W imię Prawdy! C. D. 263

10 kwietnia 2024 roku ciąg dalszy

W tym dniu przeczytałem ciekawe treści franciszkanina ojca Wiktora Mroza z ok. 1970 roku:

,,Rola mass mediów w sekularyzowaniu oraz dechrystianizacji dzisiejszego świata jest nie do przecenienia. Świecka prasa, radio oraz TV stały się ważną potęgą w wojnie przeciwko Bogu oraz Kościołowi Katolickiemu . Nigdy przedtem nie była dostępna tak wielka władza w budowaniu lub degradowaniu ludzkiego ducha, zależnie od zalet lub wad tych, którzy manipulują mediami. Mass media stają się jedyną siłą kształtującą umysły oraz czyny ludzkości. Właściciele tych organizacji często są wrogami Chrześcijaństwa oraz oddanymi wyznawcami fałszywej religii.” Jeden Świat bez Boga. Wykorzystują swój zły wpływ by podkopać i zniszczyć Kościół Katolicki. Ich zwycięstwo wydaje się być przesądzone. Chyba, że dzisiejsza „katolicka” prasa znów stanie się prawdziwie katolicka. To znaczy oddanym, bezkompromisowym obrońcą prawdy, którym kiedyś była.

Pisze mi brat Romuald, że parasz się teraz figurkami, jakie Osaka narobiła, może to i dobra rzecz, ale tu w Ameryce figurki już nikt nie uznaje. Stoją po strychach i w garażach. Ludzie wolą się modlić do pustych ścian, jeśli w ogóle się modlą. Modlitwy też wyszły z mody. Im więcej Kościół katolicki się 'reformuje” – tym więcej staje się podobny do „kościoła reformowanego”, to jest protestanckiego, a nawet idzie dalej na lewo, bo już słychać między protestantami, że upominają się nawzajem, aby nie spaść tak nisko, jak katolicy i modlą się o nawrócenie katolików, mają mieć też wnet misje w krajach katolickich.

Tydzień temu papież Paweł VI – jak podał dziennik buffalowski – wzywał Kościół anglikański, aby się przyłączyli do katolickiego, bo katolicki już jest na takim poziomie, jak oni, aby tylko się wpisali na listę, a wszystko, w co wierzą i co uznają i co praktykują mogą sobie zatrzymać – bo nic nas już nie różni. Ich pastorzy automatycznie zostaną na tych samych stanowiskach jako księża katoliccy. Nasze pismo diecezjalne, Magnificat – ciągle chwali protestantów w niebogłosy, że aż się wprost człowiek wstydzić zaczyna, że nie jest się protestantem. A wczoraj w Courier Express – świeckim dzienniku, była wiadomość na trzeciej stronie, że Kościół katolicki nawiązuje ścisłe więzy z żydami, a jakże. Z komunistami już jest w zgodzie, a przynajmniej idzie w ich kierunku, z masonami nie ma walki, bo to przecież bracia. Protestantom już się zazdrości ich doskonałości i małpuje ich liturgię i obyczaje.

Pozostał jeszcze tylko djabeł, z którym Kościół oficjalnie nie ma stosunków w duchu ekumenicznym, ale jeśli ruch ekumeniczny pójdzie dalej w tym samym tempie, a nowi teologowie będą dalej zgłębiać doktrynę, to jestem absolutnie pewny, że wnet będziemy mieli z djabłem jak najlepsze stosunki, ba, nawet połączymy się w jedności religii, pokoju i miłości, djabeł biedak już i tak traci grunt pod nogami, bo większość nowoczesnych teologów nie uznaje wieczności piekła, a więc musi się z tymi teologami połączyć, bo co będzie z jego państwem i władaniem? Już tylko kilka zebrań teologicznych i ekumenicznych, a djabeł dostanie należne sobie miejsce w liturgii, jako potężny duch przekory i postępu, patron modernizmu i opiekun tych księży z długimi włosami, którzy aż pianę z gęby puszczają z wyczerpania w walce o prawo do żeniaczki, zniesienie celibatu.

