W imię Prawdy! C. D. 256

6 kwietnia 2024 roku ciąg dalszy

W tym dniu przeczytałem ważne dla mnie treści w książce pt. ,,Golgota a życie dzisiejsze”:

,,Pewien pisarz opowiada takie zdarzenie. W pewnej wiosce żyły dwie ubogie dziewczyny – Adela i Rozalja, które od dziecięctwa łączyła wielka przyjaźń. Razem uczęszczały do jednej szkoły, razem chodziły do kościoła, razem uczyły się. Adela uczyła się na kwieciarkę i doszła niemal do mistrzostwa w swym fachu, dzięki czemu wyszła za mąż za bogatego drukarza. Rozalja została szwaczką i jako przeciętna krawczyni poślubiła biednego cieślę, który też niewiele zarabiał. Jednak w domu Rozalji znać było, że tam kwitnie szczęście rodzinne, domek jej wyglądał schludnie, gospodarstwo, choć małe, było utrzymane w wzorowym porządku: Dzieci zawsze czysto ubrane, co dnia uczęszczały razem z matką na Mszę świętą. Cieśla, choć mało zarabiał, był zawsze zadowolony i w pogodnem usposobieniu. Dom tak go przyciągał, iż nigdy nikt nie widział go w szynku.

Po wielu latach rozłąki Adela odwiedziła Rozalję – ale tak była zmieniona, że Rozalja nie mogła jej z początku poznać. Blada, wymizerniała, trzymała w ręku wątłe dziecko, a drugie starsze szło przy niej, również nędzne i wybladłe jak matka.
,,Adelo”, woła zdumiona Rózia, ,,czemu ty tak strasznie wyglądasz?”
,,Róziu droga”, mówi płacząc Adela, ,,mnie już nic nie cieszy na świecie, gdyż dzieci stale chorują, nie pozwalają mi ani na chwilę zabrać się do robienia kwiatów… mąż zaś, choć dużo zarabia, to jednak wszystko zostawia w szynku; długi stale rosną, wierzyciele nas dręczą, słowem żyję w nędzy. Cóż ty robisz?… zdradź mi sekret, że takie szczęście tchnie w twoim domu niemal z każdego kąta… ja ci po prostu zazdroszczę.”

,,Dobrze”, odpowiada Rozalja, ,,najchętniej wyjawię ci sekret mojego powodzenia, ale dopiero jutro. Przyjdź do mnie raniutko, a poznasz ten sekret.”
Adela nie mogła doczekać rana… zjawiła się najpunktualniej. Rozalja zaprowadziła ją na Mszę św. do kościoła. Po Mszy św. pożegnała ją prędko i pośpieszyła do swego domu, prosząc na odchodnem, by znów przyszła do niej jutro rano…
Nazajutrz znów zaprowadziła ją do kościoła i tak postępowała przez kilka dni, aż wreszcie Adela zniecierpliwiona zawołała: ,,No, kiedyż wreszcie wyjawisz mi ten sekret?”
,,Jakto”, powiada Rozalja, ,,to jeszcze nie zobaczyłaś mojego sekretu? Ja ci go przecież codziennie pokazywałam w kościele, skąd przynoszę Boże błogosławieństwo do domu, i szczęście, jakiego mi zazdrościsz.” ,,Msza święta nie opóźnia”.

Mówiąc albo pisząc o Mszy św., bardzo wielu popełnia ten wielki błąd, że nie przytaczają cudów, jakie dzieją się w czasie Mszy św. Jeśli czytamy roczniki z Lourdes, to dowiadujemy się z nich, że niemal wszystkie cuda zdarzają się tam właśnie wtedy, gdy chorzy słuchają Mszy św., które się tam licznie w czasie pielgrzymek odprawiają.
Z pomiędzy tysięcznych cudów, jakie się dzieją w czasie Mszy św., niech wystarczy następujący:

