W imię Prawdy! C. D. 310

8 maja 2024 roku

W tym dniu ważne były dla mnie poniższe treści z liturgii słowa:

,,Paweł z Miletu posłał do Efezu i wezwał starszych Kościoła. A gdy do niego przybyli, przemówił do nich:
«Uważajcie na samych siebie i na całe stado, w którym Duch Święty ustanowił was biskupami, abyście kierowali Kościołem Boga, który On nabył własną krwią. Wiem, że po moim odejściu wejdą między was wilki drapieżne, nie oszczędzając stada. Także spośród was samych powstaną ludzie, którzy głosić będą przewrotne nauki, aby pociągnąć za sobą uczniów.
Dlatego czuwajcie, pamiętając, że przez trzy lata w dzień i w nocy nie przestawałem ze łzami upominać każdego z was. A teraz polecam was Bogu i słowu Jego łaski, władnemu zbudować i dać dziedzictwo ze wszystkimi świętymi».
Po tych słowach upadł na kolana i modlił się razem z nimi wszystkimi”. Dz 20, 17-18a. 28-32. 36

,,Bracia:
Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? On, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał, jakże miałby także wraz z Nim wszystkiego nam nie darować? Któż może wystąpić z oskarżeniem przeciw tym, których Bóg wybrał? Czyż Bóg, który usprawiedliwia? Któż może wydać wyrok potępienia? Czy Chrystus Jezus, który poniósł za nas śmierć, co więcej – zmartwychwstał, siedzi po prawicy Boga i przyczynia się za nami?
Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? Jak to jest napisane: «Z powodu Ciebie zabijają nas przez cały dzień, uważają nas za owce na rzeź przeznaczone». Ale we wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował. I jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co jest wysoko, ani co głęboko, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym”. Rz 8, 31b-39

,,Ja jestem pasterz dobry. Dobry pasterz daje swe życie za owce swoje. Najemnik zaś, który nie jest pasterzem i do którego owce nie należą, porzuca owce na widok zbliżającego się wilka i ucieka, a wilk porywa je i rozprasza. Najemnik ucieka właśnie dlatego, że jest najemnikiem i nie zależy mu na owcach. Jam jest dobry pasterz i znam owce swoje, a owce moje mnie znają , tak jak Ojciec mnie zna, a ja znam Ojca. I życie swoje oddaję za owce moje. Mam ja też inne owce, które nie są z tej owczarni. I te muszę przyprowadzić ; będą słuchać głosu mego i stanie się jedna owczarnia i jeden pasterz”. J 10, 11-16

W tym dniu przeczytałem ciekawe treści w żywocie św. Stanisława Biskupa:

,,Wieś Piotrawin nieopodal Opola Lubelskiego jest miejscem spoczynku rycerza Piotra Strzemieńczyka, który sprzedał Biskupowi swoją ziemię. Biskup powiększył tym zakupem majątek Kościoła krakowskiego. Rycerz niedługo po sprzedaniu ziemi Biskupowi zmarł.

W międzyczasie Biskup Stanisław upominając króla za niegodziwe postępki i życie w nieczystości, zasłużył na niełaskę królewską. Porwanie cudzej żony przez króla i spłodzenie z nią dzieci wywołało zdecydowane upomnienia od Biskupa. Król sam nie przestrzegając żadnych zasad i pławiąc się w nieczystościach, brutalnie i okrutnie upokarzał żony swych rycerzy, zabierając im niemowlęta od piersi a przystawiając szczeniaki. Te okrutne zabawy króla i poniewieranie publiczne zdradliwymi małżonkami, przez słynącego z najrozmaitszej rozpusty króla, wywołały sprzeciw Biskupa Stanisława. Król bowiem w ten sposób nie karał grzechów ale wywierał pomstę i okazywał okrucieństwo wobec słabszych, choć sam ze swoim rycerstwem dopuszczali się licznych zdrad i rozpusty, o których kronikarze wolą milczeć, niż je opisywać. Być może były to grzechy „nieme”, od których sam szatan ucieka ze wstrętem, choć do nich kusi i podpuszcza. Biskup zaś najpierw prośbą, w cztery oczy i z łagodnością króla napominał, lecz w końcu wyklął go z Kościoła.

Jednakże w międzyczasie niechęć króla Bolesława Śmiałego do Biskupa rosła przez natarczywe upomnienia i potępienie jego sławnej i wszędzie znanej rozpusty. Niechętny Biskupowi król namówił synowców Rycerza Strzemieńczyka, aby upominali się o wieś, jaką uczciwie Biskup kupił od zmarłego rycerza. W trzy lata po śmierci Piotrowina upomnieli się u trybunału królewskiego o ziemie, oskarżając, że Biskup Stanisław przywłaszczył je sobie. Biskup, widząc, że nie może liczyć na ziemskich świadków, którzy właśnie oskarżali go kłamliwie przed królewskim trybunałem, zawezwany na sąd królewski, który odbywał się na błoniach nieopodal Solca nad Wisłą, poprosił o trzy dni czasu by udowodnić, że jest niewinny. Wezwał lud kochający go do modlitwy, i postu. Sam zaś, mimo że pościł zawsze, wyjątkowo wzmógł akty pokuty, i pościł, modlił się trzy dni. Po odprawionej Mszy Świętej dnia trzeciego, kazał grób rycerza Piotrowina odkopać, trumnę otworzyć i zawołał, by Piotr wstał. Ten zaś, usłyszawszy wezwanie Biskupa, obrał się w ciało i wstał, a Biskup Stanisław, wziąwszy go za rękę, suchą stopą przeprowadził go przez Wisłę na drugi brzeg, gdzie naprzeciwko wsi stał namiot królewski, gdzie odbywał się sąd. Dziś na tym miejscu stoi jako ruina kościółek, który postawiony został w miejscu, jak tradycja głosi, sądu króla nad Św. Stanisławem.