Jak na razie – wedle wszystkich „nowoczesnych” dzieł teologów katolickich – protestanci są OK, a wszystko, co było dotychczas katolickie – śmierdzi myszką, jest zacofaniem, zabobonem, bigoterią, różaniec niczym się nie różni od chińskich młynków do modlitwy, a obrazy i dzieła sztuki – są abominacją, zgnilizną kapitalistów duchownych i świeckich. Ale wnet reforsiści katoliccy pójdą dalej: bo kto ich zatrzyma w badaniach? przecie kary i klątwy i cenzury na autorów są zniesione, na duchownych też. Tu jeden z księży chodzi po seminariach i kolęduje o potrzebie zniesienia spowiedzi i t.p. wydał książkę przeciwko biskupom i papieżom i żadna suspensa go nie zdybała, bo kar duchownych nie ma. A więc będzie tak, że protestanci pozostaną na swoich miejscach jako ostoja, a katolicyzm zacznie się rozproszkowywać na liczne sekty lewicowe, komunizujące i ateistyczne. Nie wierzysz w to? bo ja jestem pewny. Corruptio optisi-passima.

Nie mówię, że kościół katolicki upadnie, gdzieś pozostanie, schowany in pettore albo w katakumbach, ale ogół pogrąży się w setkach sprzecznych sekt protestanckich graniczących z materializmem i ateizmem”.

W tym dniu ważne były dla mnie poniższe słowa św. Pawła:

„I we wszelkim uwodzeniu nieprawości tych, którzy giną, ponieważ nie przyjęli miłości prawdy, aby mogli być zbawieni. Dlatego Bóg ześle na nich działanie błędu, aby uwierzyli kłamstwu: Aby byli osądzeni wszyscy, którzy nie uwierzyli prawdzie, ale zgodzili się na nieprawość”. (2 Tes 2, 10-11)

W imię Prawdy! C. D. 234

27 marca 2024 roku ciąg dalszy

W tym dniu przeczytałem ciekawe treści w książce pt. ,,Ksiądz, historia zawierzenia silniejszego niż nienawiść i śmierć”

,,Odłożyłem dokumenty na bok. I nagle zrozumiałem. A zrozumiałem, bo znalazłem już odpowiedzi na swoje wcześniejsze pytania – dostarczyły mi je tajne dokumenty, które spoczywały w esbeckich archiwach przez trzydzieści lat. Zawierały te informacje, których mi brakowało, a bez których nie rozumiałem, dlaczego niedługo po śmierci ks. Jerzego Popiełuszki jego przyjaciel tak raptownie zniknął. I to nie na miesiące, czy lata, nawet nie do końca PRL-u – ale właściwie na cały okres III RP. Zrozumiałem, że jako ofiara zgniłych kompromisów i układów zawartych na szczytach władzy i hierarchii kościelnej, jako figurant potężnej agentury służb specjalnych ulokowanej głęboko w dziesiątkach instytucji państwa – i także w Kościele – której wpływy o dziesiątki lat przeżyły PRL, tak naprawdę nie miał szans. Osaczony przez SB i jej agenturę, zostawiony przez przełożonych własnemu losowi w obliczu śmiertelnego zagrożenia, pozbawiony wsparcia przyjaciela, którego zamordowano, ze zniszczoną reputacją i bez prawa głoszenia kazań, odsunięty na boczny tor, zmarginalizowany, napiętnowany i osamotniony – miał zostać zapomniany. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że tak się właśnie stanie, bo lata mijały, a położenie (…) nie ulegało zmianie, zupełnie tak, jakby ktoś pilnował tej sprawy – a jednak stało się inaczej. Okazało się, że ksiądz zmarginalizowany i zdradzony przez ,,wielkich” tego świata, którzy zamknęli przed nim drzwi, przetrwał w pamięci tysięcy zwykłych ludzi, którzy go szczerze szanowali. Zacząłem zastanawiać się nad niezwykłym paradoksem, nad tym, że tak naprawdę szanowali go nie tylko ci, którzy go kochali, ale nawet funkcjonariusze SB, na co mimowolnie wskazywały ich meldunki. Wychodził to na wierzch, niczym podszewka spod kurtki, między innymi wtedy, gdy raportowali przełożonym, że ,,Małkowski będzie kontynuował swoją działalność bez względu na wszystko” i żadne szykany tego nie zmienią – ale wychodziło to także w wielu innych sytuacjach.
Tak więc szanowali go wszyscy, nawet ci, którzy go szczerze nienawidzili, nawet ci, którzy chętnie widzieliby go martwym. A potem, nagle, pomyślałem – że jednak nie wszyscy…”

