W imię Prawdy! C. D. 525

24 sierpnia 2024 roku ciąg dalszy

W tym dniu ważne były dla mnie treści z żywotu świętego Bartłomieja:

,,Święty Bartłomiej, którego wszystkie Ewangelie święte szóstym w rzędzie Apostołów wymieniają, był jak oni wszyscy rodem z Galilei, i także z ubogiego stanu, rybołówstwem zarabiając na życie. Ojciec jego nazywał się Tolmai, jak to okazuje jego własne nazwisko, gdyż po hebrajsku Bar znaczy syn.
Skoro go Pan Jezus raczył za sobą powołać, opuścił wszystko, co posiadał, i już do swoich zajęć świeckich nie wracał. Niektórzy ze świętych Apostołów, po ich nawet powołaniu przez Zbawiciela, jeszcze przez czas pewien trudnili się rybołówstwem, święty Bartłomiej nie oddalał się już od swego Boskiego Mistrza ani na chwilę. Był ciągle przy Panu Jezusie, wszędzie Mu towarzyszył, każdą naukę Jego chciwie brał do serca, i nadzwyczaj był do Niego przywiązany. Był też od samego początku życia czynnego Chrystusa Pana, świadkiem naocznym, prawie wszystkich Jego cudów.

Od pewnego już czasu, Zbawiciel mając przy sobie Apostołów, przebiegał miasta i wioski, każąc po Synagogach, ogłaszając Królestwo Boże, zaszczepiając naukę, którą z Nieba na ziemię przyniósł, a wszystko stwierdzając wielkimi cudami, szczególnie uzdrawiając wielkiej liczby chorych. Lecz nareszcie postanowił Pan Jezus zlecić toż samo i wybranym przez Niego Apostołom: żeby zaś rozbudzić w ich sercach tem większą o zbawienie dusz gorliwość, gdy razu pewnego ujrzał w koło Siebie liczną resztę zgromadzonego ludu, objawił smutek swój z powodu, że tak wielka liczba dusz ginie z winy doktorów i kapłanów Żydowskich, którzy nie trudnią się wcale uprawą duchowną swoich owieczek, a tylko zyski z nich ciągną. I wtedy to rzekł do uczniów swoich: ,,Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało: proścież tedy Pana żniwa, aby wysłał robotników na żniwo swoje”. Następnie oznajmił Apostołom, że ich właśnie przeznacza do tej roboty, a udzieliwszy im wszelkiej mocy nawet nad złymi duchami, wysłał ich po dwóch, świętego Piotra stanowiąc za zwierzchnika nad wszystkimi. Święty Bartłomiej miał przydanego sobie za towarzysza świętego Filipa, i jeszcze za życia Chrystusa Pana oddał się obowiązkom swojego apostolskiego posłannictwa.

Gdy Pan Jezus schwytany został przez Żydów, przerazili się tym i wielce zasmucili Apostołowie, chociaż dobrze pamiętali, że im to Zbawiciel sam był przepowiedział, równie jak i swoje zmartwychwstanie. Piszą, że święty Bartłomiej, po Męce i śmierci Pańskiej nieutulony w żalu, zamknąwszy się w domu, który w Jerozolimie był zwykłem mieszkaniem uczniów Pana Jezusa, przez trzy dni i trzy noce gorzkie łzy wylewał, i trwał na modlitwie. Po Zmartwychwstaniu Syna Bożego, aż do Jego Wniebowstąpienia, wraz z Apostołami był ciągle przy Zbawicielu, i potem z nimi znajdował się w Wieczerniku aż do chwili Zstąpienia Ducha Świętego, którego razem z innymi otrzymał.

