ROZDZIAŁ VII (PRAKTYKI,VIII (KAPŁAŃSTWO), IX (BRZÓZA)

ROZDZIAŁ VII

PRAKTYKI DIAKOŃSKIE W PARAFII NAJŚWIĘTSZEGO SERCA JEZUSA W STARACHOWICACH

W ostatnich miesiącach przed święceniami trafiłem na praktyki do prafii NSJ w Starachowicach do ks. Aleksandra. Ależ to był kapłan. Od niego aż promieniowała miłość do ludzi oraz pracowitość. Miał też bardzo dobrych wikarych. Z ks. Grzegorzem biegałem, kibicowałem, a nawet raz wziął mnie na narty. U ks. Arkadiusza przebywałem w wolnych chwilach na herbatkach. Użyczał mi także samochodu. Natomiast z ks. Arturem spędzałem całe dnie w posłudze duszpasterskiej. Jedliśmy także wspólne posiłki. Spotykaliśmy się ze wspaniałymi ludźmi. Najbardziej wspominam: Estere, Marysię, Maję, Czachę i wiele innych osób, z którymi czyniliśmy dobro.  Te wszystkie chwile są cały czas żywe w moim sercu. Mam wielką wdzięczność do kapłanów z tej parafii oraz do ludzi, z którymi chwaliliśmy Boga. Aż ciężko odjeżdżało się po tych 3 miesiącach praktyk. Zostawiłem tam wiele miłości, którą otrzymałem od Boga i przekazywałem ludziom tak, jak umiałem. Przeżyłem także mocną skrutację słowa Bożego na temat bogacza i Łazarza. Po niej jeszcze bardziej chciałem zostawić wszystkie dobra i iść całym sercem za Chrystusem.

Na rekolekcjach przed święceniami prezbiteratu, gdy pisałem podziękowania do odczytania na zakończenie pierwszej Mszy świętej w mojej rodzinnej parafii, byłem bardzo wzruszony. Chciało mi się płakać z wdzięczności do Boga i ludzi. Ostatnie wyjątkowe podziękowanie było dla byłej dziewczyny, bo to przez nią Bóg dotarł do mojego serca, jako żywy i prawdziwy.

W dzień moich święceń kapłańskich w 2010 roku było czytanie w Godzinie Czytań chyba ze wspomnienia św. Urszuli Ledóchowskiej zatytułowane APOSTOLSTWO UŚMIECHU. To był dla mnie znak. Przez kilka lat miałem cytat na Gadu Gadu ,,uśmiech wędruje daleko” albo ,,uśmiech jest wyrazem miłości”. Była dziewczyna powiedziała mi kiedyś, że mam piękny uśmiech. Z tym też uśmiechem mówiłem do niej jeszcze przed seminarium, że gdybym był księdzem, to byłbym uśmiechniętym księdzem. Także otrzymałem taki prezent od Boga w dniu święceń. Dzisiaj wiem, że On się uśmiechał do mnie w tym dniu.
Na obrazku prymicyjnym napisałem:

,,Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie
ten kielich! Jednak nie moja wola,
lecz Twoja niech się stanie!”
(Łk 22, 42)

Wdzięczny Bogu za dar kapłaństwa
z serca błogosławi
i prosi o modlitwę

Ks. Daniel Glibowski

Radom – Jedlińsk
29-30 maja 2010 r.

Boże otaczaj swoją opieką
moich Rodziców, Braci
i całą Rodzinę,
Nauczycieli i Wychowawców,
Tych, których spotkałem
i Tych, do których mnie poślesz.

,,Powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu:
On sam będzie działał”.
(Ps 37, 5)

Pierwszy cytat był modlitwą, która pomogła mi zostawić moje plany i odpowiedzieć na głos Boga, by wybrać drogę kapłańską. Trochę proroczo wybrałem cytat z Ogrójca i kielichem goryczy. Wtedy nie rozumiałem tych słów tak, jak teraz je rozumiem. Nawet głupio mi było, że będę codziennie podnosił kielich z Krwią Jezusa, a napisałem na obrazku z dnia święceń: oddal ode Mnie ten kielich. Dzisiaj wiem, że Bóg wyznaczył mi drogę niezwykłej bliskości z Nim od Wieczerzy przez Ogrójec, Golgotę aż do Zmartwychwstania.