Oczywiście Biskup Stanisław, przyprowadzając rycerza Piotra w trzy lata po jego śmierci na świadectwo swej niewinności, doznał usprawiedliwienia. Wypytywali ludzie rycerza z ciekawości, jak jest po śmierci, ale biskup zakazał mu mówić. Gdy jednak biskup zapytał Rycerza Piotrawina, czy chce wrócić do żywych, czy powrócić do grobu, rycerz odpowiedział, że woli wrócić do grobu, niż się narażać na niepewności popełnienia grzechu śmiertelnego, gdyż niewiele mu już pokuty zostało. Położył się zatem w grobie i umarł. Cud ten, dokonany przed całym dworem królewskim, wobec wszystkich ludzi, sławny stał się nie tylko w Polsce, ale na całym świecie, a Sobór w Bazylei przywoływał ten cud jako dowód na nieśmiertelność duszy, istnienie czyśćca, na potępienie nauk Husa. Tym cudem wątpiący w Boga i wiarę katolicką, umocnili się w wierze.

Złość króla jednak nie ustała, a grzechy nieczyste osłabiają umysł tak bardzo, że nie umie on widzieć rzeczy oczywistych. Zapamiętały i otępiały król nie zaniechał swej przewrotności, zdradliwości i brnął w grzechy, aż Biskup Stanisław wykluczył go publicznie z Kościoła.
W dniu 8 maja, w krakowskim kościółku Św. Michała Archanioła na Skałce, gdzie Biskup Stanisław Mszę Świętą odprawiał, król ze swą świtą zajechał przed kościół. Rozkazał swym przybocznym wydrzeć biskupa z kościoła i zabić, ale każdy, kto wszedł do kościoła, taką słabość odczuwał, że nie był w stanie wykonać rozkazu. Król, zarzucając tchórzostwo, sam wtargnął do kościoła, i mimo, że Biskup Stanisław Mszę Świętą odprawiał, stojącemu przy Ołtarzu zadał cios, tnąc go w głowę i zabijając podczas Mszy Świętej.

Wtedy dopiero omdlałe i bezsilne rycerstwo z wściekłością wywlekło ciało zamordowanego i poćwiartowało zwłoki na części. Ciało zostało złożone w kościółku, w którym biskup Stanisław został zamordowany. Wiele cudów działo się po jego śmierci, i kiedy wzmogły się, świadcząc o jego potężnym wstawiennictwie, biskup krakowski Prandota poprosił króla polskiego Bolesława Wstydliwego i jego małżonkę Kunegundę o wsparcie u papieża prośby o ogłoszenie go Świętym Męczennikiem. Jedynym, który nie zgodził się na wyniesienie Św. Stanisława do chwały ołtarzy był bardzo wpływowy kardynał, Rinaldo Conti, późniejszy papież Aleksander IV. Papież Innocenty IV bardzo polegał na jego radzie. Kardynał nie przyznał jednak prawdziwości cudom i żądał znaku, który go ponad wszelką wątpliwość przekona. Zachorował śmiertelnie, a wówczas pokazał mu się Św. Stanisław, mówiąc, że choroba jest karaniem Bożym za opór wobec prawdy, ale na prośbę Św. Stanisława Bóg mu wybacza i do zdrowia przywróci. Tak też został przekonany jedyny przeciwnik wyniesienia Biskupa Męczennika do chwały ołtarzy. Od kanonizacji Św. Stanisława w Kościele ustanowiono urząd advocatus diaboli mający wskazać wszystkie zarzuty przeciwko kanonizacji, co ma ponad wszelką wątpliwość potwierdzić heroiczność cnót kandydatów na ołtarze.
Kanonizacja Św. Stanisława ze Szczepanowa odbyła się w Asyżu, gdyż akurat tam rezydował wówczas papież Innocenty IV. Podczas beatyfikacji zdarzył się kolejny cud, bowiem podczas Mszy Świętej wniesiono do kościoła ciało zmarłego młodzieńca, a papież, dowiedziawszy się o tym, wykrzyknął: Potwierdź, Panie to, com słyszał o Męczenniku twoim Stanisławie, a przez zasługi jego wzbudź umarłego tego młodzieńca.
Jeszcze ostatnich słów modlitwy nie wymówił, a młodzieniec żywy powstał.

Wiele cudów wydarzyło się, potwierdzających potęgę tego Patrona Polski. Św. Stanisław był wybawicielem Krzysztofa Księcia Zbaraskiego Koniuszego Koronnego, Posła Królewskiego, który posłował do Stambułu czy Carogrodu. Św. Stanisław dwukrotnie mu się pokazał, dając mu ocalenie od śmierci z rąk tatarskich. Obiecał mu wybawienie i uzdrowienie wymagając postawienia jako wotum klasztoru OO Reformatom, co Książę Zbaraski uczynił i wykonał. W Solcu nad Wisłą do dziś stoi kościół i klasztor fundowany przez owego Księcia. Górują one nad polami i łąkami, na których pasły się konie królewskie, kiedy odbywał się sąd nad Biskupem Stanisławem i ze wzgórza kościelnego można oglądać na horyzoncie bielejące mury kapliczki wystawionej na miejscu tego sądu.