Gdy potem Apostołowie rozdzielali pomiędzy siebie cały świat, aby po nim roznieść światło Ewangelii, świętemu Bartłomiejowi przeznaczone zostały Likaonia, Albania, Indie wschodnie i Armenia. Zaniósł on tam Ewangelię świętą, napisaną po hebrajsku przez błogosławionego Mateusza, i gdzie tylko się pojawił, wiara w Chrystusa szerzyła się, i ogromna liczba pogan Chrzest święty przyjmowała. Święty Jan Chryzostom powiada, że gdzie tylko święty Bartłomiej głosił słowo Boże, obyczaje tak się poprawiały, że samych pogan wprawiało to w zdumienie. Apostoł ten miał szczególny dar zachęcania nowonawróconych do wstrzemięźliwości od upajających trunków, co w tych krajach powszechnie podówczas nadużywano, i w ogólności wierni przez niego pozyskani Kościołowi, odznaczali się obok różnych cnót chrześcijańskich, życiem bardzo umartwionem.

Zasiawszy ziarno niebieskiego gospodarza w Likaonii, Albanii i Indii, i pozostawiwszy tam potrzebną liczbę kapłanów przez niego wyświęconych i wyuczonych, udał się do Armenii, która miała być najobfitszem polem jego prac apostolskich, gdzie gorliwości jego największe miała położyć zasługi. Przybywszy do głównego miasta, w którem przebywał podówczas król Palemon z całym dworem swoim, skoro wszedł do świątyni pogańskiej, szatan który wydawał tam wyrocznie przez usta bożyszcza zwanego Astarot, oniemiał. Zdziwiło to Armeńczyków i całe miasto przeraziło. Tłumy ludu udały się do drugiego bożyszcza, zwanego Beryt, aby się od niego dowiedzieć o przyczynie tak niesłychanego wypadku. Wtedy szatan przez usta tego bałwana oznajmił, że obecność to pewnego człowieka nazwiskiem Bartłomiej, Apostoła Boga prawdziwego, zmusiła do milczenia bożyszcze Astarot, i że z nim samym, to jest z bożyszczem Beryt to samo się stanie, jeśli ten sługa Chrystusów wejdzie do jego świątyni. I przydał: że Bożyszcze Astarot nie odzyska mowy, dopóki Bartłomiej będzie w mieście, gdyż on sto razy na dzień i sto razy w nocy modli się do swojego Boga, i wtedy otacza go wielka liczba duchów niebieskich. Lud zaciekawiony, chciał widzieć świętego Apostoła, lecz że kapłani pogańscy szukali go jeszcze skwapliwiej, aby go zgubić, Pan bóg udzielił mu tej cudownej własności, że chodząc po ulicach i uzdrawiając chorych, od żadnego z kapłanów nie mógł być widzianym.

Wieść o wielkich cudach, jakie czynił, doszła na koniec i na dwór królewski. A że córka króla ciężko od złego ducha była trapiona, Palemon kazał zawezwać Bartłomieja, aby i ją zleczył. Skoro przybył, królewna uzdrowioną została od razu. Nazajutrz, król wywdzięczając się Świętemu za tak wielki dobrodziejstwo, posłał mu kilka wielbłądów, obładowanych złotem i nadzwyczaj kosztownymi darami, prosząc, aby je przyjął. Bartłomiej odesłał je królowi, a gdy już był wieczór, stanął niespodzianie przed nim w jego sypialnej komnacie, przeszedłszy cudownie przez drzwi zamknięte, i rzekł do Niego: ,,Przybyłem tu nie po złoto i bogate dary, lecz aby zbawić duszę twoję, i lud twój do wiary w prawdziwego Boga przywieść. Przysłany jestem od Niego, abym ci Go dał poznać, jako Stwórcę wszystkiego, co istnieje, a któremu jedynie należy się od nas cześć i uwielbienie najgłębsze, jako też i miłość największa. Bałwany wasze są dziełem szatanów, oddając im cześć, kłaniacie się im samym: owszem niektóre bożyszcza wasze, są to istne złe duchy: a że tak jest niezawodnie, pójdźmy przed bożyszcze, które głównie w tem mieście cześć odbiera, a zmuszę je do tego, że samo to wyzna.” Król zgodził się na tę próbę, i z dworem całym udał się do świątyni wraz z Bartłomiejem. Skoro wszedł tam sługa Boży, bałwan zaczął wołać, że nie jest Bogiem, że więcej nad jednego Boga być nie może, i że tym jedynym prawdziwym Bogiem, jest Jezus Chrystus, którego tu przybyły Apostoł Jego ogłasza. Po takim wyznaniu, Święty w imię Chrystusa rozkazał szatanowi, aby niezwłocznie pogruchotał bożyszcza, znajdujące się w całem mieście, i w tejże chwili wszystkie w proch się obróciły. Na cud tak wielki, nawrócił się król z całą rodziną i dworem, całe miasto stołeczne i dwanaście innych miast główniejszych w Armenii. Święty Bartłomiej ustanowił tam Kościół Chrystusów, wyświęcił odpowiednią liczbę kapłanów, i jak niektórzy piszą, Palemona uczynił pierwszym tego kraju Biskupem.