Ostatni cytat miał pokazać innym, żeby nie bali się zawierzyć Bogu. On naprawdę prowadzi najlepszą drogą, jaką ma dla każdego. Ja odkryłem tą drogę dzięki łasce Bożej i byłem bardzo szczęśliwy. Warto dodać, że w związku z drugim cytatem na obrazku prymicyjnym czułem, że narażam się Maryi przez to, że nie napisałem: Maryjo, Matko kapłanów – módl się za nami! Miałem Maryję w sercu, ale ten cytat był tak silny, że umieściłem go zamiast wezwania do Maryi. Z Maryją wszedłem w głębszą relację dopiero w roku 2019, o czym będę pisał później.

ROZDZIAŁ VIII

KAPŁAŃSTWO

Zanim otrzymałem nominację na pierwszą parafię, pojechałem z młodzieżą i z ks. Arturem na pielgrzymkę młodzieży do Lednicy. Pamiętam, że spowiadałem ok. 13 godzin. Nie czułem głodu. Młodzież przynosiła mi wodę i jedzenie. Nie wiedziałem, co to jest zmęczenie. Łaska Boża czuwała nade mną. Zakochałem się w tym miejscu i w takiej posłudze, w której nie trzeba spieszyć się. Bóg dawał ogromne owoce. Osoby potrafiły każdego roku wracać i rosnąć duchowo, jak na drożdżach. Jednym z takich najpiękniejszych spotkanych osób jest Anna. Duch Święty uczynił z niej coś niesamowitego. Stała się wspaniałym narzędziem Boga, które doszło do dużego krzyża i walczy, ale ufam, że Bóg będzie z nią do końca!

ROZDZIAŁ IX

PARAFIA ŚW. BARTŁOMIEJA W BRZÓZIE

Zostałem skierowany na Parafię św. Bartłomieja w Brzózie, gdzie proboszczem był ks. Krzysztof. Mój tata modlił się o dobrego pierwszego proboszcza dla mnie i wymodlił. To był dla mnie wspaniały kapłan. To co uczyniliśmy dla Boga i ludzi w dwa i pół roku to była jakaś bajka. Dawałem z siebie wszystko. Kochałem młodzież. Z proboszczem współpraca była idealna. Cieszył się moją posługą. Papierkiem lakmusowym jest jeden, majowy dzień. Pojechaliśmy z młodzieżą na rowerach pod kapliczkę. Proboszcz przyjechał samochodem. Zgromadzili się ludzie. Śpiewaliśmy litanię loretańską. Potem gospodarze zaprosili na grille i ogniska. Było ok. 70 osób. Ja grałem z młodzieżą w siatkówkę. Proboszcz grał z dziećmi w balonową piłkę. Potem proboszcz pojechał na plebanię. Ja z młodzieżą bawiliśmy się w duchu chrześcijańskim. Potem pojechaliśmy na plebanie z młodzieżą, aby oglądać z nagrywania finał Ligi Mistrzów. Było po godz. 23, a proboszcz za ścianą pisał ogłoszenia na niedzielę i wszedł do nas bez pretensji. Pytał, jak się mamy. No po prostu to było coś niesamowitego.

Dzisiaj wiem, że to wcale nie jest idealny model, ale wtedy cieszyłem się tym. Robiliśmy z młodzieżą przedstawienia na Boże Narodzenie, Wielkanoc oraz w tematyce trzeźwościowej. Dzisiaj wstyd mi przed Bogiem, że to robiłem w świątyni. Przepraszam Boga i wynagradzam Mu to, co było niestosowne.

Kochałem uczyć w szkole. Kochałem głosić kazania. Czułem prowadzenie Ducha Świętego. Byłem spełnionym kapłanem. Czułem także ataki zła. Najmocniejszy cios był od ministrantów, z którymi grałem w klubie piłkarskim. Oni byli dla mnie wielką pomocą w parafii. Byli animatorami i lektorami. Spędzaliśmy bardzo dużo czasu. I jednego dnia zostawili mnie bez pomocy (w dzień bierzmowania, gdy przyjechał biskup), bo woleli pojechać z poprzednim wikarym w góry na jeden dzień. Gdy dowiedziałem się, to powiedziałem im po kilku dniach, że zawiodłem się na nich. Otrzymałem odpowiedź: ,,księże, opłacało nam się.” W takich momentach zacząłem rozumieć, dlaczego może nie jeden kapłan przestał być oddany dla młodzieży. Otrzymałem jednak łaskę od Boga, aby dalej spalać się cały w służbie młodzieży i czynić to dalej bezinteresownie dla Boga, bez względu na to, czy będę za to szanowany, czy nie.