W tym dniu przeczytałem ciekawe treści w książce pt. ,,Ksiądz, historia zawierzenia silniejszego niż nienawiść i śmierć”:

,,Rzecznik archidiecezji (…) przyznawał coś, o czym wiedziałem od dawna, ale nie spodziewałem się nigdy, że z tej strony zostanie to aż tak jasno wyartykułowane: że historia z 1984 wcale nie jest historią, lecz czymś, co wciąż trwa. A przynajmniej trwa w odniesieniu do (…). Już tylko to samo w sobie było czymś przerażającym i porażającym zarazem, ale jednocześnie czymś, co otwierało nowe kierunki rozmowy. Postanowiłem skorzystać z tak otwartej furtki.
– Czy może mi ksiądz odpowiedzieć na jeszcze kilka dosłownie pytań?
– Ale naprawdę kilka, nie mam za wiele czasu. Poza tym powiedziałem już chyba wszystko.
– Kilka, obiecuję.
– Proszę.
– Czy ksiądz (…) jest suspendowany?
– Nie jest.
– Czy prowadzi się amoralnie, popełnił przestępstwo albo może są jakieś dokumenty, które wskazywałyby, iż jest upośledzony umysłowo?
– O niczym takim nie wiem.
– To teraz ja już wiem, dlaczego nie wolno mu odprawiać Mszy Świętej ani głosić kazań – powiedziałem z sarkazmem.
– Proszę pana, do czego pan zmierza? – spytał mój rozmówca już wyraźnie poirytowany.
– Próbuję ustalić, dlaczego dzieje się to, co się dzieje.
– Ma pan jeszcze jakieś pytania?
Nie miałem żadnych. Usłyszałem dźwięk odkładanej słuchawki i – poddałem się. Zrozumiałem, że przegrałem. Są takie sytuacje, gdy człowiek zaczyna rozumieć, że zrobił wszystko, co było w ludzkiej mocy, a mimo to przegrał. To właśnie była taka sytuacja”.

W imię Prawdy! C. D. 233

27 marca 2024 roku ciąg dalszy

W tym dniu przeczytałem ciekawe treści w książce pt. ,,Ksiądz, historia zawierzenia silniejszego niż nienawiść i śmierć” dotyczące jednej ze spraw operacyjnych dotyczących kapłanów:

