym odwrócił się. Stały przede mną dwie kobiety. Jedna pytała mnie, czy chcę im coś powiedzieć. Zapytałem: ,,ale co chcecie usłyszeć?”. Ta dalej mówiła, że obok niej jest koleżanka z Niemiec i może jej przetłumaczyć, tylko zapyta ją, czy ona chce. I zapytanie polegało na tym, że zaczęła całować ją od ucha itd. A ja stałem przed nimi i to trwało wieczność. Nie wiedziałem co robić. Zacząłem się w duchu modlić. Czułem, aby nie uciekać i zachować pokój serca. Pamiętam do dziś, że gdy skończyła, powiedziała: ,,możesz mówić”. A ja z ciepłem Bożego Ducha, z miłością mówiłem: ,,może myślicie o mnie, że jestem skałą, betonem, a ja stałem i starałem się patrzeć oczyma miłości i służę pomocą duchową takim osobom, które są w podobnej sytuacji”. Polka zaczęła płakać. Niemka nerwowo patrzyła i nie wiedziała, o co chodzi. Na koniec pomodliłem się, aby Bóg uzdrawiał je…

Takich historii jest tak wiele… Boże kochany, daj kiedyś czas opisać, jeśli taka będzie Twoja wola.

Właśnie przypomina mi się kolejna bardzo ważna historia. Pewnego dnia mieliśmy nie chodzić zbyt długo na polach Woodstocku, lecz zaprosić ludzi pod naszą scenę Przystanku Jezus, ponieważ miała być adoracja. Pamiętam, że wracaliśmy z moją ekipą bez powodzenia ok. godz. 22. Gdy byliśmy kilkaset metrów przed bazą widziałem w oddali na krawężniku smutną dziewczynę. Usłyszałem natchnienie, aby ją zaprosić na adorację, ale zaraz pojawiła się druga myśl: zobacz, ile osób idzie po drugiej stronie, tu łatwiej będzie kogoś zaprosić.

Niestety posłuchałem tej drugiej myśli i nikogo nie zaprosiłem. Chwilę później byłem już w oddali sceny Przystanku Jezus. Zaraz miała być adoracja. Zaczynałem modlić się i ktoś do mnie podszedł. Była to nieznajoma dziewczyna. Zapytałem, czy jest z Przystanku Jezus, czy z Woodstocku. Odpowiedziała, że z Woodstocku. Pytałem, jak się czuje i czy jest sama. Ona odpowiedziała, że jest z koleżanką, ale ona gdzieś tam została. Ja w tym momencie byłem pewien, że chodzi o dziewczynę, którą miałem zaprosić, ale poszedłem na drugą stronę. Powiedziałem: ,,chodźmy po Twoją koleżankę”.

Było kilkadziesiąt tysięcy ludzi, a my szliśmy dokładnie po tą osobę, którą ja ominąłem wcześniej i usłyszałem, aby przyprowadzić ją do Jezusa. Gdy podeszliśmy do niej, to nie pytałem nic, tylko powiedziałem: ,,chodź, Bóg na ciebie czeka”. Poszła i obie z koleżanką, klęczały przed samym Panem Jezusem. Misja była wypełniona. Przepraszam Duchu Święty za to, że nie odpowiedziałem na pierwsze natchnienie.

Gdy pierwszy raz odjeżdżałem z Przystanku Jezus, to prosiłem Jezusa o słowo. Miałem też obraz, że te całe pola Woodstockowe były takim suchy polem, pełnym cierpienia, aby ewangelizatorzy: kapłani, siostry i wierni świeccy mogli dać odrobinę wody tym spękanym sercom. Otworzyłem przed Jezusem Pismo święte i czytałem: ,,strumienie życia popłyną przez pustynię”. Podziękowałem Bogu za to, że mogłem być taką nieudolną rynienką przekazującą wodę łaski Bożej.

Bardzo dziękuje wszystkim, którzy towarzyszyli mi w posłudze ewangelizacyjnej. Dziękuję kapłanom za zaufanie: ks. Arturowi, ks. Grzegorzowi, ks. Krzysztofowi, Basi, Arturowi, Izie, Kubie, Pani Jadzi, Ani i wszystkim, którzy mieli odwagę pójść z Jezusem i ze mną marnym człowieczkiem na poligon ewangelizacji.