W tej parafii było tak wiele wspaniałych chwil, że aż ciężko je wszystkie wymienić. Cały czas moje serce wspomina wiele wspaniałych osób, w których uwielbiałem Boga. Wspominam z wielką wdzięcznością: ks. proboszcza, Panią Anetkę, Artura, Mateusza, Katarzynę, ich rodziców, dziadków, Dorotę, Mateusza, Ilonę, Dominikę, Karolinkę, Panią Marię z mężem, dziećmi i wnukami i wiele, wiele wspaniałych osób.

Moje przejście z tej parafii miało nietypowy charakter. Na początku listopada 2012 roku byłem z ks. proboszczem i diakonem Pawłem w rodzinnej parafii na Mszy świętej w intencji beatyfikacji Sługi Bożego ks. bp Piotra Gołębiowskiego, na temat którego pisałem pracę magisterską (Jedność Kościoła w życiu i nauczaniu bp Piotra Gołębiowskiego). Po Mszy ks. proboszcz w samochodzie powiedział: ,,Chcą mi cię zabrać”. Użył nawet emocjonalnie nieodpowiedniego słowa, czego nigdy u niego nie słyszałem. Dodał, że w ciągu tygodnia miała być zmiana, ale zawalczył o jeszcze tydzień, aby mnie godnie pożegnać. Nastała długa cisza w samochodzie. Przygotowywałem w tym roku do pierwszej Komunii Świętej dzieci oraz rok starsze dzieci na rocznicę Komunii Świętej. Ponad to było bierzmowanie, prymicja diakona Pawła i śluby siostry zakonnej z parafii. To było duże zaskoczenie, ale z wolą Bożą się nie dyskutuje. Pożegnanie było niezwykłe. Pamiętam wiele łez u mnie i u ludzi. Prosiłem, aby modlili się za mnie, aby moje serce napełniło się miłością na nowo, ponieważ tutaj wylałem całą miłość, jaką otrzymałem od Boga.

Nominacje na nową parafię św. Brata Alberta w Radomiu otrzymałem ok. połowy listopada 2012 roku w Turnie z rąk ks. bp Henryka. Biskup powiedział, że w tamtej parafii jest młodzież, która bardzo potrzebuje kapłana. Odpowiedziałem, że ja z młodzieżą czuję się jak ryba w wodzie. Z czasem dowiedziałem się, że szedłem na gorący grunt szkolny po moim poprzedniku, ale szedłem z równie gorącym sercem do oddanej służby.

W czasie posługi na pierwszej parafii przeczytałem artykuł w Gościu Niedzielnym o księżach na facebooku. To zachęciło mnie do założenia konta i ewangelizacji. Z czasem stworzyłem stronę o nazwie: Ciekawe Linki Dające Światło Prawdy. Gromadziłem tam wszystkie multimedialne perełki przydatne na katechezę (filmy, prezentacje, świadectwa, piosenki, zdjęcia z przesłaniami). Szybko zbierali się internetowi odbiorcy. Poznałem wiele kontaktów. Swego czasu współpracowałem z osobami z Pustyni Serc oraz Stacji7pl.

Jedną z ciekawszych osób z internetu był ks cyber misjonarz ks. Piotr. On dał mi kontakty nawet do Kanady, gdzie otrzymałem możliwość publikacji Bożych treści w języku angielskim. Cała przygoda ewangelizacji na facebooku była długa, piękna, ofiarna aż do czasu cichego nathnienia w 2022 roku, kiedy miałem odejść z fb i głosić już tylko na żywo oraz audio na whatsapp. Tak też się stało dzięki łasce Bożej i potwierdzeniu przez bliską osobę.
Posługa w parafii św. Bartłomiej w Brzózie została piękne utrwalona na prezentacjach multimedialnych zrobionych przez młodzież tej parafii.