Jan Józef Allemand, mając dziewięć czy dziesięć lat, utracił zupełnie wzrok. Rodzice używali wszelkich środków na usunięcie kalectwa, ale wszystko bezskutecznie. ,,Zaprowadźcie mnie na Msze świętą”, błagał mały niewidomy rodziców, ,,a odzyskam wzrok”. Rodzice obiecywali mu, ale zawsze zwłóczyli. Raz chrzestna matka, która go bardzo kochała dowiedziała się o życzeniu chorego dziecka, odwiedziła go i rzekła do niego: ,,Jasiu, zaczniemy razem nowennę, a w ostatni dzień zaprowadzę cię do kościoła”. Chłopak modlił się w czasie nowenny i z niecierpliwością czekał dziewiątego dnia, w którym miał pójść do kościoła na Msze św.

Chrzestna matka dotrzymała obietnicy i zaprowadziła go na Msze św. w gronie licznych osób z rodziny. Młody ślepiec klęczał przy ołtarzu i modlił się żarliwie o uzdrowienie. Przychodzi chwila podniesienia, odzywa się dzwonek, a z nim silny głos małego Janka: ,,O Boże mój, widzę, widzę!” Po Mszy św. wszyscy obecni oglądali cudownie uleczonego ze ślepoty chłopaka. Allemand został później księdzem i zmarł w roku 1830 w Marsylji.

A ileż dusz uleczyła Msza św., która z istoty swej ma dusze nasze na celu.
Gdy grzesznik słucha pobożnie Mszy św., choćby serce jego było twardsze od diamentu, Msza św. potrafi je zmiękczyć, zanurzając je we Krwi Baranka, który jest na ołtarzu. Następny przykład jest tego dowodem:
Pewna młoda osoba, nazwiskiem Gauthier, straciła ojca, mając lat siedemnaście. Znalazłszy się bez żadnych środków do życia, wstąpiła do teatru w Paryżu, gdzie doszła do takiej sławy, że o nią ubiegali się nawet najznakomitsi książęta. Cnotliwa przyjaciółka jej zachęcała ją do prowadzenia życia więcej chrześcijańskiego. Nie było to jednak rzeczą łatwą. Oczarowana wielkością, opływająca w rozkoszach artystka, kochała świat i była od niego kochaną. Doszła do lat trzydziestu. Pewnego dnia, wbrew swoim zwyczajom, poszła na Msze św. i nagle łaska przemówiła do jej serca i uczuła wielką trwogę o los swej duszy. Powtórnie poszła na Msze św., a trwoga jeszcze się wzmogła. Postanowiła tedy chodzić codziennie zrana do kościoła, a wieczorem do teatru. Wyszydzana za swe nabożeństwo poznała, że nie można dwom panom służyć: trzeba wybrać – Boga, albo świat. Straszna walka powstała w jej duszy. Wreszcie łaska zwyciężyła. Artystka zrywa nagle wszystkie węzły i zadziwia Paryż swojem nawróceniem. Pewien wielki pan ofiarował jej wieś, lecz ona wyrwała się z tych nowych sideł i przywdziała habit Karmelitanek w Ljonie, gdzie prowadziła żywot bardzo świątobliwy.