Innym cudem bardzo znaczącym był moment zakończenia budowy mostu na Wiśle w 1703 roku, kiedy król August II wraz z wojskiem patrzyli na to dzieło. Szwedzi z takim impetem chcieli ten most sforsować, że musiano na samym nurcie liny poprzecinać. Nurt naruszył szkuty na których był most i pewien Żyd, który stał tam, spadł do wody i zaczął tonąć. W tym momencie dwaj biskupi polscy czynili relację generałom saskim, jak Św. Stanisław wskrzesił Piotrawina i suchą nogą go przez Wisłę przeprowadził. Śmiali się oni, a jeden powiedział, że gdyby to była prawda, Biskup Stanisław uratowałby tego tonącego Żyda.

Biskupi polscy, poruszeni katolicką gorliwością, padli na kolana i zaczęli wzywać pomocy Świętego Stanisława. W tym czasie na wierzch wypłynęła czapka już utopionego Żyda, z czego się poczęli śmiać Lutrzy. Lecz za chwilę na oczach Lutrów, biskupów polskich, wojsk saskich i króla polskiego Żyd przyszedł ocalony, a przewieziony do wojska zaświadczył, że zobaczył Biskupa, który jakby szklana banią otoczył jego twarz, a gdy on zalękniony po piasku dna szedł, stanął na pianę unosząca się i znowu się topił. Św. Biskup go więc znowu otoczył i na wyspę wyprowadził. Upomniał Żyda, że ma się nawrócić nie na luterstwo (patrz Kalwini warszawscy), ale na wiarę katolicką, i ma przyjąć imię Stanisława.
Żyd ów był sługą luteranina ale nie chciał nikim innym, tylko katolikiem. Pan jego oddał go więc w Krakowie do OO Jezuitów, a tam został o nauce katolickiej pouczony i ochrzczony, po przyjęciu Wiary Katolickiej.

Biskup Stanisław widziany był na przodzie polskich wojsk w 1605 roku pod Kircholmem, gdzie wielkie zwycięstwo nad Szwedami Polska odniosła. Na niebie widoczny był Św. Biskup Stanisław i mieczem groził Szwedom. Jego pomocy wzywała Polska przez wieki, aby sąsiedzkie najazdy na wiarę Świętą Katolicką oddalał i z Polakami wygrywał, gdy w obronie Ojczyzny i Wiary Świętej Polacy stawali.

Postać i żywot, oraz cuda Św. Stanisława były świadectwem przeciwko herezji wojującej zbrojnie z Polską. Jego osobą, żywotem i cudami zaprzeczano herezjom Jana Husa i Lutra”.

W imię Prawdy! C. D. 307

6 maja 2024 roku ciąg dalszy

Tego dnia przeczytałem ważne dla mnie treści w żywocie św. Jędrzeja Polaka, pustelnika, zwanego Żórawkiem:

,,Razu pewnego siły jego, podtrzymywane długo łaską niezwykłą i siłą ducha, opuściły go nagle. Gdy oddaliwszy się od swej celi, rąbał drzewo w lesie, popadł naraz w omdlenie i upadł na ziemię. Zdawało mu się wtedy, że we śnie widzi jakąś postać młodzieńca niezwykłą, nadludzką, piękności niebiańskiej. Ten zbliża się do niego, podnosi go z ziemi, przemawiając do niego głosem tak dźwięcznym, jakoby w nim odzywały się harmonijne chóry anielskie, ciche i łagodne, wsadza go do wozu wspaniałego, zawozi do chatki jego pustelniczej i tam przywraca mu zdrowie. A gdy św. Jędrzej przebudził się z tego omdlenia, znalazł się istotnie w swojej własnej celi i uwierzył, że anioł posłany na pomoc z nieba był owym pięknym młodzieńcem. I nadal Jędrzej wiódł życie pełne umartwień, bólów i pobożności.

Odwiedzali go czasem bracia zakonni, a ludzie świeccy, półdzicy przybywali nieraz do zacisza jego, bądź to przypadkiem zbłądziwszy w lesie, bądź umyślnie, aby widzieć i słyszeć świętego męża, które sława rozchodziła się po coraz to odleglejszych osadach i miastach. A wszyscy ze czcią i nabożeństwem patrzeli na niego i słuchali nauk jego. Ilu to ludzi sam widok jego i postać jego uduchowiona, nadziemska wywołały z ciemności pogaństwa lub z niewoli grzechu, a ci nawróceni, wróciwszy do swoich , przygotowywali dusze do przyjęcia wiary prawdziwej. Wśród uczniów jego najczęściej odwiedzał go i najdłużej przesiadywał u niego pewien Polak, Benedykt, który, naśladując swego mistrza, po śmierci tegoż zamieszkał w tej samej celi i także w poczet Świętych został policzony. Przychodził też do św. Jędrzeja młodziutki chłopczyna, a postać pustelnika takie na nim zrobiła wrażenie, że później poświęcił się stanowi duchownemu i życiem cnotliwem się odznaczając, biskupem Pięciukościołów został obrany. Ten to biskup Maurus utrzymywał stosunki ze świętym Benedyktem, uczniem św. Jędrzeja, i napisał żywot św. Jędrzeja Polaka.