Lecz znaczna liczba kapłanów pogańskich, którzy przez nawrócenie się prawie całego ludu pozbawieni byli wielkich dochodów, w jakie opływali, a sami prawdy Ewangelicznej uznać nie chcieli, postanowili pomścić się na świętym Bartłomieju. Widząc, iż u króla najszczerzej nawróconego, nic nie wskórają, udali się do brata jego Astyagesa, który nad częścią Armenii panował, a który był zagorzale do zabobonów pogańskich przywiązany. Ten zawezwał do prowincyi do niego należącej świętego Bartłomieja, pod pozorem, że chce aby i jego poddani posłuchali nauk, jakie głosi. Święty pośpieszył bez odwłoki, chociaż mógł łatwo przypuścić, iż było to podejściem, i że go tam czeka śmierć męczeńska. Jakoż, skoro tylko przybył do miasta, w którem mieszkał Astyages, tyran ten kazał go schwytać i skazał na jedno z najokrutniejszych męczeństw. Żywcem odarto Bartłomieja ze skóry, i tak barbarzyńsko umęczonego, z całem ciałem do żywego odkrytem, wystawili na placu publicznym. Święty, pomimo tej niesłychanej męczarni, przemawiał do ludu, głosząc im Chrystusa i powołując ich do wiary, co widząc Astyages, kazał go ściąć mieczem. Odarty był ze skóry 24 sierpnia, a ścięty nazajutrz, dla tego w niektórych krajach obchodzą święto jego w dniu dzisiejszym, a w niektórych w następnym. Poniósł to straszne męczeństwo około roku Pańskiego 71. Pan Bóg pomścił niezwłocznie śmierć sługi Swojego. Szatan opętał Astyagesa i kapłanów wspólników jego zbrodni, a dręcząc ich przez dni trzydzieści, wszystkich podusił.

POŻYTEK DUCHOWNY
Widzisz z żywota świętego Bartłomieja, podobnie jak w historii każdego z Apostołów Pańskich, jak wiele kosztowało ich szerzenie wiary po świecie, a więc jak ciężkim poniesionym przez nich mękom, zawdzięczasz to wielkie dobrodziejstwo, że w tej wierze zrodzony będąc, zbawienia wiecznego łatwo ci dostąpić. Niech cię to pobudzi do serdecznego do nich, jako pierwszych podwalin Kościoła, nabożeństwa.

ROZDZIAŁ XXII EWANGELIZACJA ULICZNA

ROZDZIAŁ XXII

EWANGELIZACJA ULICZNA W PONIEDZIAŁKI

Ok. listopada 2016 roku zbliżała się rocznica rozpoczęcia poniedziałkowych adoracji. Wtedy pojawiło się niesamowite natchnienie na spotkaniu młodzieżowym. Powiedziałem: ,,nie siedźmy na tej kanapie. Wyjdźmy do ludzi i zapraszajmy ich na adorację.” Pół godziny później wszedł Damian z Anią i nagle powiedział, nie znając tematu: ,,nie siedźmy na tej kanapie. Wyjdźmy do ludzi i zapraszajmy ich na adorację.” Jedna dziewczyna aż lekko zapiszczała z wrażenia. Dodała, że przecież jego tu nie było, jak ksiądz powiedział to samo. I tak zaczęła się ewangelizacja uliczna w każdy poniedziałek. (Filmiki z ewangelizacji są na fb parafii św. Brata Alberta. Dam tylko przykładowy z relacji https://www.youtube.com/watch?v=7z3HsP7ARx4&t=11s). Filmiki i tak nie pokażą w pełni tego, co działo się w naszych sercach oraz tych, którzy nas spotkali. Można by opowiadać godzinami, co działo się na tych ewangelizacjach. Przytoczę tylko kilka przykładów.