Ciąg dalszy nastąpi…

BONUS

Kazanie z 2 września 2022 roku (pierwszy piątek miesiąca)
https://rumble.com/v2xs9ja-kazanie-z-2-wrzenia-2022-roku-pierwszy-pitek-miesica.html

Kazanie mówiłem w dziewiątym dniu posługi kapelana Kaplicy Wieczystej Adoracji w Jedlni Kolonia. Nikt nie przydzielił mi zadań ani wynagrodzenia. Nadal byłem w niepewności. Nie wiedziałem, o co chodzi. Czekałem jednak cierpliwie aż ktoś wyjaśni mi, co tu się dzieje…

Ważna jest także informacja, że 4 dni wcześniej ks. S i ks. W przy pasterzu usilnie namawiali mnie na rozmowę z oprawcą. Naiwnie zgodziłem się, ale szybko wycofałem się, ponieważ na policji prosiłem o zakaz zbliżania się oprawcy (nigdy prokurator nie dał tego zakazu)  po ataku 5 sierpnia 2022 roku w ruchu drogowym, gdy uderzył w moją szybę jadąc na motorze obok mnie. Dlatego też spotykanie się z kimś, kto jest niebezpieczny nie było wskazane… Ponad to znałem wiadomości oprawcy, które wysyłał do mnie, zapowiadając, że zniszczy mnie…

Wielu nie wie, że oprawca miał ode mnie możliwość pomocy i rozmowy dwa razy w 2021 roku. Nie przyjmował wtedy argumentów. Jego racje były ważniejsze. Nic na siłę…

 

ROZDZIAŁ VI SEMINARIUM

ROZDZIAŁ VI

SEMINARIUM

Egzaminy wstępne zdałem bez problemów. Starałem się odpowiadać sercem na pytania stawiane przez komisję. Pamiętam także rozmowę wstępną z ks. wicerektorem Jarosławem. Na pytanie, dlaczego, chcę zostać księdzem, odpowiedziałem: ,,chcę służyć Bogu i ludziom. Może w przyszłości zostanę misjonarzem”. Ks. wicerektor odpowiedział, że wybrałem seminarium diecezjalne, a to służba na terenie diecezji. To mnie zaskoczyło. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Pomyślałem, że najpierw trzeba zostać kapłanem, aby być potem misjonarzem, a potem już Bóg poprowadzi.

W parafii rodzinnej zacząłem służyć przy ołtarzu dopiero jako kleryk. Ks. Proboszcz uczył mnie wszystkiego jak dziecko. Pierwsze czytania na Mszy świętej były dla mnie pełne stresu. Myślałem, że połknę język, jak zobaczyłem, kto jest na kościele. Jednak powoli czułem się lepiej w prezbiterium. Najbardziej przeżywałem moment po przyjęciu Ciała Chrystusa. Długo klęczałem i rozmawiałem z Jezusem. Dziękowałem… Podobno moja twarz miała bardzo charakterystyczny wyraz. Mój młodszy brat aż zwracał mi uwagę, że koledzy śmieją się z niego, że jego brat tak ma. Mimo to byłem sobą. Pierwszym przyjacielem w zakrystii był Maciej, który rok później poszedł do seminarium. To była fantastyczna wiadomość. On uczył mnie wiele rzeczy. Już na pielgrzymce podpowiadał mi wszystko w sprawach liturgicznej służby ołtarza.

Tak więc idąc do Wyższego Seminarium Duchownego zostawiłem wszystko i byłem gotowy na nowe życie z Chrystusem. Marzyłem o postach o chlebie i wodzie w każdą środę i w każdy piątek. I nawet początkowo trochę udawało mi się to dzięki łasce Bożej.

Kurs wstępny w Dąbrówce był fantastyczny, ale wymagający. Bardzo mile wspominam ojca duchownego Macieja i mojego animatora, kleryka Jarosława. Pomagał mi także starszy kleryk Łukasz. Od razu polubiłem program modlitw oraz oczywiście granie w piłkę. Piękne były także spotkania dzielenia się słowem Bożym. Kleryk Łukasz dowiedział się ode mnie, że w seminarium uczy się na studiach katechetycznych moja była dziewczyna. Ostrzegł mnie, abym nie rozmawiał z nią na korytarzu, bo będę miał problemy.

Seminarium rozpocząłem z otwartym sercem i wielką gorliwością. Jak już wszystko zostawiłem, to teraz chciałem dać z siebie wszystko dla Boga i dla ludzi. Nie chciałem zniszczyć daru, który dał mi Bóg. I tak przyjąłem sercem wszystkie zasady. Regulamin spełniałem w pełni. Wcześnie rano chodziłem do kaplicy, gdy jeszcze było ciemno. Adorowałem wieczorem Jezusa, ile tylko mogłem. Uczyłem się na studium gorliwie. Nie lubiłem zbyt długich posiedzeń przy kawie i rozmawiania o światowych rzeczach. Wolałem modlitwę i ćwiczenia fizyczne.