Ciąg dalszy nastąpi…

ROZDZIAŁ VII (PRAKTYKI,VIII (KAPŁAŃSTWO), IX (BRZÓZA)

ROZDZIAŁ VII

PRAKTYKI DIAKOŃSKIE W PARAFII NAJŚWIĘTSZEGO SERCA JEZUSA W STARACHOWICACH

W ostatnich miesiącach przed święceniami trafiłem na praktyki do prafii NSJ w Starachowicach do ks. Aleksandra. Ależ to był kapłan. Od niego aż promieniowała miłość do ludzi oraz pracowitość. Miał też bardzo dobrych wikarych. Z ks. Grzegorzem biegałem, kibicowałem, a nawet raz wziął mnie na narty. U ks. Arkadiusza przebywałem w wolnych chwilach na herbatkach. Użyczał mi także samochodu. Natomiast z ks. Arturem spędzałem całe dnie w posłudze duszpasterskiej. Jedliśmy także wspólne posiłki. Spotykaliśmy się ze wspaniałymi ludźmi. Najbardziej wspominam: Estere, Marysię, Maję, Czachę i wiele innych osób, z którymi czyniliśmy dobro.  Te wszystkie chwile są cały czas żywe w moim sercu. Mam wielką wdzięczność do kapłanów z tej parafii oraz do ludzi, z którymi chwaliliśmy Boga. Aż ciężko odjeżdżało się po tych 3 miesiącach praktyk. Zostawiłem tam wiele miłości, którą otrzymałem od Boga i przekazywałem ludziom tak, jak umiałem. Przeżyłem także mocną skrutację słowa Bożego na temat bogacza i Łazarza. Po niej jeszcze bardziej chciałem zostawić wszystkie dobra i iść całym sercem za Chrystusem.

Na rekolekcjach przed święceniami prezbiteratu, gdy pisałem podziękowania do odczytania na zakończenie pierwszej Mszy świętej w mojej rodzinnej parafii, byłem bardzo wzruszony. Chciało mi się płakać z wdzięczności do Boga i ludzi. Ostatnie wyjątkowe podziękowanie było dla byłej dziewczyny, bo to przez nią Bóg dotarł do mojego serca, jako żywy i prawdziwy.

W dzień moich święceń kapłańskich w 2010 roku było czytanie w Godzinie Czytań chyba ze wspomnienia św. Urszuli Ledóchowskiej zatytułowane APOSTOLSTWO UŚMIECHU. To był dla mnie znak. Przez kilka lat miałem cytat na Gadu Gadu ,,uśmiech wędruje daleko” albo ,,uśmiech jest wyrazem miłości”. Była dziewczyna powiedziała mi kiedyś, że mam piękny uśmiech. Z tym też uśmiechem mówiłem do niej jeszcze przed seminarium, że gdybym był księdzem, to byłbym uśmiechniętym księdzem. Także otrzymałem taki prezent od Boga w dniu święceń. Dzisiaj wiem, że On się uśmiechał do mnie w tym dniu.
Na obrazku prymicyjnym napisałem:

,,Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie
ten kielich! Jednak nie moja wola,
lecz Twoja niech się stanie!”
(Łk 22, 42)

Wdzięczny Bogu za dar kapłaństwa
z serca błogosławi
i prosi o modlitwę

Ks. Daniel Glibowski

Radom – Jedlińsk
29-30 maja 2010 r.

Boże otaczaj swoją opieką
moich Rodziców, Braci
i całą Rodzinę,
Nauczycieli i Wychowawców,
Tych, których spotkałem
i Tych, do których mnie poślesz.

,,Powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu:
On sam będzie działał”.
(Ps 37, 5)

Pierwszy cytat był modlitwą, która pomogła mi zostawić moje plany i odpowiedzieć na głos Boga, by wybrać drogę kapłańską. Trochę proroczo wybrałem cytat z Ogrójca i kielichem goryczy. Wtedy nie rozumiałem tych słów tak, jak teraz je rozumiem. Nawet głupio mi było, że będę codziennie podnosił kielich z Krwią Jezusa, a napisałem na obrazku z dnia święceń: oddal ode Mnie ten kielich. Dzisiaj wiem, że Bóg wyznaczył mi drogę niezwykłej bliskości z Nim od Wieczerzy przez Ogrójec, Golgotę aż do Zmartwychwstania.