,,W trakcie rozmowy poruszono m.in. temat zaangażowania się niektórych warszawskich księży (…) w akcję anty-wyborczą, a więc przeciwko państwu i ustrojowi PRL-u. Twierdzenie to zilustrował prezydent przykładem z kazań ks. (…).
Prezydent przedstawił w tym punkcie rozmowy wniosek, aby kuria spowodowała wyeliminowanie ataków księży na władzę, wybory i ustrój PRL-u jako sprzeczne z obowiązującym porządkiem prawnym i zakłócającym wzajemne stosunki między państwem a kościołem.
Bp. (…) oświadczył, że ks. (…) i im podobni nie reprezentują stanowiska kościoła. Kościół bowiem nie atakuje władzy, zaś nieliczne przypadki nieodpowiedzialnych zachowań duchownych są przedmiotem troski kurii, a nawet samego prymasa, który z wymienionymi księżmi kilkakrotnie rozmawiał.
Prymas jednak nie chce w stosunku do nich wyciągnąć sankcji kanonicznych, gdyż zrobiłoby to im reklamę i zostałoby wykorzystane do jeszcze większego stopnia niepokoju społecznego.
Kuria stoi na stanowisku, że skuteczniejszym działaniem w stosunku do tych księży jest ich lekceważenie, aż poczują się bardziej samotni.
Ks. (…) wg biskupa nie mieści się w strukturach kościoła i jego przemówienia świadczą o tym, że nie zdałby on egzaminu z tolerancji. Dlatego tacy księża jak on nie otrzymują pracy w dużych placówkach kościelnych, aby nie mieli wpływu na duże masy ludzi.
Bp. (…) zaznaczył ponadto iż ks. (…) przesłuchiwani są przez organa śledcze i po tych przesłuchaniach używają sobie podczas kazań.
Biskup (…) obiecał na zakończenie, iż postulat Prezydenta w powyższej sprawie przekaże prymasowi.
W dniu bm. Prokurator Wojewódzki w Warszawie wydał postanowienie o wyłączeniu do odrębnego prowadzenia materiały ze śledztwa przeciwko (…) i innym w stosunku do m. in. ks. (…). Prowadzone czynności śledcze zmierzać będą do udowodnienia wymienionemu popełnienia przestępstwa z art. 194 i 270 KK. Wydział Śledczy SUSW wystąpił do prokuratury wojewódzkiej z wnioskiem przedstawienia ks. (…) zarzutów i zastosowania środka zapobiegawczego w formie tymczasowego aresztowania”.
,,Czytając ten materiał nie wierzyłem, że to się dzieje naprawdę. Przesłanie przełożonych księdza (…) i księdza (…) było jasne – tak jasne, że trudno o jaśniejsze: (…) i (…) mają być lekceważeni i czuć się osamotnieni. Grunt pod ostateczne rozwiązanie tzw. ,,problemu (…) i (…)” został przygotowany. Trwające od wielu miesięcy działania SB, realizującej wytyczne ludzi na wysokich stołkach, dobiegały końca. Służbie bezpieczeństwa udało się doprowadzić do tego, że obaj przyjaciele samotnie zmierzali ku swemu przeznaczeniu, które w obu przypadkach było zupełnie inne – w obu jednak bardzo tragiczne.
Po śmierci księdza (…) jego przyjaciel próbował jeszcze dopominać się o prawdę. Robił, co mógł, by poprzez homilie i kazania docierać do ludzkich serc i sumień, ale był to już tylko ostatni akt pierwszej części dramatu. Czas pokazał, że według autorów tego scenariusza część druga została obliczona na wiele następnych lat i że na tej ,,scenie” przyjdzie wystąpić mu w osamotnieniu i po części – w zapomnieniu.
Wtedy jeszcze jednak, gdy pod koniec 1984, domyślając się – słusznie – że i jego życie jest zagrożone i że w taki czy inny sposób i jemu zamkną niebawem usta gromadził i poruszał tłumy, wykorzystując intuicyjnie ten krótki czas, który mu jeszcze pozostał. Pokazywała to choćby notatka informacyjna sporządzona przez SB ,,w sprawie antypaństwowych wystąpień ks (…)” odnosząca się do kazania księdza (…) wygłoszonego 18 listopada w kościele Matki Boskiej Częstochowskiej w Warszawie, którego według szacunków resortu MSW słuchało ponad tysiąc pięćset osób, a którego ,,najbardziej drastyczne fragmenty” – jak to określono – trafiły bezpośrednio do rąk własnych generałów (…) i (…):
,,Zabili ks. Jerzego ludzie bez serca i bez ducha, szkieletów ludy, jak powiada Mickiewicz. Biada ludziom, którzy przemieniają siebie w szkielety, tracąc ludzkie serce i ludzką duszę, wyrzekając się bożego serca i bożego ducha. Biada ludziom, którzy innych chcieliby w szkielety poprzemieniać, biada systemowi bezbożnemu, nieludzkiemu, biada komunizmowi, który chce ludzi poprzemieniać w szkielety, a świat cały w cmentarz, który chce na cmentarzu założyć państwo szatana. Ks. Jerzy stał się ofiarą komunistycznego systemu i ofiarą ludzi, którzy czerwonemu smokowi służą. Ojczyzna nasza napadnięta przez zbójców woła o ratunek. Komunistyczni zbójcy w ciemności kłamstwa i zniewolenia napadli naszą matkę, Polskę, chcą ją obrabować i zabić. Wołanie naszej Matki usłyszał ks. Jerzy i odważnie pospieszył na pomoc i właśnie dlatego został zabity. Kto teraz usłyszy krzyk Matki, kto pobiegnie na ratunek, póki Matka nasza żyje. I mnie wolno wołać ,,ratunku, bandyci”, gdy widzę jak komuniści rabują i mordują Matkę, Polskę, gdy czuję, że ja sam mogę przez nich być zabity”.