Jeszcze za życia nasz pustelnik otrzymał łaskę czynienia cudów. Pewnego razu niedaleko pustelni rozbójnicy w sprzeczce pomiędzy sobą poranili ciężko jednego ze swoich i przynieśli go do celi św. Jędrzeja, ale poraniony skonał po drodze. Gdy nazajutrz powrócili, aby go pogrzebać, znaleźli go żywego. Przerażenie ich z tego powodu było tak wielkie, że poczęli uciekać na wszystkie strony. Ale poraniony poprzednio powstrzymał ich i opowiedział im, że św. Jędrzej go wskrzesił i że on postanowił oddać się pokucie, aby uzyskać przebaczenie od Pana Boga za ciężkie grzechy swoje. Ze łzami żegnali go wtedy towarzysze, a były to z pewnością pierwsze ich łzy żalu za własne grzechy. Ów wskrzeszony zaś pozostał w pobliżu św. Jędrzeja aż do śmierci, wiodąc żywot jemu podobny.

W roku 1009 św. Jędrzej, czują, że zbliża się ostatnia jego godzina, uwiadomił o tem braci swych zakonnych. Gdy opat z braciszkami przybyli do pustelni, dusza pustelnika już na wieki była się złączyła ze Stwórcą. Kiedy dla umycia obnażono ciało martwe, spostrzegli, że łańcuch, którym za życia ono było opasane, wrósł w ciało tak, że tylko węzeł wystawał na jednem miejscu nad skórę, z resztą zaś wszędzie nowe ciało i skóra pokryły go zupełnie. Później wykrojono łańcuch ten z ciała, a połowę łańcucha przechowali bracia Benedyktyni w klasztorze jako relikwię, drugą połowę zaś biskup Maurus ofiarował świętobliwemu księciu Gejzie. Ciało pustelnika pochowano z wielką czcią w miejscu zwanem Górą Żelazną.

Po śmierci św. Jędrzej zasłynął nowymi cudami. W głównem mieście powiatu nitryeńskiego, w którem pustelnik za życia był mieszkał jako zakonnik, pewien zbrodniarz miał być stracony przez powieszenie. Wyrok wykonano, lecz gdy ludzie, którzy się temu przypatrywali, odeszli z przekonaniem o śmierci zbrodniarza, tenże modlił się tymczasem gorąco i z wiarą o pomoc do św. Jędrzeja i rzeczywiście stał się cud. Święty ukazał mu się, zdjął stryczek ze szyi jego, a przeznaczywszy mu ostrą pokutę, puścił go na wolność. Ocalony i nawrócony w ten sposób zbrodniarz przybył do opata Filipa, aby mu o tym cudzie opowiedzieć.

Po kanonizacyi św. Jędrzeja cześć i nabożeństwo do niego rozpowszechniło się zwłaszcza w Polsce, gdzie zdarzył się też znowu cud za jego przyczyną. Za czasów panowania Zygmunta Augusta reformacya luterska w Polsce miała wielu zwolenników, wrogo usposobionych dla Kościoła katolickiego i jego wiernych. I zdarzyło się, że gdy w roku 1569 w dzień św. Jędrzeja Żórawki katolicy zgromadzili się w kaplicy, gdzie umieszczona była cela jego, heretycy otoczyli ją, aby ją zburzyć. Ale podczas gdy lud wierny głośno wołał do św. Jędrzeja o ratunek, Święty ukazał się nad kaplicą, trzymając w ręku smugę ognistą, z której takie światło biło na luteranów oblegających kaplicę, że od blasku tego kilku z nich wzrok utraciło, a wszyscy w popłochu uciekli; cudem zaś tym przejęci, powrócili na łono Kościoła katolickiego.

NAUKA MORALNA
W czasach dzisiejszych Pan Bóg od wiernych nie wymaga takich umartwień nadzwyczajnych, jakie nakładał na siebie św. Jędrzej. Samo życie w naszych stosunkach wymaga tyle trudów i wysiłków, tyle obowiązków zawiera względem dobra rodziny i społeczeństwa, że aniby nam czasu ni sił nie starczyło na tyle ćwiczeń duchownych. Wszelako Pan Bóg od nas wymaga, abyśmy, gdy przyjdą cierpienia straszne, nieraz ciągnące się przez długie lata, cierpliwie i pokornie je znosili, a w używaniu i w ogóle w potrzebach życia zawsze byli wstrzemięźliwymi, bo tylko wtedy łaska Boża znaleźć może należyty przystęp do naszej duszy. Cierpienia zaś, znoszone chętnie, stają się już za życia zadośćuczynieniem za grzechy nasze i zgotują nam piękniejszą koronę niebieską.

MODLITWA
Boże, któryś św. Jędrzeja, pustelnika, duchem nadzwyczajnej pokuty i rozmyślania obdarzyć raczył, spraw, abyśmy i my przez jego zasługi i za pośrednictwem jego ciało nasze umartwiając, tem więcej znaleźli upodobania w sprawach niebieskich. Amen”.

ROZDZIAŁ XXI ROK 2016

ROZDZIAŁ XXI

ROK 2016

Rok 2016 był według wielu czasem największych znaków i cudów. Ciekawe było także to, że dochodziły mnie głosy o mojej zmianie. Nawet ks. proboszcz kiedyś na dworze powiedział podchwytliwie, że ciemne chmury zbierają się nad Albertem. Nie reagowałem. Przychodziło do mnie wielu kapłanów na stanowiskach i pytali, czy ich zastąpię. Każdy otrzymał odpowiedź: ,,co Duch Święty powie przez ks. biskupa, tak będzie.”