Ostatni cytat miał pokazać innym, żeby nie bali się zawierzyć Bogu. On naprawdę prowadzi najlepszą drogą, jaką ma dla każdego. Ja odkryłem tą drogę dzięki łasce Bożej i byłem bardzo szczęśliwy. Warto dodać, że w związku z drugim cytatem na obrazku prymicyjnym czułem, że narażam się Maryi przez to, że nie napisałem: Maryjo, Matko kapłanów – módl się za nami! Miałem Maryję w sercu, ale ten cytat był tak silny, że umieściłem go zamiast wezwania do Maryi. Z Maryją wszedłem w głębszą relację dopiero w roku 2019, o czym będę pisał później.

ROZDZIAŁ VIII

KAPŁAŃSTWO

Zanim otrzymałem nominację na pierwszą parafię, pojechałem z młodzieżą i z ks. Arturem na pielgrzymkę młodzieży do Lednicy. Pamiętam, że spowiadałem ok. 13 godzin. Nie czułem głodu. Młodzież przynosiła mi wodę i jedzenie. Nie wiedziałem, co to jest zmęczenie. Łaska Boża czuwała nade mną. Zakochałem się w tym miejscu i w takiej posłudze, w której nie trzeba spieszyć się. Bóg dawał ogromne owoce. Osoby potrafiły każdego roku wracać i rosnąć duchowo, jak na drożdżach. Jednym z takich najpiękniejszych spotkanych osób jest Anna. Duch Święty uczynił z niej coś niesamowitego. Stała się wspaniałym narzędziem Boga, które doszło do dużego krzyża i walczy, ale ufam, że Bóg będzie z nią do końca!

ROZDZIAŁ IX

PARAFIA ŚW. BARTŁOMIEJA W BRZÓZIE

Zostałem skierowany na Parafię św. Bartłomieja w Brzózie, gdzie proboszczem był ks. Krzysztof. Mój tata modlił się o dobrego pierwszego proboszcza dla mnie i wymodlił. To był dla mnie wspaniały kapłan. To co uczyniliśmy dla Boga i ludzi w dwa i pół roku to była jakaś bajka. Dawałem z siebie wszystko. Kochałem młodzież. Z proboszczem współpraca była idealna. Cieszył się moją posługą. Papierkiem lakmusowym jest jeden, majowy dzień. Pojechaliśmy z młodzieżą na rowerach pod kapliczkę. Proboszcz przyjechał samochodem. Zgromadzili się ludzie. Śpiewaliśmy litanię loretańską. Potem gospodarze zaprosili na grille i ogniska. Było ok. 70 osób. Ja grałem z młodzieżą w siatkówkę. Proboszcz grał z dziećmi w balonową piłkę. Potem proboszcz pojechał na plebanię. Ja z młodzieżą bawiliśmy się w duchu chrześcijańskim. Potem pojechaliśmy na plebanie z młodzieżą, aby oglądać z nagrywania finał Ligi Mistrzów. Było po godz. 23, a proboszcz za ścianą pisał ogłoszenia na niedzielę i wszedł do nas bez pretensji. Pytał, jak się mamy. No po prostu to było coś niesamowitego.

Dzisiaj wiem, że to wcale nie jest idealny model, ale wtedy cieszyłem się tym. Robiliśmy z młodzieżą przedstawienia na Boże Narodzenie, Wielkanoc oraz w tematyce trzeźwościowej. Dzisiaj wstyd mi przed Bogiem, że to robiłem w świątyni. Przepraszam Boga i wynagradzam Mu to, co było niestosowne.

Kochałem uczyć w szkole. Kochałem głosić kazania. Czułem prowadzenie Ducha Świętego. Byłem spełnionym kapłanem. Czułem także ataki zła. Najmocniejszy cios był od ministrantów, z którymi grałem w klubie piłkarskim. Oni byli dla mnie wielką pomocą w parafii. Byli animatorami i lektorami. Spędzaliśmy bardzo dużo czasu. I jednego dnia zostawili mnie bez pomocy (w dzień bierzmowania, gdy przyjechał biskup), bo woleli pojechać z poprzednim wikarym w góry na jeden dzień. Gdy dowiedziałem się, to powiedziałem im po kilku dniach, że zawiodłem się na nich. Otrzymałem odpowiedź: ,,księże, opłacało nam się.” W takich momentach zacząłem rozumieć, dlaczego może nie jeden kapłan przestał być oddany dla młodzieży. Otrzymałem jednak łaskę od Boga, aby dalej spalać się cały w służbie młodzieży i czynić to dalej bezinteresownie dla Boga, bez względu na to, czy będę za to szanowany, czy nie.