W imię Prawdy! C. D. 228

25 marca 2024 roku ciąg dalszy

W tym dniu przeczytałem mocne słowa autorstwa pana Budzyńskiego w książce pt. ,,Oficer”:

,,Miejsce, w którym się ocknąłem było ciasne i podłużne, w sam raz na dorosłego mężczyznę, ale nie pozostawiające jakiejkolwiek swobody. Właściwie mogłem poruszać tylko głową i w bardzo ograniczonym stopniu rękami. Po jakimś czasie zorientowałem się, że najprawdopodobniej jest to trumna i dopiero wtedy wszystko zrozumiałem. I choć od tego wydarzenia minęło osiem lat, wciąż jeszcze mam problem, by opisać to, co wtedy czułem. Totalny atak paraliżującej paniki, przerażenie tak wielki, że nieporównywalne z niczym, czego dotąd doświadczyłem, bezdenna rozpacz i dziecięca wręcz bezradność połączona z absolutnym przekonaniem, że to ostatnie minuty życia i nie ma absolutnie żadnej nadziei na ratunek – wszystko to razem wzięte wprowadziło mnie w stan, w jakim nie znalazłem się nigdy wcześniej ani nigdy później. Byłem na poły w stanie nieważkości, na poły lewitacji, w stanie w którym człowiek z trudem odróżnia, co jest jawą, a co snem. Po pewnym czasie – choć to słowo nie jest tu do końca odpowiednie, bo są takie sytuacje, gdy całkowicie zatraca się poczucie czasu i to właśnie była jedna z takich sytuacji – wyrwałem się z letargu i powróciła mi świadomość, a wraz z nią panika.

Zacząłem krzyczeć, ile tylko miałem sił, choć przecież gdybym myślał logicznie, powinienem rozumieć, że ludzie – czy aby na pewno byli to ludzie? – którzy zaplanowali i zrealizowali coś takiego, z pewnością zadbali także o to, by nikt nie mógł mnie usłyszeć. W przeciwnym razie nie żałowaliby mi knebla – w tym akurat zakresie nie posądzałem ich o oszczędność. Tak więc krzyczałem tak długo, aż głos uwiązł mi w gardle i zaniemówiłem.