Pierwsze wyjście wyglądało tak, że dochodziliśmy do jakiejś młodzieży, która piła i paliła. Powiedziałem z uśmiechem: ,,Szczęść Boże, czy nie pobijecie nas? My jesteśmy z gangu Jezusa.” Młodzi uśmiechnęli się. Odłożyli używki i nawet pomodlili się z nami. Dużą pomocą było rozdawanie Bożych krówek z cytatami świętych (które poznałem na kolędzie u Artura, taty animatora Piotra). Od cytatu zawsze można było zacząć głoszenie Dobrej Nowiny. Chociaż starałem się często mówić o Ewangelii z dnia.

Jednym z najbarwniejszych przejść ulicą było takie, które wciąż mam przed oczyma. Była zima. Już na początku zobaczyliśmy pana z dziewczynką i pieskiem. Powiedziałem: ,,Szczęść Boże. Zmieniamy obraz Polskiej młodzieży. Chcemy pokazać, że potrafimy modlić się. Czy pomodlicie się z nami? Czy macie jakieś intencje?” Dziewczynka odpowiedziała, że chce pomodlić się za biednych. Od razu otrzymała pochwałę: ,,ale ty masz piękne serce”. Tata powiedział, że chce pomodlić się za rodzinę. I tak zanieśliśmy do Boga nasze modlitwy.

Dosłownie 50 metrów dalej szły w naszym kierunku dwie mamy z wózkami oraz takimi chłopcami ok. 2 klasy podstawowej. Zagadnąłem podobnie. Małych chłopców zapytałem, czy chcą pomodlić się z nami. Jeden odpowiedział z radością TAK, a drugi NIE. Popatrzyłem na mamy i powiedziałem z uśmiechem, że nie muszą mówić, który jest czyim dzieckiem. Podjąłem kolejną próbę do chłopców mówiąc, że pomodlimy się za mamy. Jeden znowu powiedział TAK, a drugi NIE. Jedna mama była już wyraźnie zakłopotana. Jej oporny synek nagle zaczął robić aniołki na śniegu. A ja dostałem szaloną myśl: ,,jak zrobisz z nim aniołka na ziemi w sutannie, to on się pomodli.” Walczyłem przez chwilę, ale szybko zostało mi przypomniane, że kilka dni wcześniej młodzież na bitwie śnieżkami przewróciła mnie i chciała natrzeć śniegiem. Ze starszą młodzieżą potrafiłem uniżyć się na śnieg, a teraz to nie dam rady. Powiedziałem więc na głos mój pomysł. Zapytałem chłopca, czy jak zrobię z nim aniołka, to czy pomodli się później z nami. Odpowiedział TAK. Słowa dotrzymaliśmy obydwaj i była piękna modlitwa. Mamy chyba popłakały się.

Poszliśmy dalej i zobaczyliśmy młodzież zjeżdżającą na nogach ze ślizgawki. Idąc tym samym tropem co poprzednio, zawołałem, czy widzieli kiedyś księdza w sutannie, który ślizga się na ślizgawce. Powiedzieli, że nie. Zapytałem więc, czy pomodlą się jak zjadę. Powiedzieli, że tak. Lekko drżałem, ponieważ była kolęda i gdyby coś mi się stało, to proboszcz nie byłby zadowolony. Zjechałem z lekkim zachwianiem. Pamiętam do dziś intencje tej młodzieży. Jeden z chłopaków modlił się za swoją siostrę katechetkę.

