W imię Prawdy! C. D. 233

27 marca 2024 roku ciąg dalszy

W tym dniu przeczytałem ciekawe treści w książce pt. ,,Ksiądz, historia zawierzenia silniejszego niż nienawiść i śmierć” dotyczące jednej ze spraw operacyjnych dotyczących kapłanów:

,,W trakcie rozmowy poruszono m.in. temat zaangażowania się niektórych warszawskich księży (…) w akcję anty-wyborczą, a więc przeciwko państwu i ustrojowi PRL-u. Twierdzenie to zilustrował prezydent przykładem z kazań ks. (…).
Prezydent przedstawił w tym punkcie rozmowy wniosek, aby kuria spowodowała wyeliminowanie ataków księży na władzę, wybory i ustrój PRL-u jako sprzeczne z obowiązującym porządkiem prawnym i zakłócającym wzajemne stosunki między państwem a kościołem.
Bp. (…) oświadczył, że ks. (…) i im podobni nie reprezentują stanowiska kościoła. Kościół bowiem nie atakuje władzy, zaś nieliczne przypadki nieodpowiedzialnych zachowań duchownych są przedmiotem troski kurii, a nawet samego prymasa, który z wymienionymi księżmi kilkakrotnie rozmawiał.
Prymas jednak nie chce w stosunku do nich wyciągnąć sankcji kanonicznych, gdyż zrobiłoby to im reklamę i zostałoby wykorzystane do jeszcze większego stopnia niepokoju społecznego.
Kuria stoi na stanowisku, że skuteczniejszym działaniem w stosunku do tych księży jest ich lekceważenie, aż poczują się bardziej samotni.
Ks. (…) wg biskupa nie mieści się w strukturach kościoła i jego przemówienia świadczą o tym, że nie zdałby on egzaminu z tolerancji. Dlatego tacy księża jak on nie otrzymują pracy w dużych placówkach kościelnych, aby nie mieli wpływu na duże masy ludzi.
Bp. (…) zaznaczył ponadto iż ks. (…) przesłuchiwani są przez organa śledcze i po tych przesłuchaniach używają sobie podczas kazań.
Biskup (…) obiecał na zakończenie, iż postulat Prezydenta w powyższej sprawie przekaże prymasowi.
W dniu bm. Prokurator Wojewódzki w Warszawie wydał postanowienie o wyłączeniu do odrębnego prowadzenia materiały ze śledztwa przeciwko (…) i innym w stosunku do m. in. ks. (…). Prowadzone czynności śledcze zmierzać będą do udowodnienia wymienionemu popełnienia przestępstwa z art. 194 i 270 KK. Wydział Śledczy SUSW wystąpił do prokuratury wojewódzkiej z wnioskiem przedstawienia ks. (…) zarzutów i zastosowania środka zapobiegawczego w formie tymczasowego aresztowania”.
,,Czytając ten materiał nie wierzyłem, że to się dzieje naprawdę. Przesłanie przełożonych księdza (…) i księdza (…) było jasne – tak jasne, że trudno o jaśniejsze: (…) i (…) mają być lekceważeni i czuć się osamotnieni. Grunt pod ostateczne rozwiązanie tzw. ,,problemu (…) i (…)” został przygotowany. Trwające od wielu miesięcy działania SB, realizującej wytyczne ludzi na wysokich stołkach, dobiegały końca. Służbie bezpieczeństwa udało się doprowadzić do tego, że obaj przyjaciele samotnie zmierzali ku swemu przeznaczeniu, które w obu przypadkach było zupełnie inne – w obu jednak bardzo tragiczne.
Po śmierci księdza (…) jego przyjaciel próbował jeszcze dopominać się o prawdę. Robił, co mógł, by poprzez homilie i kazania docierać do ludzkich serc i sumień, ale był to już tylko ostatni akt pierwszej części dramatu. Czas pokazał, że według autorów tego scenariusza część druga została obliczona na wiele następnych lat i że na tej ,,scenie” przyjdzie wystąpić mu w osamotnieniu i po części – w zapomnieniu.
Wtedy jeszcze jednak, gdy pod koniec 1984, domyślając się – słusznie – że i jego życie jest zagrożone i że w taki czy inny sposób i jemu zamkną niebawem usta gromadził i poruszał tłumy, wykorzystując intuicyjnie ten krótki czas, który mu jeszcze pozostał. Pokazywała to choćby notatka informacyjna sporządzona przez SB ,,w sprawie antypaństwowych wystąpień ks (…)” odnosząca się do kazania księdza (…) wygłoszonego 18 listopada w kościele Matki Boskiej Częstochowskiej w Warszawie, którego według szacunków resortu MSW słuchało ponad tysiąc pięćset osób, a którego ,,najbardziej drastyczne fragmenty” – jak to określono – trafiły bezpośrednio do rąk własnych generałów (…) i (…):
,,Zabili ks. Jerzego ludzie bez serca i bez ducha, szkieletów ludy, jak powiada Mickiewicz. Biada ludziom, którzy przemieniają siebie w szkielety, tracąc ludzkie serce i ludzką duszę, wyrzekając się bożego serca i bożego ducha. Biada ludziom, którzy innych chcieliby w szkielety poprzemieniać, biada systemowi bezbożnemu, nieludzkiemu, biada komunizmowi, który chce ludzi poprzemieniać w szkielety, a świat cały w cmentarz, który chce na cmentarzu założyć państwo szatana. Ks. Jerzy stał się ofiarą komunistycznego systemu i ofiarą ludzi, którzy czerwonemu smokowi służą. Ojczyzna nasza napadnięta przez zbójców woła o ratunek. Komunistyczni zbójcy w ciemności kłamstwa i zniewolenia napadli naszą matkę, Polskę, chcą ją obrabować i zabić. Wołanie naszej Matki usłyszał ks. Jerzy i odważnie pospieszył na pomoc i właśnie dlatego został zabity. Kto teraz usłyszy krzyk Matki, kto pobiegnie na ratunek, póki Matka nasza żyje. I mnie wolno wołać ,,ratunku, bandyci”, gdy widzę jak komuniści rabują i mordują Matkę, Polskę, gdy czuję, że ja sam mogę przez nich być zabity”.