Ile to mogło trwać – pół godziny, godzinę? – nie mam zielonego pojęcia, bo czas, przynajmniej dla mnie, stanął w miejscu. A potem zobojętniałem na wszystko. Po panice, przerażeniu i desperacji przyszedł czas na zapadnięcie się w sobie. Ponownie znalazłem się na granicy jawy i snu, w innej jednak rzeczywistości niż wcześniej. Chyba traciłem przytomność, ale zachowywałem resztki świadomości. I naraz całe życie stanęło mi przed oczami, niczym widzowi, który ogląda kronikę wydarzeń. Widziałem obrazy z życia moich bliskich i ze swojego, widziałem ludzi, których skrzywdziłem, i którzy mnie skrzywdzili, widziałem swoje sukcesy i swoje porażki i czułem, że wszystko to zostało gdzieś zapisane, że każdy najdrobniejszy element mojego życia, każdy człowiek, a nawet wypowiedziane słowo, miało jakieś znaczenie, dla mnie lub dla innych ludzi i nic nie jest zapomniane. Czy tak wygląda śmierć? Nie wiem, ale od tamtej pory wiem, że śmierć to najważniejszy moment życia. I że tak naprawdę dopiero w takiej perspektywie człowiek odróżnia to, co ważne od tego, co nieistotne, to, co znaczące, od tego, co bez znaczenia, to, co jest dobre, od tego, co złe. Dopiero w takiej perspektywie pojawiają się pytania o prawdziwe wartości i ulegają weryfikacji stare kryteria postępowania. Przed śmiercią dochodzi do odarcia ze złudzeń, następuje proces odkłamania, który polega na tym, że odrzucone zostają falsyfikaty wartości i człowiek staje wobec siebie w prawdzie. Dokonuje się to nie bez trudu, w bólu i strachu, a ten ból i ten strach w moim przypadku był nieporównywalny z niczym, czego dotąd doświadczyłem.
Zapadłem się w sobie po raz kolejny i zrezygnowany czekałem już tylko na śmierć.
I wtedy, nagle coś usłyszałem. Jakby uderzenie. Wydawało mi się, że to omamy i że najpewniej się przesłyszałem. Ale po chwili znów usłyszałem odgłos uderzenia. A potem kolejny. Teraz już nie mogło mi się nic wydawać. Potem kilkanaście następujących po sobie kolejnych uderzeń – i cisza. Nasłuchiwałem bojąc się poruszyć i zastanawiając się, kto może stać na zewnątrz. Wiedziałem jednak, że kto by to jednak nie był, z pewnością nie przywita mnie kwiatami. Nie spieszyło mi się zbytnio, by to sprawdzać.
Nie wiem, ile tak trwałem, w absolutnej ciszy i bezruchu, ale dla mnie trwało to całą wieczność. Odczekałem jeszcze dłuższą chwilę, po czym ostrożnie, cicho jak kot poruszyłem się z największym wysiłkiem podważając wieko trumny. Szarpnąłem raz, potem drugi i – znalazłem się na zewnątrz. Uderzyła mnie fala zimnego powietrza, którym się zachłysnąłem. Byłem słaby jak dziecko i nie mogłem wstać na nogi – ale jednak z największym wysiłkiem, powoli wstałem. Spojrzałem w górę i zobaczyłem, że świta. A potem rozejrzałem się dookoła. Znalazłem się w dole, głębokim na dobre półtora metra, ukrytym w leśnym zagajniku.

Znajdowałem się w takim stanie, że opuszczenie tego grobu – bo tym w istocie był ów przybytek – zajęło mi kilkanaście minut. Nie wiedziałem, czym było odkopanie mnie i w ogóle cała ta sytuacja – makabrycznym ostrzeżeniem czy próbą morderstwa zakończoną gestem litości któregoś z dawnych kolegów? – ale tak naprawdę nie chciałem tego wiedzieć. Chciałem tylko jednego – oddalić się jak najszybciej i jak najdalej z miejsca, w którym pochowano mnie za życia. Nie pamiętam już, jak długo przedzierałem się przez chaszcze i nie pamiętam nawet dokładnie, jak dotarłem do domu, ale pamiętam, co wtedy czułem – że właśnie dostałem nowe życie i bez względu na to, co przyniesie los, nie zmarnuję go. Będę po prostu dobrym człowiekiem i nigdy już nie przejdę obojętnie obok ludzkiej krzywdy…”

W tym dniu przeczytałem ciekawe treści autorstwa jednego z kapłanów w książce pt. ,,Ksiądz, historia zawierzenia silniejszego niż nienawiść i śmierć”.