Potem poszliśmy dalej i zobaczyliśmy mocną ekipę starszych chłopaków z piwami. Moi ewangelizatorzy lekko zadrżeli. Powiedziałem, że Jezus jest z nami. Gdy prawie zderzyliśmy się na ulicy, to od razu zacząłem od wezwania do modlitwy, a zszokowani chłopcy powiedzieli jeden do drugiego: ,,eee ty bo ja to nawet Zdrowaś Maryjo nie umie.” Powiedziałem: ,,spokojnie, my pomożemy”. Modlili się o zdanie prawa jazdy i o zdanie do następnej klasy.

Poszliśmy dalej, a tam jakaś dziewczyna z chłopakiem i pieskiem byli w oddali. Jeden z naszych znał ją i wołał, ale tamci przyśpieszyli kroku. To porwało mnie i pobiegłem. Gdy dobiegłem, to ta niewiasta stanęła jak wryta i z nerwami powiedziała: ,,i tak nie pójdę do bierzmowania, bo tamten ksiądz to jest taki i taki”. Odpowiedziałem: ,,ale ja cię nawet nie znam, a ty mnie. My chcemy tylko porozmawiać”. I tak przyłączyliśmy się do nich, gdy szli po koleżankę. Nasza nowa zatwardziała koleżanka nie pomodliła się, ale ta, po którą szliśmy już tak. A na tą pierwszą Bóg też miał plan i za kilka tygodni była z młodzieżą na herbacie w domu parafialnym.

To jeszcze nie koniec tego jednego słynnego przejścia osiedlem. Za blokiem zobaczyliśmy kilku młodych gimnazjalistów przy śmietniku i od razu podeszliśmy do nich bez oporów. Niektórzy wrogo na mnie patrzyli. Powiedziałem: ,,wiem, że chcielibyście, abym poszedł stąd, ale może chociaż jeden z was chce pomodlić się.” I chyba dwóch modliło się z nami. U jednego z nich byłem po kolędzie kilka dni później. I tak wszystkich tych ludzi zanosiliśmy w sercach przed Jezusa w Najświętszym Sakramencie i prosiliśmy, aby błogosławił im i dawał owoce tych spotkań i modlitw. Za wszystko Chwała Bogu!

Inną bardzo wzruszającą historią z przejścia osiedla była pewna wietrzna noc, w której dziwnie nikogo nie mogliśmy spotkać. Nawet miałem myśli, że młodzi powiedzą, że ksiądz traci Ducha Świętego. I nagle wyłoniło się dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Byli mocno po alkoholu. Poczułem, że w ten wieczór Duch Święty naszykował coś dla nich. Jednego z mężczyzn rozpoznałem i wiedziałem, że nie chodzi do kościoła. Powiedziałem mu to od razu. A on zaczął bardzo źle mówić o jednym kapłanie. Po czym dodał, że mnie szanuje, bo chodzę po ulicach. Gdy jego kolega usłyszał, że mnie szanuje, to nagle zaczął bardzo poważnie mówić i otwierać serca z największą raną zadaną mu w szkole podstawowej przez księdza.

Okazało się, że ksiądz przeczytaniem jego nazwiska z lisy w dzienniku sprawił mu tak wielki ból, że nie potrafił tego nikomu powiedzieć. Ten mężczyzna miał jakieś wstydliwe dla niego nazwisko i dlatego to było dla niego tak bolesne. Gdy mówił to,  płakał. A mój parafianin, który nie chodził do kościoła, nagle odłożył piwo i zaczął przytulać kolegę. Podjąłem rozmowę z poranionym mężczyzną, aby przebaczył tamtemu kapłanowi. Pomodliliśmy się w tej intencji. To był wielki dzień dla tego człowieka. Wszystko było przygotowane przez Ducha Świętego.

Ewangelizację uliczną zaczynaliśmy w 3 osoby. Z czasem było nas trzy lub cztery ekipy po trzy, cztery osoby. Naprawdę ogień Ducha Świętego płonął w młodych.