W tej parafii było tak wiele wspaniałych chwil, że aż ciężko je wszystkie wymienić. Cały czas moje serce wspomina wiele wspaniałych osób, w których uwielbiałem Boga. Wspominam z wielką wdzięcznością: ks. proboszcza, Panią Anetkę, Artura, Mateusza, Katarzynę, ich rodziców, dziadków, Dorotę, Mateusza, Ilonę, Dominikę, Karolinkę, Panią Marię z mężem, dziećmi i wnukami i wiele, wiele wspaniałych osób.

Moje przejście z tej parafii miało nietypowy charakter. Na początku listopada 2012 roku byłem z ks. proboszczem i diakonem Pawłem w rodzinnej parafii na Mszy świętej w intencji beatyfikacji Sługi Bożego ks. bp Piotra Gołębiowskiego, na temat którego pisałem pracę magisterską (Jedność Kościoła w życiu i nauczaniu bp Piotra Gołębiowskiego). Po Mszy ks. proboszcz w samochodzie powiedział: ,,Chcą mi cię zabrać”. Użył nawet emocjonalnie nieodpowiedniego słowa, czego nigdy u niego nie słyszałem. Dodał, że w ciągu tygodnia miała być zmiana, ale zawalczył o jeszcze tydzień, aby mnie godnie pożegnać. Nastała długa cisza w samochodzie. Przygotowywałem w tym roku do pierwszej Komunii Świętej dzieci oraz rok starsze dzieci na rocznicę Komunii Świętej. Ponad to było bierzmowanie, prymicja diakona Pawła i śluby siostry zakonnej z parafii. To było duże zaskoczenie, ale z wolą Bożą się nie dyskutuje. Pożegnanie było niezwykłe. Pamiętam wiele łez u mnie i u ludzi. Prosiłem, aby modlili się za mnie, aby moje serce napełniło się miłością na nowo, ponieważ tutaj wylałem całą miłość, jaką otrzymałem od Boga.

Nominacje na nową parafię św. Brata Alberta w Radomiu otrzymałem ok. połowy listopada 2012 roku w Turnie z rąk ks. bp Henryka. Biskup powiedział, że w tamtej parafii jest młodzież, która bardzo potrzebuje kapłana. Odpowiedziałem, że ja z młodzieżą czuję się jak ryba w wodzie. Z czasem dowiedziałem się, że szedłem na gorący grunt szkolny po moim poprzedniku, ale szedłem z równie gorącym sercem do oddanej służby.

W czasie posługi na pierwszej parafii przeczytałem artykuł w Gościu Niedzielnym o księżach na facebooku. To zachęciło mnie do założenia konta i ewangelizacji. Z czasem stworzyłem stronę o nazwie: Ciekawe Linki Dające Światło Prawdy. Gromadziłem tam wszystkie multimedialne perełki przydatne na katechezę (filmy, prezentacje, świadectwa, piosenki, zdjęcia z przesłaniami). Szybko zbierali się internetowi odbiorcy. Poznałem wiele kontaktów. Swego czasu współpracowałem z osobami z Pustyni Serc oraz Stacji7pl.

Jedną z ciekawszych osób z internetu był ks cyber misjonarz ks. Piotr. On dał mi kontakty nawet do Kanady, gdzie otrzymałem możliwość publikacji Bożych treści w języku angielskim. Cała przygoda ewangelizacji na facebooku była długa, piękna, ofiarna aż do czasu cichego nathnienia w 2022 roku, kiedy miałem odejść z fb i głosić już tylko na żywo oraz audio na whatsapp. Tak też się stało dzięki łasce Bożej i potwierdzeniu przez bliską osobę.
Posługa w parafii św. Bartłomiej w Brzózie została piękne utrwalona na prezentacjach multimedialnych zrobionych przez młodzież tej parafii.