Najmilej wspominam chodzenie do domu dziecka na ul. Staromiejską. Do dzisiaj pamiętam tą młodzież, ich twarze, imiona: Kamila, Krystiana, Doriana, Piotra, Bartka, Piotra, Sebastiana, Adama, Fiołka, Jaroszków, Ewę, Anitę, Sonię, Roksanę, kochane siostry i tak wiele osób… Dawałem tam całe swoje serce i otrzymywałem od nich stokroć więcej miłości i zaufania. Tak było przez 6 lat i wiele tych relacji trwało jeszcze długo.

Bóg dał mi bonus w seminarium. Zostawiając granie w piłkę nożną w klubie gminnym, nie sądziłem, że szybko wrócę do treningów, a nawet trenowania. Już na pierwszym roku dostałem do trenowania drużynę miejscowych chłopaków. od ks. dyrektora i miejscowego proboszcza Janusza.  To był klub Barka. Jako kleryk mogłem trenować i ustawiać sparingi.

Natomiast w drużynie kleryckiej dostałem się do pierwszego składu, a nawet miałem prowadzić rozgrzewki. Czego nie lubili starsi koledzy. Gdyby lubili, to już w pierwszym roku bylibyśmy mistrzami Polski, a tak to było tylko trzecie miejsce. Pamiętam dobrze ten pierwszy rok i finały, które odbywały się w Siedlcach. Mieliśmy pakę, ale i pychę. Niestety przez to drugie zapłaciliśmy dużą cenę. Na Mistrza Polski musiałem czekać do szóstego roku, w którym miałem łaskę być kapitanem i po odebraniu pucharu mogłem powiedzieć: ,,szanujmy słabszych kolegów na boisku, bo jak będziemy popisywać się i traktować słabszych jak tyczki, to wcale nie będą ćwiczyć, a przez to ich zdrowie będzie słabło”. Czułem, że pierwsze miejsce i bycie kapitanem było wolą Bożą, aby to potem powiedzieć.

Na drugim roku pojawiła się poważna próba. Moja była dziewczyna powtarzała drugi rok na studiach katechetycznych i mieliśmy być na jednym roku przez 4 następne lata. Gdy mi to powiedziała, to odpowiedziałem, że damy radę. Ale jak przyszło co do czego, to poprzeczka była wysoko. Dużo modliłem się i rozmawiałem z kierownikiem duchowym. W momencie największego znaku zapytania przyszło zrozumienie, że ja mam w sercu wdzięczność do niej, a nie miłość. Mojej drogi byłem pewny na 100%. I tak poprzeczkę dwa metry w skoku wzwyż przeskoczyłem na kolanach, dzięki modlitwie i mądremu kierownictwu duchowemu.

W seminarium korzystałem z wiedzy i duchowości księży wychowawców i profesorów. Jestem wdzięczny wszystkim. Widziałem, że ojciec duchowny jest ze mnie dumny i zadowolony. Opiekunowie drużyny piłkarskiej mieli ze mnie pożytek. Jeden od razu powiedział, że mam być gwiazdą. Na co ja odpowiedziałem, że ja chcę pokornie tylko pomóc tyle, ile potrafię. Wiele moich cech zostało odkrytych i umocnionych przez wychowawców. Mój proboszcz ks. prałat Henryk powiedział, że kto będzie miał mnie na parafii, to będzie miał wielki pożytek. Ks. od homiletyki ks. dr Sławomir powiedział na ćwiczeniach, że słów to mi nie zabraknie na kazaniach. Ks. od liturgiki ks dr Dariusz powiedział, że mam bardzo dobry głos, gdy były ćwiczenia celebracji Najświętszej Ofiary. Tutaj muszę wspomnieć, że ok. trzeciego roku seminarium głosił nam rekolekcje pewien egzorcysta. Był chudy, wyposzczony i pełen Bożego dostojeństwa. Celebrował z taką miłością Najświętszą Ofiarę i unosił Jezusa tak powoli, że od razu zapragnąłem tak podnosić Chrystusa (co miało okazać się w przyszłości wielkim darem, a jednocześnie słodkim jarzmem).