Ciąg dalszy nastąpi…

Rozdział X (Diakonia Ewangelizacji) Rozdział XI (Przystanek Jezus)

ROZDZIAŁ X

DIAKONIA EWANGELIZACJI RUCHU ŚWIATŁO ŻYCIE

Już po pierwszym roku kapłaństwa pojechałem na rekolekcje ewangelizacyjne do Krościenka. Tam wielkie wrażenie zrobił na mnie ks. Michał. Opowiadał o posłudze na ulicy, do której wyprowadził go Jezus. Ja także miałem pragnienie głosić Jezusa wszędzie. Gdy opowiadałem o tych rekolekcjach ks. Arturowi, to powiedział, że w Radomiu powinno być jak najwięcej oddanych kapłanów, którzy będą tworzyć inicjatywy, a inni będą zjeżdżać się do miasta, aby uwielbiać Boga. Ks. Artur zaprosił mnie do towarzyszenia Diakonii Ewangelizacji Ruchu Światło Życie, a po paru latach przekazał mi jej prowadzenie. To była niezwykła przygoda pełna Ducha Świętego. Chodzenie po ulicy i głoszenie Ewangelii wszystkim, sprawiało mi ogromną radość. Właściwie udawałem się z młodzieżą na wszystkie wydarzenia ewangelizacyjne w diecezji i największe wydarzenia o takim charakterze w Polsce. Wszędzie troszczyłem się o młodych, aby dobrze czuli się podczas tych spotkań i wyciągnęli dobre owoce. W czasie posługi z diakonią chodziłem po obrzeżach wydarzeń, aby sprowadzać ludzi na spotkanie ewangelizacyjne.

Nie zapomnę, gdy pewnego dnia podczas Apelu Młodych w Radomiu na rynku szedłem z ewangelizatorami ul. Witolda. Zobaczyliśmy bijącą się młodzież między kamienicami. Krzyknąłem: ,,ej bo tam pójdę do was”. Schowali się. Jedna osoba z towarzyszących mi podpuściła mnie, abym poszedł do nich. Tak też uczyniłem. Znaleźliśmy się między kamienicami. Ciekawa młodzież rozbiegła się. Zostało tylko dwoje, a może troje najodważniejszych. Wokół były graffiti i jakieś tlące się ognisko. Zawołałem tych z opłotków. Zapytałem, czy chcą zrobić coś odważnego. Powiedzieli: ,,TAK”. Na co ja powiedziałem: ,,To pomodlimy się”. Jedna osoba nie wytrzymała i powiedziała: ,,ja nie mogę, dopiero tu była policja, a teraz ksiądz”. Bóg pragnął kochać tą młodzież i wychodzić do nich. Czułem to bardzo mocno. Takich historii mógłbym napisać dziesiątki, jak nie setki, ale może będzie kiedyś na to czas…

Piękne było prowadzenie rekolekcji wielkopostnych z diakonią ewangelizacji. Młodzi animatorzy przykładali się całym sercem do ożywiania wspólnot młodzieżowych w parafiach, do których byliśmy zapraszani. Czuliśmy się, jakbyśmy w nowych miejscach rozpalali wielkie ogniska miłości, które nie zawsze były podtrzymywane przez miejscowych duszpasterzy i animatorów, a szkoda. Bóg jednak widział nasze starania i z pewnością pokaże nam kiedyś piękne owoce działań ewangelizacyjnych. Jednym z takich owoców była kiedyś dziewczyna, której nie pamiętałem z ewangelizacji, ale ona zapamiętała naszą rozmowę. Powiedziała mi z dumą, że od czasu spotkania na ulicy z nami zaangażowała się w wolontariat w Stowarzyszeniu Arka. Chwała Panu za każdą taką iskierkę dobra.

ROZDZIAŁ XI

PRZYSTANEK JEZUS

Nie wiem, ile razy byłem na Przystanku Jezus. Może to było pięć razy. Każdy wyjazd był niezwykły. Najbardziej głodni prawdziwej miłości ludzie z całej Polski bawili się na Woodstocku, a wychodzili do nich płonący Duchem Świętym kapłani, siostry zakonne oraz wierni świeccy.