,,Niech mnie pan dobrze posłucha. Wierzę, że jest pan na najważniejszej ścieżce ze wszystkich ludzkich dróg: to ścieżka prawdy. Niełatwo ją odnaleźć i już samo na niej przebywanie jest przywilejem – bo to droga, którą pokonujemy, zmienia człowieka, nie – osiągnięty cel. Ale jeszcze trudniej niż tę ścieżkę odnaleźć, jest na niej wytrwać. Bo jedno mogę panu obiecać na pewno: znajdzie pan na tej drodze wszystkie przeszkody, jakie tylko zdoła wymyślić piekło, od zdrady przyjaciół po fałszywe oskarżenia i poniżenie, aż po śmierć. A jednak mimo wszystko warto wytrwać na tej drodze, bo niewiele rzeczy na tym świecie jest ważnych tak, jak to. Będę się modlił, by się panu udało. I to właśnie chciałem powiedzieć. Bez względu na wszystko niech się pan trzyma prawdy, a wszystko inne stanie się proste”.

W tym dniu przeczytałem ciekawe treści autorstwa Wojciecha Sumlińskiego w książce pt. ,,Ksiądz, historia zawierzenia silniejszego niż nienawiść i śmierć”.

,,Co takiego robił i mówił (…), że aż doprowadził księdza Popiełuszkę do takiej rozpaczy i skrajnego załamania? Sądząc, że ten ostatni jest karierowiczem, (…) nie szczędził mu reprymendy i cierpkich słów, począwszy od systematycznej krytyki homilii księdza, po groźby, że wyśle go na wieś bez prawa głoszenia kazań. To nie kto inny, jak właśnie (…) zadbał o to, by ksiądz Jerzy nie spotkał się z Janem Pawłem II podczas jego wizyty w Polsce w 1983 roku, na czym zależało i księdzu Jerzemu, i Ojcu Świętemu. To nie kto inny, jak (…) wydał zakaz siostrom loretankom z warszawskiego Rembertowa nie tylko uczestniczenia we Mszach Świętych za Ojczyznę odprawianych przez księdza Jerzego, ale także goszczenia u siebie kapelana ,,Solidarności” – obydwa te zakazy siostry loretanki ostentacyjnie łamały. (…) A to tylko przykłady, bo podobnie przykre sytuacje ze strony prymasa w odniesieniu do księdza Jerzego w tamtym czasie powtarzały się systematycznie i stanowiły jednolity ciąg zachowań.
Na tym polegała potworność tego systemu zła: zanim ,,figuranta” zabito, wcześniej skazywano go na utratę twarzy, banicję i samotność”.

W imię Prawdy! C. D. 218

19 marca 2024 roku ciąg dalszy

W tym dniu przeczytałem ważne dla mnie treści w książce pt. ,,O rozpoznawaniu duchów” kardynała Jana Bona:

,,Nasza podwójna pożądliwość: przyciągająca i odpychająca, mieści w sobie mnóstwo żądz, które – jako z obfitego źródła w rozlicznych strumieniach – z niej wypływają. Platon przedstawia człowieka jako dziwotwór mający za wzorem owych bajecznych sfinksów wielorakie członki różnych zwierząt, a pożądliwość nazywa hydrą mającą głowy rozlicznych zwierząt, tj. nieprzeliczone żądze. Na innym miejscu powiada tenże sam mędrzec, że wiele jest żądz, które znamy z nazwy, ale jeszcze więcej jest takich, które nawet nazwy nie mają.