W imię Prawdy! C. D. 228

25 marca 2024 roku ciąg dalszy

W tym dniu przeczytałem mocne słowa autorstwa pana Budzyńskiego w książce pt. ,,Oficer”:

,,Miejsce, w którym się ocknąłem było ciasne i podłużne, w sam raz na dorosłego mężczyznę, ale nie pozostawiające jakiejkolwiek swobody. Właściwie mogłem poruszać tylko głową i w bardzo ograniczonym stopniu rękami. Po jakimś czasie zorientowałem się, że najprawdopodobniej jest to trumna i dopiero wtedy wszystko zrozumiałem. I choć od tego wydarzenia minęło osiem lat, wciąż jeszcze mam problem, by opisać to, co wtedy czułem. Totalny atak paraliżującej paniki, przerażenie tak wielki, że nieporównywalne z niczym, czego dotąd doświadczyłem, bezdenna rozpacz i dziecięca wręcz bezradność połączona z absolutnym przekonaniem, że to ostatnie minuty życia i nie ma absolutnie żadnej nadziei na ratunek – wszystko to razem wzięte wprowadziło mnie w stan, w jakim nie znalazłem się nigdy wcześniej ani nigdy później. Byłem na poły w stanie nieważkości, na poły lewitacji, w stanie w którym człowiek z trudem odróżnia, co jest jawą, a co snem. Po pewnym czasie – choć to słowo nie jest tu do końca odpowiednie, bo są takie sytuacje, gdy całkowicie zatraca się poczucie czasu i to właśnie była jedna z takich sytuacji – wyrwałem się z letargu i powróciła mi świadomość, a wraz z nią panika.

Zacząłem krzyczeć, ile tylko miałem sił, choć przecież gdybym myślał logicznie, powinienem rozumieć, że ludzie – czy aby na pewno byli to ludzie? – którzy zaplanowali i zrealizowali coś takiego, z pewnością zadbali także o to, by nikt nie mógł mnie usłyszeć. W przeciwnym razie nie żałowaliby mi knebla – w tym akurat zakresie nie posądzałem ich o oszczędność. Tak więc krzyczałem tak długo, aż głos uwiązł mi w gardle i zaniemówiłem.