Tu ponownie można pisać godzinami historie. Zacznę od pierwszego wyjścia na pole woodstockowe. Nie wiedziałem, z kim pójdę. Dojechałem, gdy wszyscy już znali siebie. Nie znalazłem nikogo do pomocy według moich wyobrażeń. Zdałem się na Ducha Świętego. (Sekwencję odmawiałem już kilka lat). Pomyślałem, że może w autobusie ktoś mnie zapyta, czy z nim pójdę (bo trzeba ewangelicznie minimum w dwie osoby). I tak wszedłem do autobusu, a trzy starsze siostry zakonne i mama kleryka pytają, czy mam z kimś iść, bo jak nie, to mogę z nimi. Pomyślałem sobie: niezły skład na Woodstock. Ale niech się dzieje wola Boża. Pamiętam do dzisiaj twarze tych sióstr i tej pani. Ależ czuwały nade mną, aby nic mi się nie stało. Miałem oryginalną stułę i osoby po narkotykach chciały robić sobie zdjęcia ze mną. Siostry kazały im odłożyć alkohol. Innym razem mama kleryka tłumaczyła narkomanowi, że nie może tak żyć. Gdy rozpoczynał się Woodstock, my modliliśmy się koronką do Bożego miłosierdzia. Ja byłem tyłem do tłumu. Siostry stały przodem i tylko kręciły głowami, gdy patrzyły na ludzi głodnych prawdziwej miłości.

Jednym z ciekawszych spotkań było poznanie starszej pani w czarnym płaszczu z kijem i chustą w czaszki. Gdy młodzież z lasu zawołała: ,,eee ksiądz chodź tu do nas”. Ja poszedłem i wpadła ta pani z płaszczem i kijem mówiąc: ,,klękać, ja was tu pobłogosławię”. A do mnie powiedziała: ,,siadaj braciszku, porozmawiamy”. Pomyślałem: zaczyna się ciekawie. Otworzyła serce mówiąc, dlaczego tutaj jest, że kocha córkę, że nie może wybaczyć sobie, że nie zawalczyła o pogrzeb męża. Słuchałem jej z miłością. Powiedziała na koniec, że jeszcze trochę i by się u mnie wyspowiadała, ale może za rok, jak się nie popsuję.

Innym razem po północy przechodziłem przez tłumnie bawiącą się młodzież. Zobaczyłem siostrę zakonną na chodniku rozmawiającą z kimś. Pomyślałem: ale to niesamowite, jak Bóg się uniża do człowieka. Po chwili już mnie ktoś tak wyciągnął na dłuższą rozmowę. Potem pewna dziewczyna dotknęła mojego ramienia, abym odwrócił się. Stały przede mną dwie kobiety. Jedna pytała mnie, czy chcę im coś powiedzieć. Zapytałem: ,,ale co chcecie usłyszeć?”. Ta dalej mówiła, że obok niej jest koleżanka z Niemiec i może jej przetłumaczyć, tylko zapyta ją, czy ona chce. I zapytanie polegało na tym, że zaczęła całować ją od ucha itd. A ja stałem przed nimi i to trwało wieczność. Nie wiedziałem co robić. Zacząłem się w duchu modlić. Czułem, aby nie uciekać i zachować pokój serca. Pamiętam do dziś, że gdy skończyła, powiedziała: ,,możesz mówić”. A ja z ciepłem Bożego Ducha, z miłością mówiłem: ,,może myślicie o mnie, że jestem skałą, betonem, a ja stałem i starałem się patrzeć oczyma miłości i służę pomocą duchową takim osobom, które są w podobnej sytuacji”. Polka zaczęła płakać. Niemka nerwowo patrzyła i nie wiedziała, o co chodzi. Na koniec pomodliłem się, aby Bóg uzdrawiał je…

Takich historii jest tak wiele… Boże kochany, daj kiedyś czas opisać, jeśli taka będzie Twoja wola.