Ciąg dalszy nastąpi…

BONUS

Kazanie z 2 września 2022 roku (pierwszy piątek miesiąca)
https://rumble.com/v2xs9ja-kazanie-z-2-wrzenia-2022-roku-pierwszy-pitek-miesica.html

Kazanie mówiłem w dziewiątym dniu posługi kapelana Kaplicy Wieczystej Adoracji w Jedlni Kolonia. Nikt nie przydzielił mi zadań ani wynagrodzenia. Nadal byłem w niepewności. Nie wiedziałem, o co chodzi. Czekałem jednak cierpliwie aż ktoś wyjaśni mi, co tu się dzieje…

Ważna jest także informacja, że 4 dni wcześniej ks. S i ks. W przy pasterzu usilnie namawiali mnie na rozmowę z oprawcą. Naiwnie zgodziłem się, ale szybko wycofałem się, ponieważ na policji prosiłem o zakaz zbliżania się oprawcy (nigdy prokurator nie dał tego zakazu)  po ataku 5 sierpnia 2022 roku w ruchu drogowym, gdy uderzył w moją szybę jadąc na motorze obok mnie. Dlatego też spotykanie się z kimś, kto jest niebezpieczny nie było wskazane… Ponad to znałem wiadomości oprawcy, które wysyłał do mnie, zapowiadając, że zniszczy mnie…

Wielu nie wie, że oprawca miał ode mnie możliwość pomocy i rozmowy dwa razy w 2021 roku. Nie przyjmował wtedy argumentów. Jego racje były ważniejsze. Nic na siłę…

 

ROZDZIAŁ VI SEMINARIUM

ROZDZIAŁ VI

SEMINARIUM

Egzaminy wstępne zdałem bez problemów. Starałem się odpowiadać sercem na pytania stawiane przez komisję. Pamiętam także rozmowę wstępną z ks. wicerektorem Jarosławem. Na pytanie, dlaczego, chcę zostać księdzem, odpowiedziałem: ,,chcę służyć Bogu i ludziom. Może w przyszłości zostanę misjonarzem”. Ks. wicerektor odpowiedział, że wybrałem seminarium diecezjalne, a to służba na terenie diecezji. To mnie zaskoczyło. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Pomyślałem, że najpierw trzeba zostać kapłanem, aby być potem misjonarzem, a potem już Bóg poprowadzi.

W parafii rodzinnej zacząłem służyć przy ołtarzu dopiero jako kleryk. Ks. Proboszcz uczył mnie wszystkiego jak dziecko. Pierwsze czytania na Mszy świętej były dla mnie pełne stresu. Myślałem, że połknę język, jak zobaczyłem, kto jest na kościele. Jednak powoli czułem się lepiej w prezbiterium. Najbardziej przeżywałem moment po przyjęciu Ciała Chrystusa. Długo klęczałem i rozmawiałem z Jezusem. Dziękowałem… Podobno moja twarz miała bardzo charakterystyczny wyraz. Mój młodszy brat aż zwracał mi uwagę, że koledzy śmieją się z niego, że jego brat tak ma. Mimo to byłem sobą. Pierwszym przyjacielem w zakrystii był Maciej, który rok później poszedł do seminarium. To była fantastyczna wiadomość. On uczył mnie wiele rzeczy. Już na pielgrzymce podpowiadał mi wszystko w sprawach liturgicznej służby ołtarza.

Tak więc idąc do Wyższego Seminarium Duchownego zostawiłem wszystko i byłem gotowy na nowe życie z Chrystusem. Marzyłem o postach o chlebie i wodzie w każdą środę i w każdy piątek. I nawet początkowo trochę udawało mi się to dzięki łasce Bożej.

Kurs wstępny w Dąbrówce był fantastyczny, ale wymagający. Bardzo mile wspominam ojca duchownego Macieja i mojego animatora, kleryka Jarosława. Pomagał mi także starszy kleryk Łukasz. Od razu polubiłem program modlitw oraz oczywiście granie w piłkę. Piękne były także spotkania dzielenia się słowem Bożym. Kleryk Łukasz dowiedział się ode mnie, że w seminarium uczy się na studiach katechetycznych moja była dziewczyna. Ostrzegł mnie, abym nie rozmawiał z nią na korytarzu, bo będę miał problemy.

Seminarium rozpocząłem z otwartym sercem i wielką gorliwością. Jak już wszystko zostawiłem, to teraz chciałem dać z siebie wszystko dla Boga i dla ludzi. Nie chciałem zniszczyć daru, który dał mi Bóg. I tak przyjąłem sercem wszystkie zasady. Regulamin spełniałem w pełni. Wcześnie rano chodziłem do kaplicy, gdy jeszcze było ciemno. Adorowałem wieczorem Jezusa, ile tylko mogłem. Uczyłem się na studium gorliwie. Nie lubiłem zbyt długich posiedzeń przy kawie i rozmawiania o światowych rzeczach. Wolałem modlitwę i ćwiczenia fizyczne.