Scholastycy zaś – za wodzą Arystotelesa i świętego Tomasza – liczą jedenaście żądz głównych, w których mieszczą się inne, podrzędne. Na widok bowiem dobra lub prawdy rzeczywistej czy tylko pozornej w pożądliwości budzi się natychmiast popęd. Kiedy ten wzrośnie – przechodzi w pragnienie. Następnie przychodzi skłonność, która dochodzi do namiętności. Jeśli dobro jest obecne, budzi się upodobanie, które w zewnętrznym objawie nazywamy uciechą, radością, uniesieniem. Kiedy zaś duszy nasunie się obraz złego, budzi się w nas najpierw odraza ku niemu.; smutek zaś niepomierny prowadzi do zniechęcenia; a jeśli odwodzi od pracy, jako zbyt trudnej, zowie się gnuśnością; jeśli go wywołuje nieszczęście spotykające bliźnich, nazywa się współczuciem, a jeśli go sprowadza powodzenie bliźnich, tak pojmowane, jakoby zmniejszało naszą osobistą godność, nazywa się zazdrością; kiedy zaś [smutek wywołany jest] widokiem takiej pomyślności u bliźnich, na jaką według naszego zdania nie zasługują, pojawia się oburzenie.

Wobec przyszłego dobra, bardzo trudnego do pozyskania, budzi się nadzieja lub rozpacz; grożące zaś nieszczęście budzi odwagę lub bojaźń. Zbyteczna nadzieja wyradza się w presumpcję, czyli w ślepe zaufanie, a zbyteczna odwaga w zuchwalstwo. Widok rzeczy niespodziewanych sprowadza ten rodzaj przestrachu, który nazywamy podziwem. Przestrach zaś powstający na widok grożącej klęski nazywa się zamieszaniem, które prowadzi do osłupienia oraz sprowadza zmartwienie i kłopoty. Jeżeli to, co nas przeraża, przerasta nasze siły, natenczas powstają w nas zniechęcenie i lenistwo; jeśli zaś zawiera w sobie coś szpetnego, budzi się w nas uczucie skromności; jeśli się to dzieje wobec innych – uczucie wstydliwości.

Jeżeli się lękamy winy grzechowej, tam gdzie jej nie ma, nazywa się [to] skrupułem. Jeśli zaś niepokonalne zło już nadeszło – rodzi się gniew; a ten, wzrastając, dochodzi do gwałtowności i szału.

Te to są przeróżne porywy duszy, te to są poruszenia i zamieszania, jakie w niej wywołuje albo Bóg, albo szatan, albo też własna natura. Rozpoznawanie duchów tymczasem ma wykazać za pomocą pewnych prawideł, z jakiego pochodzą one źródła. (…)
Z mojej strony tylko dodam – dla zupełnego naświetlenia sprawy – że rozpoznawanie duchów ma nie tylko rozróżniać między złem a dobrem, ale nadto między dobrym a lepszym. Albert Wielki tak mówi: ,,Prawdziwe rozpoznawanie duchów polega na rozróżnianiu tego, co dobre, co lepsze, a co najlepsze”.”

W tym dniu przeczytałem ważne dla mnie treści w książce pt. ,,Zakazana prawda”:

,,Ale tamtego wieczora, gdy po raz pierwszy pojechałem do płockiej prokuratury, gdy jeszcze nie wiedziałem, jak zakończy się ta historia i później, gdy mimo chłodnego wieczora musiałem się przejść, by wszystko jeszcze raz przemyśleć i przyswoić – coś zrozumiałem. Coś ważnego. To była jedna z tych chwil, które miewa każdy z nas – gdy czujemy, że nieważne jakie błędy wcześniej popełniliśmy, ale teraz znaleźliśmy się na właściwej ścieżce i chcemy już na niej zostać. Zarazem jednak była to chwila, gdy uświadamiamy sobie, że, jeżeli pójdziemy dalej tą ścieżką, dojdziemy do mostu, a niedługo potem znajdziemy się po drugiej stronie rzeki, skąd już nie będzie powrotu. Tym mostem miało być dla mnie kurczowe trzymanie się prawdy – będę szedł, dokąd tylko będę mógł iść, do samego końca, bez względu na to, jaki będzie ten koniec”.