Ile to mogło trwać – pół godziny, godzinę? – nie mam zielonego pojęcia, bo czas, przynajmniej dla mnie, stanął w miejscu. A potem zobojętniałem na wszystko. Po panice, przerażeniu i desperacji przyszedł czas na zapadnięcie się w sobie. Ponownie znalazłem się na granicy jawy i snu, w innej jednak rzeczywistości niż wcześniej. Chyba traciłem przytomność, ale zachowywałem resztki świadomości. I naraz całe życie stanęło mi przed oczami, niczym widzowi, który ogląda kronikę wydarzeń. Widziałem obrazy z życia moich bliskich i ze swojego, widziałem ludzi, których skrzywdziłem, i którzy mnie skrzywdzili, widziałem swoje sukcesy i swoje porażki i czułem, że wszystko to zostało gdzieś zapisane, że każdy najdrobniejszy element mojego życia, każdy człowiek, a nawet wypowiedziane słowo, miało jakieś znaczenie, dla mnie lub dla innych ludzi i nic nie jest zapomniane. Czy tak wygląda śmierć? Nie wiem, ale od tamtej pory wiem, że śmierć to najważniejszy moment życia. I że tak naprawdę dopiero w takiej perspektywie człowiek odróżnia to, co ważne od tego, co nieistotne, to, co znaczące, od tego, co bez znaczenia, to, co jest dobre, od tego, co złe. Dopiero w takiej perspektywie pojawiają się pytania o prawdziwe wartości i ulegają weryfikacji stare kryteria postępowania. Przed śmiercią dochodzi do odarcia ze złudzeń, następuje proces odkłamania, który polega na tym, że odrzucone zostają falsyfikaty wartości i człowiek staje wobec siebie w prawdzie. Dokonuje się to nie bez trudu, w bólu i strachu, a ten ból i ten strach w moim przypadku był nieporównywalny z niczym, czego dotąd doświadczyłem.
Zapadłem się w sobie po raz kolejny i zrezygnowany czekałem już tylko na śmierć.
I wtedy, nagle coś usłyszałem. Jakby uderzenie. Wydawało mi się, że to omamy i że najpewniej się przesłyszałem. Ale po chwili znów usłyszałem odgłos uderzenia. A potem kolejny. Teraz już nie mogło mi się nic wydawać. Potem kilkanaście następujących po sobie kolejnych uderzeń – i cisza. Nasłuchiwałem bojąc się poruszyć i zastanawiając się, kto może stać na zewnątrz. Wiedziałem jednak, że kto by to jednak nie był, z pewnością nie przywita mnie kwiatami. Nie spieszyło mi się zbytnio, by to sprawdzać.
Nie wiem, ile tak trwałem, w absolutnej ciszy i bezruchu, ale dla mnie trwało to całą wieczność. Odczekałem jeszcze dłuższą chwilę, po czym ostrożnie, cicho jak kot poruszyłem się z największym wysiłkiem podważając wieko trumny. Szarpnąłem raz, potem drugi i – znalazłem się na zewnątrz. Uderzyła mnie fala zimnego powietrza, którym się zachłysnąłem. Byłem słaby jak dziecko i nie mogłem wstać na nogi – ale jednak z największym wysiłkiem, powoli wstałem. Spojrzałem w górę i zobaczyłem, że świta. A potem rozejrzałem się dookoła. Znalazłem się w dole, głębokim na dobre półtora metra, ukrytym w leśnym zagajniku.

Znajdowałem się w takim stanie, że opuszczenie tego grobu – bo tym w istocie był ów przybytek – zajęło mi kilkanaście minut. Nie wiedziałem, czym było odkopanie mnie i w ogóle cała ta sytuacja – makabrycznym ostrzeżeniem czy próbą morderstwa zakończoną gestem litości któregoś z dawnych kolegów? – ale tak naprawdę nie chciałem tego wiedzieć. Chciałem tylko jednego – oddalić się jak najszybciej i jak najdalej z miejsca, w którym pochowano mnie za życia. Nie pamiętam już, jak długo przedzierałem się przez chaszcze i nie pamiętam nawet dokładnie, jak dotarłem do domu, ale pamiętam, co wtedy czułem – że właśnie dostałem nowe życie i bez względu na to, co przyniesie los, nie zmarnuję go. Będę po prostu dobrym człowiekiem i nigdy już nie przejdę obojętnie obok ludzkiej krzywdy…”

W tym dniu przeczytałem ciekawe treści autorstwa jednego z kapłanów w książce pt. ,,Ksiądz, historia zawierzenia silniejszego niż nienawiść i śmierć”.