Najmilej wspominam chodzenie do domu dziecka na ul. Staromiejską. Do dzisiaj pamiętam tą młodzież, ich twarze, imiona: Kamila, Krystiana, Doriana, Piotra, Bartka, Piotra, Sebastiana, Adama, Fiołka, Jaroszków, Ewę, Anitę, Sonię, Roksanę, kochane siostry i tak wiele osób… Dawałem tam całe swoje serce i otrzymywałem od nich stokroć więcej miłości i zaufania. Tak było przez 6 lat i wiele tych relacji trwało jeszcze długo.

Bóg dał mi bonus w seminarium. Zostawiając granie w piłkę nożną w klubie gminnym, nie sądziłem, że szybko wrócę do treningów, a nawet trenowania. Już na pierwszym roku dostałem do trenowania drużynę miejscowych chłopaków. od ks. dyrektora i miejscowego proboszcza Janusza.  To był klub Barka. Jako kleryk mogłem trenować i ustawiać sparingi.

Natomiast w drużynie kleryckiej dostałem się do pierwszego składu, a nawet miałem prowadzić rozgrzewki. Czego nie lubili starsi koledzy. Gdyby lubili, to już w pierwszym roku bylibyśmy mistrzami Polski, a tak to było tylko trzecie miejsce. Pamiętam dobrze ten pierwszy rok i finały, które odbywały się w Siedlcach. Mieliśmy pakę, ale i pychę. Niestety przez to drugie zapłaciliśmy dużą cenę. Na Mistrza Polski musiałem czekać do szóstego roku, w którym miałem łaskę być kapitanem i po odebraniu pucharu mogłem powiedzieć: ,,szanujmy słabszych kolegów na boisku, bo jak będziemy popisywać się i traktować słabszych jak tyczki, to wcale nie będą ćwiczyć, a przez to ich zdrowie będzie słabło”. Czułem, że pierwsze miejsce i bycie kapitanem było wolą Bożą, aby to potem powiedzieć.

Na drugim roku pojawiła się poważna próba. Moja była dziewczyna powtarzała drugi rok na studiach katechetycznych i mieliśmy być na jednym roku przez 4 następne lata. Gdy mi to powiedziała, to odpowiedziałem, że damy radę. Ale jak przyszło co do czego, to poprzeczka była wysoko. Dużo modliłem się i rozmawiałem z kierownikiem duchowym. W momencie największego znaku zapytania przyszło zrozumienie, że ja mam w sercu wdzięczność do niej, a nie miłość. Mojej drogi byłem pewny na 100%. I tak poprzeczkę dwa metry w skoku wzwyż przeskoczyłem na kolanach, dzięki modlitwie i mądremu kierownictwu duchowemu.

W seminarium korzystałem z wiedzy i duchowości księży wychowawców i profesorów. Jestem wdzięczny wszystkim. Widziałem, że ojciec duchowny jest ze mnie dumny i zadowolony. Opiekunowie drużyny piłkarskiej mieli ze mnie pożytek. Jeden od razu powiedział, że mam być gwiazdą. Na co ja odpowiedziałem, że ja chcę pokornie tylko pomóc tyle, ile potrafię. Wiele moich cech zostało odkrytych i umocnionych przez wychowawców. Mój proboszcz ks. prałat Henryk powiedział, że kto będzie miał mnie na parafii, to będzie miał wielki pożytek. Ks. od homiletyki ks. dr Sławomir powiedział na ćwiczeniach, że słów to mi nie zabraknie na kazaniach. Ks. od liturgiki ks dr Dariusz powiedział, że mam bardzo dobry głos, gdy były ćwiczenia celebracji Najświętszej Ofiary. Tutaj muszę wspomnieć, że ok. trzeciego roku seminarium głosił nam rekolekcje pewien egzorcysta. Był chudy, wyposzczony i pełen Bożego dostojeństwa. Celebrował z taką miłością Najświętszą Ofiarę i unosił Jezusa tak powoli, że od razu zapragnąłem tak podnosić Chrystusa (co miało okazać się w przyszłości wielkim darem, a jednocześnie słodkim jarzmem).