Ks. N. pytał, czy zastąpię go na funkcji moderatora diecezjalnego Ruchu Światło Życie. Ks. N. pytał, czy zastąpię go jako duszpasterza akademickiego.
Ks. N. pytał, czy zgodziłbym się na bycie w Fundacji Pomoc Kościołowi w Potrzebie. Ks. N. pytał, czy chcę zaangażować się w media diecezjalne.
Podobno trzech proboszczów chciało mnie na swoich parafiach. Jednak po ludzku siła ks. N była największa, co zdradził N. na uroczystościach w parafii kiedyś w zakrystii mówiąc: ,,nie chce cię puścić ten proboszcz.” Ks. N. podszedł nerwowo mówiąc: ,,on nic nie wie.” Tak naprawdę to Duch Święty miał inny plan… On tylko uśmiecha się na takie ludzkie zabiegi.

Rok 2016 po pierwsze kojarzę z triumfem ministrantów, który najpierw był okupiony wieloma dziwnymi porażkami. Trenowałem z chłopakami dwa razy w tygodniu. Dawaliśmy z siebie maksa. Nie chcieliśmy w Radomskiej Lidze Ministrantów znowu mieć 4 miejsca zaraz za podium. Przyszedł czas na bardzo ważny mecz z odwiecznym ,,rywalem” parafią św. Stefana w Radomiu. Matematyka pokazywała, że jak wygramy, to mamy pierwsze miejsce w lidze, a jak przegramy to znowu możemy być na 4 miejscu. Tak dziwnie w 3 punktach różnicy miały mieścić się 4 drużyny. To pokazuje tylko wyrównany poziom w czubie tabeli. Młodzi zaprosili na ten mecz nawet proboszcza. Ten przyszedł z cukierkami. Chłopaki ze szkoły średniej na pewno ucieszyli się. Byli jednak zaszczyceni i mieli mocny wiatr w żagle. Na początku meczu szło dobrze. Wygrywaliśmy 2:0. Jednak w kilka chwil nieuwagi szybko straciliśmy 3 bramki i przegraliśmy. To był dla nas szok. Znowu mieliśmy 4 miejsce w lidze. Mówiłem do Boga: ,,zaraz mnie zabiorą z parafii, a ja z nimi nic nie osiągnę.” Jakoś przełknęliśmy tą porażkę.

Kilka tygodni później graliśmy w finałach Diecezjalnych Mistrzostw Ministrantów. W naszej grupie było tylko 3 drużyny. Dwie wchodziły do półfinału. Wygraliśmy 1:0 z Parafią MB Królowej Świata w Radomiu i przegraliśmy 0:1 z Parafią z Jastrzębia. Czekaliśmy na wynik bezpośredni tych dwóch drużyn. Każdy wynik dawał nam awans oprócz 2:1 dla MB KŚ z Radomia. I taki wynik był. To był kolejny poważny cios. Mimo iż w grupie wygraliśmy z parafią MB KŚ, to oni wygrali swój półfinał i finał. Byli mistrzami diecezji, a my mieliśmy 5 miejsce. Powiedziałem do Boga: ,,Ty chyba naprawdę nas nie lubisz.” Szybko otrzymałem natchnienie, że ta porażka może być dla nich cenniejsza niż puchary i medale. Miałem ich zebrać i zrobić im mocny rachunek sumienia. Tak też się stało. Zadawałem poważne pytania: ,,kto w pełni słuchał księdza opiekuna?, – czy szanowaliście się na boisku i poza boiskiem?, – czy graliście w łasce uświęcającej? Czy wyspaliście się przed turniejem, jak prosiłem? Każdy z was kto nie ma wszystkich pozytywnych odpowiedzi, to osłabił drużynę. Jak to zrozumiecie, to będzie dla was największe zwycięstwo.” Posłuchali ze skruchą, ale ambitnie walczyli ze mną, abym poprosił o dziką kartę na Mistrzostwa Polski. Powiedziałem im: ,,to nie było wolą Bożą, bo mamy dopiero 5 miejsce w diecezji.” Kuba odpowiedział: ,,a może wolą Bożą jest abyśmy tak pojechali.” Nie dałem za wygraną.

Następnego dnia pisał do mnie ks. z Jastrzębia: ,,szkoda mi twoich chłopaków, tak ładnie grali.” Odpisałem: ,,i jeszcze mnie męczą o dziką kartę.” Napisał, że Idalin zajął 3 miejsce, dzwonił i dostał dziką kartę. Postanowiłem zadzwonić do organizatorów Mistrzostw Polski LSO tylko dlatego, żeby mi nie truli ministranci, że nie spróbowałem. Wstyd mi było dzwonić z 5 miejscem w diecezji. Organizatorzy powiedzieli, że zastanowią się. Po 2 godzinach otrzymałem telefon, że mamy pięćdziesiąte któreś miejsce i możemy przyjechać. Od razu zadzwoniłem do proboszcza. Pozwolił. Zgromadziłem chłopaków i było poważne kazanie. Mówiłem: ,,Wiecie, ile to kosztuje. Są na to pieniądze, ale pojedziecie i pokażecie klasę nie tyle na boisku, ale i poza także boiskiem także. Bierzecie alby i wszyscy macie być w łasce uświęcającej. Nie wyobrażam sobie, żebyście grali dla Jezusa i mieli nogi spętane grzechem.