Właśnie przypomina mi się kolejna bardzo ważna historia. Pewnego dnia mieliśmy nie chodzić zbyt długo na polach Woodstocku, lecz zaprosić ludzi pod naszą scenę Przystanku Jezus, ponieważ miała być adoracja. Pamiętam, że wracaliśmy z moją ekipą bez powodzenia ok. godz. 22. Gdy byliśmy kilkaset metrów przed bazą widziałem w oddali na krawężniku smutną dziewczynę. Usłyszałem natchnienie, aby ją zaprosić na adorację, ale zaraz pojawiła się druga myśl: zobacz, ile osób idzie po drugiej stronie, tu łatwiej będzie kogoś zaprosić.

Niestety posłuchałem tej drugiej myśli i nikogo nie zaprosiłem. Chwilę później byłem już w oddali sceny Przystanku Jezus. Zaraz miała być adoracja. Zaczynałem modlić się i ktoś do mnie podszedł. Była to nieznajoma dziewczyna. Zapytałem, czy jest z Przystanku Jezus, czy z Woodstocku. Odpowiedziała, że z Woodstocku. Pytałem, jak się czuje i czy jest sama. Ona odpowiedziała, że jest z koleżanką, ale ona gdzieś tam została. Ja w tym momencie byłem pewien, że chodzi o dziewczynę, którą miałem zaprosić, ale poszedłem na drugą stronę. Powiedziałem: ,,chodźmy po Twoją koleżankę”.

Było kilkadziesiąt tysięcy ludzi, a my szliśmy dokładnie po tą osobę, którą ja ominąłem wcześniej i usłyszałem, aby przyprowadzić ją do Jezusa. Gdy podeszliśmy do niej, to nie pytałem nic, tylko powiedziałem: ,,chodź, Bóg na ciebie czeka”. Poszła i obie z koleżanką, klęczały przed samym Panem Jezusem. Misja była wypełniona. Przepraszam Duchu Święty za to, że nie odpowiedziałem na pierwsze natchnienie.

Gdy pierwszy raz odjeżdżałem z Przystanku Jezus, to prosiłem Jezusa o słowo. Miałem też obraz, że te całe pola Woodstockowe były takim suchy polem, pełnym cierpienia, aby ewangelizatorzy: kapłani, siostry i wierni świeccy mogli dać odrobinę wody tym spękanym sercom. Otworzyłem przed Jezusem Pismo święte i czytałem: ,,strumienie życia popłyną przez pustynię”. Podziękowałem Bogu za to, że mogłem być taką nieudolną rynienką przekazującą wodę łaski Bożej.

Bardzo dziękuje wszystkim, którzy towarzyszyli mi w posłudze ewangelizacyjnej. Dziękuję kapłanom za zaufanie: ks. Arturowi, ks. Grzegorzowi, ks. Krzysztofowi, Basi, Arturowi, Izie, Kubie, Pani Jadzi, Ani i wszystkim, którzy mieli odwagę pójść z Jezusem i ze mną marnym człowieczkiem na poligon ewangelizacji.

Ciąg dalszy nastąpi…

Wy też świadczycie

Jezus powiedział do swoich uczniów: «Gdy przyjdzie Paraklet, którego Ja wam poślę od Ojca, Duch Prawdy, który od Ojca pochodzi, On zaświadczy o Mnie. Ale wy też świadczycie, bo jesteście ze Mną od początku. To wam powiedziałem, abyście się nie załamali w wierze. Wyłączą was z synagogi. Ale nadto nadchodzi godzina, w której każdy, kto was zabije, będzie sądził, że oddaje cześć Bogu. Będą tak czynić, bo nie poznali ani Ojca, ani Mnie. Ale powiedziałem wam o tych rzeczach, abyście, gdy nadejdzie ich godzina, pamiętali, że Ja wam o nich powiedziałem». J 15, 26 – 16, 4a

Czytaj dalej Wy też świadczycie

Dzieci, miłujcie się

Dzieci, jeszcze krótko jestem z wami. Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. Po tym wszyscy poznają, że jesteście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali. J 13, 33-35

Czytaj dalej Dzieci, miłujcie się