Mile wspominam świeckiego profesora od filozofii Pana Ptaszka. Ależ miał pasję do przedmiotu. Zbierałem jak pszczoła to, co dobre. Trudne sprawy przemadlałem. Wśród kleryków byłem średnio lubiany. Gdy zostałem magistrem ordinis i miałem wyznaczać rejony do sprzątania, a potem sprawdzać je, to zaczęło się sporo trudności. Za dawanie powtórek doczekałem się nawet kazania pewnego diakona na mój temat, jakim to ja jestem faryzeuszem nakładającym ciężary. Dzięki łasce uniosłem to oraz wiele innych zniewag, które oddaję Bożemu miłosierdziu i Bożej sprawiedliwości. Wybaczyłem wszystkim i proszę pokornie o wybaczenie, jeśli ktoś ma do mnie jakiś żal.

Pewnego razu podczas adoracji Bóg pokazał mi moich kochanych współbraci, do których powinienem pójść i wyciągnąć rękę. Przypomniał mi, że do dziewczyny tak czyniłem nawet wtedy, gdy nie czułem się winny. Wiedziałem, że wygranym w oczach Boga jest ten, kto jest otwarty na dialog i pojednanie. Tak też zrobiłem. Jeden z braci tylko uśmiechnął się dziwnie. Drugi miał drzwi zamknięte, a trzeci odpowiedział, że ze mną to się nie da, bo wychowawcy mówią, że mnie to powinno się naśladować. Dodał, że nie wyobraża sobie w przyszłości ze mną pracować. (oczywiście Bóg ma poczucie humoru i tak się w przyszłości stało).

Przez cały okres seminarium chodziłem na pielgrzymki piesze do Częstochowy z grupą z rodzinnej parafii. To był wspaniały czas uwielbiania Boga przez Niepokalane Serce Maryi. Cały czas dziękowałem za piękne prowadzenie i wszelkie łaski.

Chyba dwa razy szedłem także do Niepokalanowa na pielgrzymkę trzeźwościową. Raz proboszcz powiedział, że chyba za dużo tych praktyk wybrałem. To z rana byłem w parafii na Mszy świętej, a potem wsiadałem na rower i jechałem do pielgrzymów. Ktoś brał mój rower przez cały dzień, a ja po całym dniu pielgrzymowania wracałem do domu i znowu byłem rano na Mszy w parafii i znowu na rower. Tak było przez 3 dni. To było Boże szaleństwo. Gdy trzeciego albo czwartego dnia miałem wrócić ok. 60 km na rowerze po kilku odcinkach pielgrzymowania i porannego pojechania 30 km do pielgrzymów i jeszcze była szalona burza, a ja byłem na rowerze między szalejącymi końmi w Wyśmierzycach… Anioł Stróż pomógł i jak żółw błotnisty dojechałem do domu.

Drugą praktyką wakacyjną były obozy z caritasu dla ubogiej młodzieży z moim byłym wychowawcą Dariuszem oraz kolegami klerykami jako opiekunami Maciejem i Pawłem. To był wspaniały czas z górami w tle.

Po święceniach diakonatu miałem takie ciekawe zdarzenie. Gdy zawiozłem z kolegą ciasto do domu dziecka na ul. Kolberga po uroczystościach, to panie opiekunki zapytały, z jakiej to okazji. Odpowiedziałem, że mieliśmy święcenia diakonatu. Zapytały, co tam się ślubuję. Odpowiedziałem i zostałem słownie atakowany przez jakieś 20 min i to jak z karabinu maszynowego. Nawet nie mogłem nic odpowiedzieć. Jak już tak wystrzelały wszystko i patrzyły głupio w sufit, to powiedziałem, że Kościół nie strzela, ludzie sami odchodzą. Jedna z pań odpowiedziała: ,,idealista się trafił, zniszczą cię tam”. Uśmiechnąłem się i nie rozumiałem, że to był duchowy atak przez te biedne osoby.

Na ostatnim roku seminarium pojechałem jako diakon na oazę 3 stopnia do Skarżyska Kamiennej z ks. Grzegorzem. Uznałem, że oaza jest kolejnym po pielgrzymce najpiękniejszym czasem w roku. I tak miałem prowadzić później oazę jeszcze ok. 10 razy (2 razy 3 stopień młodzieżowy i 8 razy 2 stopień młodzieżowy w górach).

Ciąg dalszy nastąpi…