Przyszedł dzień wyjazdu. Wszyscy poszli tłumnie do spowiedzi. Jeden tylko wracał z meczu z Warszawy i dzień później chłopaki sprzedali go, że jest bez łaski. Bóg zatroszczył się o to i przystąpiliśmy do meczy w czystości serca jako jedna drużyna Boża. Pamiętam jeszcze, że rano przed Mszą i meczami Kuba powiedział, że śniło mu się, że wygramy te mistrzostwa. Uśmiechnąłem się i pomyślałem tylko (taa, 5 drużyna z Radomia). Taki był ze mnie niedowiarek. Okazało się, że jako jedyni z 1000 ministrantów z Polski mieliśmy stroje liturgiczne i zrobiliśmy asystę przy biskupie w Rzeszowie. Po Mszy wróciliśmy się od samochodów do kościoła, aby zawierzyć się Bogu.

Potem na sali modliliśmy się przed i po każdym meczu. Zapraszaliśmy Jezusa, aby był w naszych sercach i nogach. I działy się cuda. Nikt nie mógł nam strzelić bramki. Adrian bronił jak w transie. Spikerzy przecierali oczy. Po pierwszych trzech meczach mieliśmy już pierwsze miejsce w grupie. Dałem drugi skład na ostatni mecz. Szymon puścił 3 bramki i miał od razu ciężki humor. Był wtedy najmłodszy razem z Konradem. Pogadałem z nim i zeszło z niego przygnębienie.

Nadszedł mecz z drużyną, która zajęła drugie miejsce w innej grupie. Graliśmy o wejście do ćwierćfinału. Powrócił pierwszy skład i bramkarz Adrian, który nadal wyczyniał cuda dzięki łasce Bożej. W tym meczu kapitan Kuba doznał strasznej kontuzji (podobnie jak jego brat Michał trzy lata wcześniej). Było to naderwanie mięśnia czworogłowego uda i nawet oderwanie kawałka kości miednicy. Kilkadziesiąt sekund Kuba grał jeszcze na adrenalinie, ale musiał zejść. Potem jeździliśmy do późna do kilku szpitali. Tak straciłem najlepszego zawodnika. Ale nie popełniłem błędu sprzed 3 lat i nie załamałem drużyny słowami, że nie mamy już, o co grać.

Dociągnęliśmy do końca z wynikiem 0:0. Były karne. Ja w karnych nigdy nie wygrałem. Trenowaliśmy jednak karne i nasz rezerwowy bramkarz miał bardzo dobre wyniki na treningach. Pomodliliśmy się o wypełnienie woli Bożej. Po ludzku kazałem strzelać z całych sił. WYGRALIŚMY TEN MECZ. Dodam, że nigdy nie wygrałem żadnego meczu w karnych. I tak cieszyliśmy się cudownym przejściem do ćwierćfinału i smuciliśmy się kontuzją kapitana. Pozostałe 3 pierwsze drużyny z diecezji radomskiej nie wyszły nawet z grup MP LSO. Gdy dowiedzieli się, że jesteśmy w ćwierćfinale to byli bardzo zaskoczeni.

My jednak wiedzieliśmy, że Jezus jest z nami! Następnego dnia nie wiedzieliśmy, jaki będzie poziom drużyn. Byliśmy po ludzku bardzo osłabieni, ale Bóg był z nami. Mieliśmy także wymowny okrzyk: W IMIĘ… BOŻE! Szliśmy jak Dawid na potyczkę z każdym Goliatem. Jeżeli Bóg z nami, to któż przeciwko nam? Dodatkowo graliśmy nie tylko dla Boga, ale jeszcze dla kontuzjowanego kapitana. W cudownych okolicznościach wygraliśmy ćwierćfinał i półfinał. Opaskę kapitańską przejął Szymon i grał na 200%. Błyszczał dalej bramkarz i młody Mikołaj.

Finał miał być transmitowany na żywo na youtube (https://www.youtube.com/watch?v=HDhOA3PrM2Q&t=1s) Presja była ogromna. Graliśmy z drużyną o wiele lepszą piłkarsko (obrońcami tytułu). Nie mieliśmy już sił. Kuba zamiast zostać w szpitalu, chciał być na trybunach. Jak wcześniej miał proroczy sen o zwycięstwie, tak przed finałem powiedział Mikołajowi, aby w sytuacji sam na sam w finale nie kiwał bramkarza, lecz strzelał. Jest jeszcze jeden ciekawy fakt. Chłopaki śmiali się z Konrada, który był 4 lata młodszy od najstarszych, że nie strzelił żadnego gola. Bóg miał dla niego bonus w późniejszym czasie. Bałem się blamażu w tym finale. Wiedziałem, że Opatów chodzi jak w zegarku. Co prawda my także mieliśmy wypracowanych kilka trików na treningach, ale czułem, że to mało na taki poziom.

Pierwsza połowa zakończyła się remisem 0:0. Odetchnąłem. Nie było wstydu. Adrian dalej miał anioła stróża w bramce. W drugiej połowie Miki wyleciał na karę 2 minuty. Pomyślałem, że teraz nas rozjadą. Wpuściłem najmłodszego Konrada i kazałem biegać od jednego zawodnika do drugiego, ile tylko starczy mu sił. Konrad spisał się rewelacyjnie i dostał nagrodę z góry. Podbiegł pod bramkarza przeciwników, a nasz bramkarz rzucił mu piłkę na głowę. Konrad trącił piłkę i strzelił gola na 1:0, gdy graliśmy w osłabieniu. Popatrzyłem w niebo i uśmiechnąłem się, co tu się dzieje. Przetrwaliśmy osłabienie i jeszcze objęliśmy prowadzenie.