,,Niech mnie pan dobrze posłucha. Wierzę, że jest pan na najważniejszej ścieżce ze wszystkich ludzkich dróg: to ścieżka prawdy. Niełatwo ją odnaleźć i już samo na niej przebywanie jest przywilejem – bo to droga, którą pokonujemy, zmienia człowieka, nie – osiągnięty cel. Ale jeszcze trudniej niż tę ścieżkę odnaleźć, jest na niej wytrwać. Bo jedno mogę panu obiecać na pewno: znajdzie pan na tej drodze wszystkie przeszkody, jakie tylko zdoła wymyślić piekło, od zdrady przyjaciół po fałszywe oskarżenia i poniżenie, aż po śmierć. A jednak mimo wszystko warto wytrwać na tej drodze, bo niewiele rzeczy na tym świecie jest ważnych tak, jak to. Będę się modlił, by się panu udało. I to właśnie chciałem powiedzieć. Bez względu na wszystko niech się pan trzyma prawdy, a wszystko inne stanie się proste”.

W tym dniu przeczytałem ciekawe treści autorstwa Wojciecha Sumlińskiego w książce pt. ,,Ksiądz, historia zawierzenia silniejszego niż nienawiść i śmierć”.

,,Co takiego robił i mówił (…), że aż doprowadził księdza Popiełuszkę do takiej rozpaczy i skrajnego załamania? Sądząc, że ten ostatni jest karierowiczem, (…) nie szczędził mu reprymendy i cierpkich słów, począwszy od systematycznej krytyki homilii księdza, po groźby, że wyśle go na wieś bez prawa głoszenia kazań. To nie kto inny, jak właśnie (…) zadbał o to, by ksiądz Jerzy nie spotkał się z Janem Pawłem II podczas jego wizyty w Polsce w 1983 roku, na czym zależało i księdzu Jerzemu, i Ojcu Świętemu. To nie kto inny, jak (…) wydał zakaz siostrom loretankom z warszawskiego Rembertowa nie tylko uczestniczenia we Mszach Świętych za Ojczyznę odprawianych przez księdza Jerzego, ale także goszczenia u siebie kapelana ,,Solidarności” – obydwa te zakazy siostry loretanki ostentacyjnie łamały. (…) A to tylko przykłady, bo podobnie przykre sytuacje ze strony prymasa w odniesieniu do księdza Jerzego w tamtym czasie powtarzały się systematycznie i stanowiły jednolity ciąg zachowań.
Na tym polegała potworność tego systemu zła: zanim ,,figuranta” zabito, wcześniej skazywano go na utratę twarzy, banicję i samotność”.

W imię Prawdy! C. D. 218

19 marca 2024 roku ciąg dalszy

W tym dniu przeczytałem ważne dla mnie treści w książce pt. ,,O rozpoznawaniu duchów” kardynała Jana Bona:

,,Nasza podwójna pożądliwość: przyciągająca i odpychająca, mieści w sobie mnóstwo żądz, które – jako z obfitego źródła w rozlicznych strumieniach – z niej wypływają. Platon przedstawia człowieka jako dziwotwór mający za wzorem owych bajecznych sfinksów wielorakie członki różnych zwierząt, a pożądliwość nazywa hydrą mającą głowy rozlicznych zwierząt, tj. nieprzeliczone żądze. Na innym miejscu powiada tenże sam mędrzec, że wiele jest żądz, które znamy z nazwy, ale jeszcze więcej jest takich, które nawet nazwy nie mają.

