W imię Prawdy! C. D. 266

11 kwietnia 2024 roku ciąg dalszy

W tym dniu przeczytałem ważne dla mnie słowa z książki pt. ,,Golgota a życie dzisiejsze”:

,,Kardynał Wiesemann w swej wspaniałej ,,Fabioli” opowiada następującą historię z pierwszych czasów chrześcijaństwa.
Pewien rzymski pan, znakomitego zamożnego rod, imieniem Quintus, oddał swe życie za Wiarę katolicką.
Przy okropnem męczeństwie była obecna jego żona Lucyna, która zamoczyła w krwi swego męża małą gąbkę, by mieć świętą relikwię, którą zawsze z sobą nosiła w woreczku bogato haftowanym perłami.
Wdowa po męczenniku miała syna Pankracjusza.
Gdy chłopak doszedł lat 14-tu i oskarżono go jako chrześcijanina, za to groziła mu niechybna śmierć, Lucyna pobudza i podtrzymuje w nim ducha, w końcu wyciąga gąbkę, z rzewnym płaczem całuje ją i następnie przytyka do warg Pankracjusza.
Krew nagle ożyła w gąbce i poczerwieniła wargi Pankracjusza.
Chłopak od tej chwili poczuł w sobie moc i odwagę największego bohatera, a równocześnie taką głęboką miłość do Wiary, że gdy przyszła chwila męczeństwa, szedł na nie, jakby na rozkoszne gody.
Ta odrobina krwi męczeńskiej zrobiła w jednej chwili z młodego, z natury lękliwego chłopaka, Bohatera-Męczennika Świętego.
To skutek dotknięcia relikwiami świętego człowieka.

Nieraz marzymy, by mieć stale przy sobie relikwie świętych…
Tomasz a Kempis w dziełku ,,O naśladowaniu Chrystusa” słusznie zwraca uwagę jak ludzie starają się za wszelką cenę nabywać relikwie Świętych; a czyż jest większa i świętsza Relikwja nad Najświętszą Eucharystię, w której nie drobną cząstkę np. kości świętego Męczennika czy Wyznawcy, ale Samego Jezusa, Boga żywego, i to nie w relikwjarzyku, ale w duszy nosić możemy?

Jeśli małemu Pankracjuszowi parę kropel krwi jego ojca Męczennika dało taką siłę, że w wieku dziecięcym mógł stać się bohaterem, to czegoż winna dokazać w nas Krew Boga Samego, Jezusa Chrystusa, Która już nie wargi lub język barwi, ale do serca naszego, do głębi duszy naszej wchodzi i organicznie się z nami łączy?!
Boska Krew, z Boskiem Ciałem, przyjmowana w Komunji świętej, da nam zawsze Boską Moc, jeśli godnie komunikujemy.

Dzisiejsza wiedza lekarska wprowadza w leczeniu tzw. transfuzję krwi. Łączy się żyły zdrowego człowieka z żyłami chorego, anemicznego dla zasilenia chorego organizmu zdrową krwią.
Czem dla ciała transfuzja krwi, tem dla duszy przyjmowanie w Komunji św. Boskiej Krwi Jezusa.
Pan Jezus dawniej wprowadził do leczenia dusz transfuzję Swej Boskiej Krwi, niż lekarze poznali tę sztukę w leczeniu ciała. Jezusowi chodzi o dusze nieśmiertelne.
,,Cóż pomoże człowiekowi, choćby cały świat osiągnął, a na duszy szkodę poniósł…”
,,Dlatego powiadam wam, nie troskajcie się… co będziecie jedli… czem się okryjecie, dusza jest czemś większem niż pokarm, a ciało czemś większem niśli odzież…
O to wszystko ubiegają się poganie świata… Lecz najprzód szukajcie królestwa Bożego i sprawiedliwości Jego, a to wszystko będzie wam przydane”…
,,Albowiem, gdzie jest skarb wasz, tam będzie i serce wasze…” Zapamiętajmy sobie te znamienne powiedzenia Jezusa!

Jak Komunia św. potrafi przemienić człowieka, to pokazują nam pierwsze czasy chrześcijaństwa, czasy młodocianego męczennika Pankracjusza.
Gdyby dziś w naszej Polsce wybuchło tak straszne prześladowanie, jakie niedawno szalało w Meksyku, jakie trwa w bolszewickiej Rosji i jakie było w Rzymie w czasie życia Apostołów i później przez 300 lat… iluby z nas poniosło chętnie śmierć…, iluby uciekało, a ilu wyparło się Wiary?
A przecież myśmy synami rodziców chrześcijańskich, przecież w Polsce katolicyzm trwa prawie tysiąc lat. Tyle lat uczyliśmy się religji, tyle znamy przepięknych, bohaterskich przykładów z życia Męczenników, tyle razy wzmacniamy się Sakramentami świętymi…

A ci pierwsi chrześcijanie z czasów Apostołów, to przecież jeszcze wczorajsi poganie, którzy nie tylko nic nie wiedzieli o heroicznych cnotach Wiary naszej, lecz znali tylko grzechy wiary pogańskiej, która wszystkim grzechom stawiała ołtarze i cześć boską im składała.

Dziś, jeśli spotkamy ludzi doskonałych, świątobliwych, z jakąż czcią i poważaniem do nich się odnosimy…

W pierwszych czasach chrześcijańskich było inaczej – tam ludzi świątobliwych nie tylko nie poważano, ale właśnie prześladowano, męczono i mordowano.
Ich za Wiarę katolicką nie czekała chwała i sława, ale właśnie hańba i nędza, więzienie, konfiskata majątku, a w końcu i najokrutniejsza śmierć.
Jednych szarpały dzikie zwierzęta kłami i pazurami, innych darto kołami gwoździstemi, innych palono żywcem na kratach w ogniu, innych na słupach ognistych, innych rozrywano końmi, języki im wyrywano, oczy wydłubywano, darto z nich pasy, innych wreszcie pojono roztopionym ołowiem, a wielu krzyżowano.
Wszyscy ci może od dzisiaj chrześcijanie, szli na te męki z radością, z uśmiechem na twarzy, nierzadko ze śpiewem i triumfalnemi okrzykami.

A byli wśród nich nie tylko mężczyźni rycerskiego ducha, lecz i starcy, byli młodzi chłopcy, były niewiasty, dziewczęta, które przecież z natury drżą i mdleją na widok krwi… Owszem, nawet dzieci szły na męki tak radośnie i promiennie, jakby w objęcia mamy.
Poganie, którzy to niemal codziennie widzieli, pytali z trwogą: ,,Co tym ludziom daje taką moc, co zmienia ich naturę, że w torturach i w śmierci takie szczęście widzą? Oni muszą mieć jakieś czary.”
Cóż to więc była za moc, co za czary, które tak odmieniały naturę ludzką, trwożnie i panicznie uciekającą już nie tylko przed śmiercią, ale nawet przed bólem najdrobniejszym?
To był Przenajświętszy Sakrament Ołtarza, Którym pierwsi chrześcijanie codziennie się zasilali, bo codziennie komunikowali”.

Leave a Reply