Miki wrócił do gry i chwilę później biegł pół boiska sam na sam z bramkarzem. Miał nie kiwać, a kiwał. Gdyby to strzelił na 2:0 bylibyśmy mistrzami Polski. Tak też już myśleli przeciwnicy, gdy widzieli tą sytuację. Jednak bramkarz Opatowa zgarnął piłkę spod nóg Mikołaja i to tak wzmocniło przeciwników, że w kilka minut strzelili nam 4 bramki. Chciało się powiedzieć: ,,sędzia kończ ten mecz”. Znowu było drugie miejsce. Jednak nie miejsce było sukcesem, lecz granie w łasce uświęcającej. Dlatego też pisałem o tym zdarzeniu 3 maja 2016 roku https://wyplynnaglebie.com/zwyciestwo-laski/ i zatytułowałem wpis: ZWYCIĘSTWO ŁASKI. Pamiętam, jak Konrad cieszył się medalem i mówił: ,,będę dzieciom opowiadał”. Chłopaki często powtarzali: ,,Bóg jest z nami”.

Gdy wracaliśmy, to powiedziałem do chłopaków, że nie wiem, o której godzinie jutro mam w grafiku kazanie, ale przyjdźcie na godz. 9, zrobicie asystę, a ja dam świadectwo. Spojrzałem po powrocie na grafik, a tam miałem wyznaczone jedno kazanie o godz. 9. Ludzie byli bardzo wzruszeni. Ministranci dziękowali Bogu i św. Bratu Albertowi patronowi parafii i drużyny. Proboszcz poprosił, abym mówił to świadectwo na wszystkich mszach. Chwała Bogu!

Dowodem na to, że było to zwycięstwo łaski jest fakt, że rok później pojechaliśmy w tym samym składzie starsi o rok i doszliśmy tylko do 9 miejsca. Kuba nie mógł się pozbierać. Chciał na parkiecie mieć udział w tym, co dokonało się rok wcześniej. Drużyna, z którą odpadliśmy w 2017 roku doszła do finału i przegrała z ministrantami z Radomia. Gdybyśmy tamten mecz wygrali, to mógł być historyczny finał Mistrzostw Polski z udziałem dwóch drużyn z Radomia. Pewnie Bóg tak nie chciał, bo z tamtą drużyną mieliśmy mocne spięcie w lidze RLM i mogłoby być antyświadectwo. Staraliśmy cieszyć się sukcesem odwiecznych ,,rywali”. Jednak chłopaki mieli wiele trudnych pytań do mnie. Nie na wszystkie potrafiłem odpowiedzieć.

Kolejnym fenomenem roku 2016 były Światowe Dni Młodzieży w Krakowie. Przygotowywaliśmy się do przyjęcia w naszej parafii ok. 50 osób z Włoch na tydzień przed centralnymi obchodami ŚDM w Krakowie. Autokar Włochów przyjechał z pięcioma księżmi (w tym ks. N). Bóg zesłał nam ks. N, który mówił w dwóch jeżykach i pomagał w komunikacji. Organizacja szła perfekcyjnie. Bardzo pomagał mi Artur jako lider wolontariatu. Rodziny i wolontariuszy przygotowywała językowo chyba pani dobrze znająca język włoski. To także była wielka pomoc. Te dni to było istne duchowe i organizacyjne szaleństwo. Byłem odpowiedzialny za Mundial na Mosirze. Wygrała chyba Ukraina. Moi ministranci zajęli 3 miejsce. Hitem jednak była drużyna Watikan Team. Księża włoscy poproszeni przeze mnie o wystawienie młodzieży włoskiej pokazali na siebie i powiedzieli, że mają drużynę. Mieli nawet biskupa z Genoi. Ten podczas rozpoczęcia Mundialu przeskoczył przez barierki z trybun z plecaczkiem. To był ciekawy widok. Obyło się bez kontuzji.

Pamiętam także Apel Młodych podczas tych diecezjalnych dni młodych. Gdy przechodził Jezus w Najświętszym Sakramencie, to obok mnie klęczała osoba bardzo ciemnej karnacji. Szukała czegoś w torebce. Czułem, że chciała płakać. Usłyszałem natchnienie, aby przytulić ją. Tak też uczyniłem i mówiłem szeptem po angielsku, to co Duch Święty podpowiadał. Ona jeszcze bardziej płakała. Po wszystkim szukała kogoś młodszego, kto wytłumaczy jej mój przekaz. Okazało się, że była z Brazylii. Gdy młody Brazylijczyk tłumaczył jej moje słowa, to łzy leciały jej jak z kranu. Dała mi brazylijską opaskę i zrobiła krzyżyk na dłoni mówiąc, że będzie mnie chronić modlitwą. Jezus naprawdę działał.