Scholastycy zaś – za wodzą Arystotelesa i świętego Tomasza – liczą jedenaście żądz głównych, w których mieszczą się inne, podrzędne. Na widok bowiem dobra lub prawdy rzeczywistej czy tylko pozornej w pożądliwości budzi się natychmiast popęd. Kiedy ten wzrośnie – przechodzi w pragnienie. Następnie przychodzi skłonność, która dochodzi do namiętności. Jeśli dobro jest obecne, budzi się upodobanie, które w zewnętrznym objawie nazywamy uciechą, radością, uniesieniem. Kiedy zaś duszy nasunie się obraz złego, budzi się w nas najpierw odraza ku niemu.; smutek zaś niepomierny prowadzi do zniechęcenia; a jeśli odwodzi od pracy, jako zbyt trudnej, zowie się gnuśnością; jeśli go wywołuje nieszczęście spotykające bliźnich, nazywa się współczuciem, a jeśli go sprowadza powodzenie bliźnich, tak pojmowane, jakoby zmniejszało naszą osobistą godność, nazywa się zazdrością; kiedy zaś [smutek wywołany jest] widokiem takiej pomyślności u bliźnich, na jaką według naszego zdania nie zasługują, pojawia się oburzenie.

Wobec przyszłego dobra, bardzo trudnego do pozyskania, budzi się nadzieja lub rozpacz; grożące zaś nieszczęście budzi odwagę lub bojaźń. Zbyteczna nadzieja wyradza się w presumpcję, czyli w ślepe zaufanie, a zbyteczna odwaga w zuchwalstwo. Widok rzeczy niespodziewanych sprowadza ten rodzaj przestrachu, który nazywamy podziwem. Przestrach zaś powstający na widok grożącej klęski nazywa się zamieszaniem, które prowadzi do osłupienia oraz sprowadza zmartwienie i kłopoty. Jeżeli to, co nas przeraża, przerasta nasze siły, natenczas powstają w nas zniechęcenie i lenistwo; jeśli zaś zawiera w sobie coś szpetnego, budzi się w nas uczucie skromności; jeśli się to dzieje wobec innych – uczucie wstydliwości.

Jeżeli się lękamy winy grzechowej, tam gdzie jej nie ma, nazywa się [to] skrupułem. Jeśli zaś niepokonalne zło już nadeszło – rodzi się gniew; a ten, wzrastając, dochodzi do gwałtowności i szału.

Te to są przeróżne porywy duszy, te to są poruszenia i zamieszania, jakie w niej wywołuje albo Bóg, albo szatan, albo też własna natura. Rozpoznawanie duchów tymczasem ma wykazać za pomocą pewnych prawideł, z jakiego pochodzą one źródła. (…)
Z mojej strony tylko dodam – dla zupełnego naświetlenia sprawy – że rozpoznawanie duchów ma nie tylko rozróżniać między złem a dobrem, ale nadto między dobrym a lepszym. Albert Wielki tak mówi: ,,Prawdziwe rozpoznawanie duchów polega na rozróżnianiu tego, co dobre, co lepsze, a co najlepsze”.”

W tym dniu przeczytałem ważne dla mnie treści w książce pt. ,,Zakazana prawda”:

,,Ale tamtego wieczora, gdy po raz pierwszy pojechałem do płockiej prokuratury, gdy jeszcze nie wiedziałem, jak zakończy się ta historia i później, gdy mimo chłodnego wieczora musiałem się przejść, by wszystko jeszcze raz przemyśleć i przyswoić – coś zrozumiałem. Coś ważnego. To była jedna z tych chwil, które miewa każdy z nas – gdy czujemy, że nieważne jakie błędy wcześniej popełniliśmy, ale teraz znaleźliśmy się na właściwej ścieżce i chcemy już na niej zostać. Zarazem jednak była to chwila, gdy uświadamiamy sobie, że, jeżeli pójdziemy dalej tą ścieżką, dojdziemy do mostu, a niedługo potem znajdziemy się po drugiej stronie rzeki, skąd już nie będzie powrotu. Tym mostem miało być dla mnie kurczowe trzymanie się prawdy – będę szedł, dokąd tylko będę mógł iść, do samego końca, bez względu na to, jaki będzie ten koniec”.