Na zakończenie przeczytajmy kilka zdań niedawno zmarłego wielkiego biskupa węgierskiego Prohaszki, najsławniejszego kaznodziei naszych czasów:
,,Może wiele razy człowiek pomyśli, że nie potrzeba znowu tak wielkiej wagi przywiązywać do Mszy św., skoro tak łatwo ją jest odprawiać i wysłuchać. Ale gdy się pomyśli, ile ta ofiara kosztowała Jezusa Chrystusa, to chyba każdy przejmie się jej wielkością i zrozumie, że nie była łatwa, ani lekka. Najlepiej rozumieją to ci, co znaczy Msza św., którzy musieli wiele cierpieć za wysłuchanie jednej tylko Mszy świętej… Czytaliśmy niedawno w gazetach, jak w Polsce na Podlasiu, we wsi Kroże, rosyjscy kozacy chcieli zająć i zamknąć katolicki kościół. Oficer zmusił księdza, by wyniósł Najświętszy Sakrament, wtedy ludzie stanęli murem przy drzwiach, a jeden starzec siedemdziesięcioletni wziął puszkę z Najświętszym Sakramentem, który ksiądz złożył na ziemi i zaniósł go z powrotem na ołtarz. Wtedy do kościoła wpadli Kozacy i dali do Polaków salwę z karabinów i bili wiernych nahajkami. O, biedni Polacy, oni umieli cenić Msze św., rozumieli jej ogromną wartość, skoro nie wahali się takich ofiar dla niej ponieść… bo rozumieli, jak małe są nasze ofiary w stosunku do ceny, którą Chrystus zdobył nam królestwo niebieskie.

Polacy, będący na Sybirze, tam dopiero odczuli, i to w czasie Mszy św. odprawianej w kopalni ołowiu, zakuci w kajdany, oparci bezwładnie o wilgotne ściany, zapatrzeni, jak kapłan, również przebrany za Sybiraka, odprawiał Msze św. na czarnym chlebie i winie nalanem w zwyczajną szklankę… Tam Polacy rozumieli, co znaczy ofiarować i cierpieć.”
Polacy, jeśli kto z was do tego czasu jeszcze nie umie docenić znaczenia Mszy św., niechże ją pocznie czcić godnie choćby ze względu na pamięć tych, którzy gnili w tajgach sybirskich za to, że walczyli za wolność naszą i za zmartwychwstanie Ojczyzny, którego nie doczekali… Dla nich Msza św. była jedynym skarbem na ziemi, bo im zastępowała rodzinę i ukochaną Ojczyznę i dawał niezłomną wiarę, że Polska musi zmartwychwstać, skoro o jej zmartwychwstanie modlili się podczas Mszy św. zakuci w kajdany i skazani na powolne konanie.
Może tą drogą łatwiej będzie wam dojść do należytego zrozumienia Mszy św. i już nie będzie dla was ,,niedocenionym skarbem”.

W imię Prawdy! C. D. 249

2 kwietnia 2024 roku ciąg dalszy

W tym dniu przeczytałem ważne dla mnie słowa w książce pt. ,,Ofiara Mszy świętej”:

,,Co jest we Mszy świętej darem ofiarnym? Kościół wyjaśnił, że na ołtarzu składa się ,,zupełnie ten sam dar ofiarny” (una eademque hostia), który niegdyś został złożony na krzyżu. Na krzyżu zaś został złożony w ofierze Chrystus, Jego święte człowieczeństwo, Jego Ciało i Krew – a więc jest On również Barankiem ofiarnym naszych ołtarzy i na tych ołtarzach składa się nie mniejsza ofiara, aniżeli Bóg-Człowiek. Msza święta jest ofiarą Ciała i Krwi Chrystusa. Niektórzy teologowie byli wprawdzie tego zdania, że chleb i wino należą również do przedmiotu ofiary eucharystycznej, to znaczy, że we Mszy świętej rzeczywiście się ofiarują z Ciałem i Krwią Chrystusa, ale zdanie to jest wyjątkowo niesłuszne.