Kolejnym dowodem działania Boga był wieczór talentów dla młodzieży włoskiej. Zapomniałem kupić nagrody. Nagle przyszedł malarz z parafii ze swoimi obrazami i powiedział, że to dla młodzieży. Ależ cieszył się, gdy słuchał ich śpiewów i mógł nagradzać ich swoimi obrazami. Z tego czasu bardzo mile wspominam kapłanów włoskich: ks. Alberto, Mateo, Roberto, Cristiano oraz emerytowanego karabiniera Mario, który potrafił kilka lat codziennie pisać do mnie z pozdrowieniami. Z młodzieży bardzo dali się zapamiętać Gaia i Simone.

Ten tydzień był tak wspaniały, że aż nie chciało się jechać do Krakowa. W Krakowie także było wiele łask. Pamiętam jednego dnia nocą na czuwaniu Duch Święty zaprosił mnie do młodzieży z Paragwaju i siostry zakonnej pochodzącej z Polski, która z nimi była. Mogłem opowiadać o Bogu, a siostra tłumaczyła. Pamiętam zaszklony  wzrok tych młodych ludzi.

Po ŚDM wpadliśmy na szalony pomysł, aby pojechać z rewizytą do Włoch. Kuliśmy żelazo póki gorące. Zostało jeszcze trochę pieniędzy i pojechaliśmy na 3 samochody do Włoch. Nie łatwo było namówić mamę Kuby, aby ten mógł w wieku 18 lat prowadzić auto i to w sumie 4 tysiące kilometrów. W organizacji pomógł nam ks. N. Jego znajomy proboszcz dał nam starą plebanię na tydzień. Jedzenie kupowaliśmy i niewiasty gotowały. Włosi zabrali nas w kilka ciekawych miejsc. Pamiętam, że byliśmy w Portofino, Genui, Chiavari i u ks. Cristiano w oratorium Don Bosco. Tam młodzież zrobiła nawet po polsku napis WITAJCIE. Zagraliśmy mecz. Zdjąłem sandały i miałem ciekawe stopy po meczu. Nie wiedziałem, że tak ciepła nawierzchnia tak szybko zrobi swoje.

Jedną z największych atrakcji były odwiedziny Monako. Gdy młodzi zobaczyli, że dzień lub dwa później jest mecz PSG – Monako, gdzie w jednej drużynie był Krychowiak, a w drugiej Glik i już wtedy słynny Mbappe, to młodzi bardzo chcieli na ten mecz przyjechać jeszcze raz. Tak też się stało. Nawet opóźniliśmy wyjazd z Włoch o jeden dzień. Byliśmy mocnymi kibicami i francuzi od razu krzyczeli: ,,ooo… Polaco”.  W Monako przepych i bogactwo było nie z tej ziemi. Ferrari występowało w każdym odcieniu, Lamborgini,  Rolls royce itd. Wszędzie były sklepy projektantów mody. I tak my biedaczki pośród tego bogactwa przechodziliśmy. Piękne świadectwo dała nam Gaja w tym temacie, mówiąc, że to nie jest najważniejsze i nawet nie trzeba na to zwracać uwagi. Gdy wróciliśmy z tej rewizyty, to nasza puszka młodzieżowa ŚDM była wyzerowana. Bóg zatroszczył się o wszystko. To były bajkowe wakacje.

Niestety po wakacjach chciałem zacząć ambitnie nowy rok duszpasterski, a wiele osób nie do końca chciało podjąć odpowiedzialność prowadzenia grup. To mnie trochę podłamało. Wydarzenia są piękne i dodają skrzydeł, ale codzienna formacja miała być podstawą. Gdy wymagałem i stawiałem granice, to młodzież z czasem chciała być mądrzejsza ode mnie. Bodajże tego roku byłem zszokowany, gdy ok. 5 osób nie pojechało na kurs animatora, mimo że byli po 3 latach formacji. Widziałem to tak, jakby chodzili z Jezusem 3 lata, a potem nie podjęli misji. Radziłem sobie jednak tak, jak potrafiłem z tą garstką, która chciała gorliwie korzystać z formacji i pomagać młodszym.

Ciąg dalszy nastąpi…

Działanie łaski Bożej

Jezus powiedział do swoich apostołów: «Idźcie i głoście: Bliskie już jest królestwo niebieskie. Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzajcie złe duchy. Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie. Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów. Nie bierzcie w drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski. Wart jest bowiem robotnik swej strawy.

A gdy przyjdziecie do jakiegoś miasta albo wsi, wywiedzcie się, kto tam jest godny, i u niego zatrzymajcie się, dopóki nie wyjdziecie. Wchodząc do domu, przywitajcie go pozdrowieniem. Jeśli dom na to zasługuje, niech zstąpi na niego pokój wasz; jeśli zaś nie zasługuje, niech pokój wasz powróci do was». Mt 10, 7-13

Czytaj dalej Działanie łaski Bożej

Trwaj całym sercem

Obchodzono w Jerozolimie uroczystość Poświęcenia Świątyni. Było to w zimie. Jezus przechadzał się w świątyni, w portyku Salomona. Otoczyli Go Żydzi i mówili do Niego: «Dokąd będziesz nas trzymał w niepewności? Jeśli Ty jesteś Mesjaszem, powiedz nam otwarcie!» Rzekł do nich Jezus: «Powiedziałem wam, a nie wierzycie. Czyny, których dokonuję w imię mojego Ojca, świadczą o Mnie. Ale wy nie wierzycie, bo nie jesteście z moich owiec. Moje owce słuchają mego głosu, a Ja znam je. Idą one za Mną, a Ja daję im życie wieczne. J 10, 22-28a

Czytaj dalej Trwaj całym sercem