W imię Prawdy! C. D. 210

10 marca 2024 roku

W tym dniu ważne były dla mnie poniższe treści z liturgii słowa i liturgii godzin:

,,Wszyscy naczelnicy Judy, kapłani i lud mnożyli nieprawości, naśladując wszelkie obrzydliwości narodów pogańskich i bezczeszcząc świątynię, którą Pan poświęcił w Jerozolimie. Pan, Bóg ich ojców, bez ustanku wysyłał do nich swoich posłańców, albowiem litował się nad swym ludem i nad swym mieszkaniem. Oni jednak szydzili z Bożych wysłanników, lekceważyli ich słowa i wyśmiewali się z Jego proroków, aż wzmógł się gniew Pana na swój naród do tego stopnia, iż nie było już ratunku.
Spalili też Chaldejczycy świątynię Bożą i zburzyli mury Jerozolimy, wszystkie jej pałace spalili i wzięli się do niszczenia wszystkich kosztownych sprzętów. Ocalałą spod miecza resztę król uprowadził na wygnanie do Babilonu i stali się niewolnikami jego i jego synów, aż do nadejścia panowania perskiego. I tak się spełniło słowo Pańskie wypowiedziane przez usta Jeremiasza: «Dokąd kraj nie dopełni swych szabatów, będzie leżał odłogiem przez cały czas swego zniszczenia, to jest przez siedemdziesiąt lat».
Aby się spełniło słowo Pańskie z ust Jeremiasza, pobudził Pan ducha Cyrusa, króla perskiego, w pierwszym roku jego panowania, tak iż obwieścił on również na piśmie w całym państwie swoim, co następuje: «Tak mówi Cyrus, król perski: Wszystkie państwa ziemi dał mi Pan, Bóg niebios. I On mi rozkazał zbudować Mu dom w Jerozolimie, w Judzie. Jeśli ktoś z was jest z całego ludu Jego, to niech Bóg jego będzie z nim, a niech idzie!»”. 2 Krn 36, 14-16. 19-23

,,Nad rzekami Babilonu siedzieliśmy,
płacząc na wspomnienie Syjonu.
Na topolach tamtej krainy
zawiesiliśmy nasze harfy.
Bo ci, którzy nas uprowadzili,
żądali od nas pieśni.
Nasi gnębiciele żądali pieśni radosnej:
«Zaśpiewajcie nam którąś z pieśni syjońskich!»
Jakże możemy śpiewać pieśń Pańską
w obcej krainie?
Jeruzalem, jeśli zapomnę o tobie,
niech uschnie moja prawica.
Niech mi język przyschnie do gardła,
jeśli nie będę o tobie pamiętał,
jeśli nie wyniosę Jeruzalem
ponad wszelką swoją radość”. Ps 137

,,A jak Mojżesz podwyższył węża na pustyni, tak musi być wywyższony Syn Człowieczy, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, lecz miał żywot wieczny. Bo Bóg tak umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego wydał, aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny. Albowiem Bóg nie posłał Syna swego na świat, aby, aby świat potępił, lecz po to, aby świat przez Niego był zbawiony. Kto wierzy w Niego, nie ulega potępieniu, lecz kto w Niego nie wierzy, jest już potępiony, ponieważ nie uwierzył w imię jednorodzonego Syna Bożego. A przyczyna potępienia jest taka: światło przyszło na świat, lecz ludzie więcej ukochali ciemności niż światło, bo ich uczynki były złe. Każdy bowiem, kto źle czyni, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła z obawy, aby nie wykazało się, czym rzeczywiście są uczynki jego. Kto zaś prawdę w czyn wprowadza, zbliża się do światła, aby się okazało, że uczynki jego są dokonane według Boga”. J 3, 14-21

W tym dniu przeczytałem ważne dla mnie słowa jednego ze współczesnych znanych ludzi:

,,Wolność zaczyna się od prawdy”.

W tym dniu przeczytałem także ciekawe treści zapisane przez służebnicę Bożą Wandę Malczewską, które miała usłyszeć od Jezusa Chrystusa:

,,Do tego, co usłyszałaś, dodam jeszcze, że zbliżają się czasy przewrotne, Ojczyzna wasza będzie wolna od ucisku wrogów zewnętrznych, ale opanują ją wrogowie wewnętrzni. Przede wszystkim starać się będą wziąć w swoje ręce młodzież szkolną, dowodzić będą, że religia w szkołach niepotrzebna, że można ją zastąpić innymi naukami. Spowiedź i inne praktyki religijne, kontrola Kościoła nad szkołami zbyteczna, bo ogranicza samodzielność myślenia uczniów. Krzyże i obrazy religijne z sal szkolnych będą chcieli usunąć, aby te wizerunki chrześcijańskie nie drażniły Żydów. Przez młodzież pozbawioną wiary zechcą w całym Narodzie wprowadzić niedowiarstwo. Jeżeli naród uwierzy temu i pozbawi się wiary, straci przywróconą Ojczyznę. Niechże protestują przeciwko usuwaniu wizerunków religijnych ze szkoły i przeciwko nauczycielom dążącym do zaprowadzenia szkoły bezwyznaniowej. Nauka bez wiary nie zrodzi świętych ani bohaterów narodowych. Zrodzi grzeszników. Módl się o dobrą chrześcijańską szkołę”.