Ani istota, ani postacie chleba i wina nie stanowią części składowej przedmiotu w naszej ofierze, chociaż są one niezbędnie potrzebne dla dokonania tej ostatniej. Istota chleba i wina ustaje, aby na jej miejsce mógł przyjść pod pozostającymi postaciami Boski Baranek ofiarny, tj. zostaje zmieniona w ,,ofiarę zbawienia”. Postacie czynią złożenie w ofierze Chrystusa ofiarą widzialną. Są one podpadającą pod zmysły powłoką, pod którą składa się w ofierze Ciało i Krew Chrystusową. Ciało Chrystusa niegdyś zabite i Krew Chrystusa niegdyś przelana na krzyżu – a więc cały Chrystus, który niegdyś był złożony w ofierze na Golgocie przez wydanie swego Ciała i przelanie Krwi swojej (por. Hbr 10, 10; 11, 12), jest również na ołtarzu darem naszej niekrwawej ofiary. ,,Pan Jezus leży złożony w ofierze na ołtarzu”, tam ,,oglądamy Go, jako zabitego i złożonego w ofierze baranka”, ,,Syna Bożego widzimy jako ofiarę w rękach kapłana”, ,,przed nim spoczywa baranek, który znowu składa się w ofierze” – tymi i podobnymi słowy określa św. Jan Chryzostom w swoich homiliach eucharystyczny dar ofiarny. Nie może być i nie da się pomyśleć wyższego i świętszego, lepszego i cenniejszego daru ofiarnego ponad Chrystusa Pana. Posiadanie tak wzniosłego Baranka ofiarnego jest dla nas nieocenioną łaską i nadaje nam niewysłowioną godność.

Kto jest kapłanem składającym ofiarę eucharystyczną?
a)Nie ulega wątpliwości, że Chrystus jest we Mszy świętej nie tylko Barankiem ofiarnym, lecz i kapłanem ofiarnikiem; albowiem, ,,jak niegdyś na krzyżu złożył On siebie w ofierze, tak też obecnie się ofiaruje na ołtarzu, w sposób jednak niekrwawy i przez posługę zastępujących Jego miejsce kapłanów (sacerdotum ministerio)”. Chrystus jest w Eucharystii zarówno złożonym w ofierze, jak ofiarującym. ,,Ponieważ człowiek sam musi być ofiarą dla Boga i nie może być ofiarą dla żadnej innej istoty duchowej, i ponieważ jest on ofiarą o tyle, o ile poddaje się i poświęca całkowicie Bogu, przeto Syn Boży przyjął naturę ludzką i stał się w ten sposób pośrednikiem między Bogiem a ludźmi – i chociaż w naturze Bożej odbiera ofiarę wraz z Ojcem, z którym jest jednym Bogiem, wolał jednak w postaci sługi być ofiarą, niż takową odbierać, aby ktoś nie był zniewolony pomyśleć, że można składać ofiary jakiemuś stworzeniu. Dlatego jest On też kapłanem, jest ofiarującym, jest też i darem ofiarnym”. Jako prawdziwy Melchizedech posiada Chrystus nieprzemijające kapłaństwo i sprawuje nieustannie swój urząd kapłański, wydając samego siebie codziennie na ołtarzu ,,jako obiatę i ofiarę Bogu na wonność wdzięczności” (Ef 5, 2), aby zbawić i uszczęśliwić tych, którzy przystępują przez Niego do Boga (por. Hbr 7, 25).
Jeżeli Chrystus we Mszy świętej prawdziwie składa ofiarę, i to przez widzialnych kapłanów, wynika stąd, że On jest przedniejszym ofiarnikiem. Aby zaś nim być w rzeczywistości, nie wystarcza tego, że Zbawiciel ustanowił ofiarę eucharystyczną i nakazał jej składanie, nie wystarcza również tego, że udziela jej wszelkiej siły i skuteczności. Musi On jeszcze współdziałać w dokonaniu ofiary eucharystycznej bezpośrednio przez swoje święte człowieczeństwo. Musi On zawsze i wszędzie, gdzie się odprawia Msza św., być czynny jako kapłan. Przez usta widzialnego kapłana Chrystus zamienia przygotowane chleb i wino w Ciało i Krew swoją, tj. przenosi Ciało i Krew, swoje człowieczeństwo, samego siebie w stan ofiary i kieruje jednocześnie tę czynność ku uczczeniu i przebłaganiu Boga, jak również ku ludzkiemu zbawieniu. Pan Jezus posługuje się wprawdzie widzialnymi kapłanami przy sprawowaniu ofiary eucharystycznej, lecz przede wszystkim sam wykonuje czynność ofiarną. Swoją duszą, swoją ludzką wolą i sercem wprowadza On przy odprawianiu każdej Mszy świętej wciąż na nowo w czyn swój nastrój kapłański, swoją niezmienną miłość ofiary, swe niewyczerpane poświęcenie dla czci Bożej i dla zbawienia świata.