Mile wspominam świeckiego profesora od filozofii Pana Ptaszka. Ależ miał pasję do przedmiotu. Zbierałem jak pszczoła to, co dobre. Trudne sprawy przemadlałem. Wśród kleryków byłem średnio lubiany. Gdy zostałem magistrem ordinis i miałem wyznaczać rejony do sprzątania, a potem sprawdzać je, to zaczęło się sporo trudności. Za dawanie powtórek doczekałem się nawet kazania pewnego diakona na mój temat, jakim to ja jestem faryzeuszem nakładającym ciężary. Dzięki łasce uniosłem to oraz wiele innych zniewag, które oddaję Bożemu miłosierdziu i Bożej sprawiedliwości. Wybaczyłem wszystkim i proszę pokornie o wybaczenie, jeśli ktoś ma do mnie jakiś żal.

Pewnego razu podczas adoracji Bóg pokazał mi moich kochanych współbraci, do których powinienem pójść i wyciągnąć rękę. Przypomniał mi, że do dziewczyny tak czyniłem nawet wtedy, gdy nie czułem się winny. Wiedziałem, że wygranym w oczach Boga jest ten, kto jest otwarty na dialog i pojednanie. Tak też zrobiłem. Jeden z braci tylko uśmiechnął się dziwnie. Drugi miał drzwi zamknięte, a trzeci odpowiedział, że ze mną to się nie da, bo wychowawcy mówią, że mnie to powinno się naśladować. Dodał, że nie wyobraża sobie w przyszłości ze mną pracować. (oczywiście Bóg ma poczucie humoru i tak się w przyszłości stało).

Przez cały okres seminarium chodziłem na pielgrzymki piesze do Częstochowy z grupą z rodzinnej parafii. To był wspaniały czas uwielbiania Boga przez Niepokalane Serce Maryi. Cały czas dziękowałem za piękne prowadzenie i wszelkie łaski.

Chyba dwa razy szedłem także do Niepokalanowa na pielgrzymkę trzeźwościową. Raz proboszcz powiedział, że chyba za dużo tych praktyk wybrałem. To z rana byłem w parafii na Mszy świętej, a potem wsiadałem na rower i jechałem do pielgrzymów. Ktoś brał mój rower przez cały dzień, a ja po całym dniu pielgrzymowania wracałem do domu i znowu byłem rano na Mszy w parafii i znowu na rower. Tak było przez 3 dni. To było Boże szaleństwo. Gdy trzeciego albo czwartego dnia miałem wrócić ok. 60 km na rowerze po kilku odcinkach pielgrzymowania i porannego pojechania 30 km do pielgrzymów i jeszcze była szalona burza, a ja byłem na rowerze między szalejącymi końmi w Wyśmierzycach… Anioł Stróż pomógł i jak żółw błotnisty dojechałem do domu.

Drugą praktyką wakacyjną były obozy z caritasu dla ubogiej młodzieży z moim byłym wychowawcą Dariuszem oraz kolegami klerykami jako opiekunami Maciejem i Pawłem. To był wspaniały czas z górami w tle.

Po święceniach diakonatu miałem takie ciekawe zdarzenie. Gdy zawiozłem z kolegą ciasto do domu dziecka na ul. Kolberga po uroczystościach, to panie opiekunki zapytały, z jakiej to okazji. Odpowiedziałem, że mieliśmy święcenia diakonatu. Zapytały, co tam się ślubuję. Odpowiedziałem i zostałem słownie atakowany przez jakieś 20 min i to jak z karabinu maszynowego. Nawet nie mogłem nic odpowiedzieć. Jak już tak wystrzelały wszystko i patrzyły głupio w sufit, to powiedziałem, że Kościół nie strzela, ludzie sami odchodzą. Jedna z pań odpowiedziała: ,,idealista się trafił, zniszczą cię tam”. Uśmiechnąłem się i nie rozumiałem, że to był duchowy atak przez te biedne osoby.

Na ostatnim roku seminarium pojechałem jako diakon na oazę 3 stopnia do Skarżyska Kamiennej z ks. Grzegorzem. Uznałem, że oaza jest kolejnym po pielgrzymce najpiękniejszym czasem w roku. I tak miałem prowadzić później oazę jeszcze ok. 10 razy (2 razy 3 stopień młodzieżowy i 8 razy 2 stopień młodzieżowy w górach).

Ciąg dalszy nastąpi…