W imię Prawdy! C. D. 195

22 lutego 2024 roku

W tym dniu przeczytałem ważne dla mnie treści w książce pt. ,,Popiełuszko, będziesz ukrzyżowany”:

,,Dni po zaginięciu księdza Jerzego należy uznać za moment załamania się psychozy stanu wojennego wywołanej przez terror. Czuwanie gromadziło dziesiątki tysięcy (wiedziała o tym CIA na podstawie danych satelitarnych), pogrzeb zgromadził setki tysięcy. 350 tysięcy – jak chcą jedni, 500 tysięcy, jak udowadniają drudzy na podstawie zdjęć robionych przez samoloty komunistów i satelity – zebrało się bez lęku na pogrzebie bohaterskiego księdza.

Uczestnicy pogrzebu mieli poczucie, że stykają się z jedną największych zbrodni, jakich dokonał reżim moskiewski w Polsce, ze zbrodnią półwiecza, która nigdy nie będzie zapomniana. Przemówił prymas Polski i Lech Wałęsa, uznany przez komunistów za już nieistniejącego. Milicjanci zamiast bić, zabijać, dbali o bezpieczeństwo wrogich im tłumów, a może i własne, gotowe bronić samych siebie, nie okazując nienawiści do tłumów. Przekonali się, że są one od nich liczniejsze i że kiedyś może będą musieli przed nimi zdać sprawę ze swojego postępowania. Ksiądz Jerzy swoją śmiercią zadał cios terroryzmowi komunistycznemu. Nastąpiło załamanie się strachu. I choć to zwycięstwo zostało zaprzepaszczone przez negocjatorów na ulicy Zawrat, w Magdalence i przy ,,okrągłym stole”, przez zabranianie robotnikom strajku w ważnym momencie 1986 i 1989 roku, zwycięstwo księdza Jerzego – moim zdaniem – uświadomiło komunistom, że należy postarać się o legalizację swojej władzy, co zrealizowali, gdy do władzy doszedł Gorbaczow, który nakazał im takie postępowanie.

Mordercy, nim księdza Jerzego zabili, liczyli na to, że da się tego uniknąć dzięki zastraszeniu. Jak ongi Bock, który żegnał świętego Maksymiliana, wstrzykując mu fenol, słowami: ,,Teraz ci będzie lżej na drodze do wieczności”, także funkcjonariusze SB lubowali się w aforyzmach, metaforach i alegoriach. Telefonowali całe miesiące, powtarzając natrętnie jak katarynka, kwestię: ,,Będziesz ukrzyżowany”.”

*

,,Naród polski nie nosi w sobie nienawiści, i dlatego zdolny jest wiele przebaczyć, ale tylko za cenę powrotu do prawdy. Bo prawda i tylko prawda jest pierwszym warunkiem zaufania. Naród tak boleśnie doświadczony już nie uwierzy żadnym gołosłownym deklaracjom”.

W tym dniu przeczytałem również ważne dla mnie treści w książce pt. ,, Wydanie świętego Maksymiliana w ręce oprawców”:

,,- Podobieństwa wynikały ze ścisłego naśladowania Chrystusa przez ojca Maksymiliana, więc i to co zwracało się przeciw niemu też się upodobniło – powiedział brat Arnold.
– Czy brat powie, kim byli ci Judasze?
– bardzo mnie pan zjednał swoim wywodem, ale nie nadszedł czas, bym panu powiedział, co jest wiadome w tej sprawie.
– Kiedy ten czas nastąpi? – spytałem.
– Trzeba czekać i być cierpliwym – odrzekł franciszkanin.

Odpowiedź brata Arnolda za zakaz poszukiwania na własną rękę. Choć nie wiedziałem, czy brat Arnold wprowadzi mnie kiedykolwiek na drogę poznania historii wydania świętego Maksymiliana w ręce oprawców, i choć nie znałem przyczyny tego zakazu, postanowiłem go nie łamać.

– Trzydzieści lat temu, ten sam czas. Żniwa w Oświęcimiu. Można zjeść kilka ziarenek zboża. Przy wieczornym apelu okazuje się, że brak jednego więźnia z bloku 14A. Wszedł w zboże i wyludnioną wokół obozu okolicą odszedł tak daleko, że pościg go nie dosięgnął. Noc, dzień i noc staliśmy, czekając na selekcję do bunkra głodowego na śmierć, co było karą za ucieczkę więźnia dla tych, którzy zostali – zaczął Gajowniczek.

Niektórzy SS-mani noc spędzili z nami, bijąc. Rósł stos nieprzytomnych. Zaczęła się wybiórka. Liczyliśmy, na kogo wypadnie. Oko Fritzscha padło na mnie, potem wskazał ręką i wiedziałem, że po mnie, i rzeczywiście wypowiedziałem te słowa: ,,Mam żonę i dzieci, żal mi ich, że je osierocę”.

Nagle ruch: jakiś więzień wystąpił z szeregu przede mną, zdjął czapkę przed Fritzschem, a on pyta, czego więzień chce, więzień odpowiada: ,,On ma żonę i dzieci, ma dla kogo żyć, ja jestem samotny i chcę umrzeć za niego”. ,,Za którego ty chcesz iść więźnia?” – zapytał Fritzsch. ,,Za tego” – odwrócił się więzień. Patrzył na mnie. Poznałem, że jest to ojciec Kolbe. Mnie kazano wstąpił do szeregu na jego miejsce, a jemu na moje. Jak to się stało, że Fritzsch usłuchał więźnia – nigdy tej zagadki się nie wyjaśni. Nie wierzyłem sobie, że znów będę żył.

– Powiedział pan ,,znów”. Od tej chwili – jak pan żyje?
– w tym życiu czekały mnie zaraz straszliwe chwile… przechodziłem tyfus.
– Czy nie przeklinał pan tego, że pan żył?
– O, nie. Bardziej jeszcze chciałem żyć, żeby nie zmarnowała się ofiara ojca Kolbe, chroniłem siebie dwa razy bardziej. W ten sposób ratował mnie drugi raz. On mi jeszcze dodawał siły, myślę, że już z nieba. Jak mogłem zaprzepaścić jego życie? On przeznaczył je, żebym żył z moją żoną i cieszył się synami. Do nich szedłem przez lasy pod Schwerinem w czasie ewakuacji: dwanaście dni nie dano nam jeść ani pić. Żywiliśmy się trawami i pokrzywami. Były upały i one były suche. Potem wojska amerykańskie przeszły przez nas. Kazali nam wstać i iść. Poszedłem. Zapisałem się na transport do Polski i wróciłem.

– Potem minęło dwadzieścia pięć lat życia?
– Bez burz, wielki okres spokoju, żadnych zdarzeń.
– Żadnych?
– Nic, zupełnie nic się nie zdarzyło. Rozpoczęło się to życie w Brzegu, nie chcieliśmy wracać do Warszawy, do wspomnień. Przyjechaliśmy tu za kuzynką. ,,Przywiozłaś mnie do miasta umarłych. Tu umarli tylko mieszkają” – powiedziałem żonie. Może trzy tysiące ludzi tu było, łącznie z Niemcami, którzy wyjeżdżali. Miasto zdruzgotane. Ja pracowałem w administracji, żona w handlu. Nie zdobyliśmy wysokich stanowisk ani godności, ani odznaczeń. Nie dokonaliśmy niczego. Pracowałem w opiece społecznej. Jak tylko przyjechaliśmy, garnęli się do nas Niemcy, mały chłopiec, który stracił ojca na froncie, Manfred. Dawaliśmy mu chleb. Kiedy odjeżdżali do Niemiec, przyniósł prezent: tacę z kieliszkami, obiecał pisać, ale wiedzieliśmy, że nigdy nie napisze ani się nie zobaczymy”.