Z tego, cośmy powiedzieli, można wysnuć kilka wniosków. Ponieważ Chrystus jest na ołtarzu najgłówniejszym ofiarnikiem, ponieważ przez swą czynność najwyższego kapłana sam dokonuje i składa ofiarę eucharystyczną, dlatego ofiara ta posiada tę samą nieskończoną wartość i nieskończoną doskonałość, co i ofiara krzyżowa, gdyż doskonałość ofiary zależy po większej części od godności i zasług ofiarującego. Wynika stąd jeszcze i to, że Eucharystia pozostaje zawsze i wszędzie nienaruszoną i nienaruszalną ofiarą, bo główny ofiarnik, Jezus Chrystus, zawsze jest nieskończenie święty, niezależnie jak bardzo niedoskonali i grzeszni byliby widzialni, usługujący Mu kapłani.

b)Jaki wieczny arcykapłan według porządku Melchizedechowego, nie przestanie Chrystus składać siebie w ofierze we Mszy św. Ojcu swemu niebieskiemu aż do końca świata; obecnie jednak ofiaruje On nie sam jeden i nie w sposób widzialny, jak niegdyś przy ostatniej wieczerzy i na krzyżu, lecz w sposób niewidzialny i przy pomocy zastępujących Go ludzi. Chociaż Chrystus przy ołtarzu jest najprzedniejszym ofiarnikiem, chociaż bierze pierwszy i najgłówniejszy udział w dokonaniu ofiary eucharystycznej, wykonuje jednak tę czynność nie sam jeden, tj. nie bez obcej pomocy, lecz używa w szczególny sposób upełnomocnionych do tego sług – wyświęconych kapłanów. Widzialny kapłan działa jako żywe i mające wolną wolę narzędzie Jezusa Chrystusa; dlatego dokonuje konsekracji, tj. właściwej czynności ofiarnej przy ołtarzu, wprawdzie tylko jako narzędzie, lecz jednak w sposób rzeczywisty. W czasie swoich święceń otrzymuje on wielką, nadziemską, boską moc zmieniania chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa, tj. składania ofiary; bo tylko Pan Bóg może takiej mocy udzielić. Moc, jak w ogóle każda władza wypływająca ze święceń, jest nieutracalna i niezniszczalna; jak nic nie może zgładzić z duszy kapłana tego charakteru kapłańskiego, tak też nic nie może mu odjąć mocy składania ofiary. Każdy więc ważnie wyświęcony kapłan, i tylko on, może sprawować ofiarę eucharystyczną; zastępuje on przy tym zawsze osobę Chrystusa i nie tylko działa, lecz i mówi w Jego imieniu, jako upełnomocniony sługa. Na tym polega uprzywilejowane stanowisko i godność ofiarującego kapłana w przeciwieństwie do innych wiernych, którym nie przypadła w udziale ta niebieska władza składania ofiary.

c)Przy ołtarzu kapłan celebrujący działa nie tylko jako zastępca Chrystusa, lecz też w imieniu i z upoważnieniem Kościoła. Eucharystia jest własnością Kościoła katolickiego, któremu przekazał Pan Jezus ofiarę eucharystyczną, aby mógł zawsze okazywać Najwyższemu należną Mu cześć i uwielbienie oraz uszczęśliwiać swe potrzebujące pomocy dzieci pełnią i bogactwem wszelkich błogosławieństw.
Chrystus w nadmiarze Boskiej swej łaskawości i dobroci dał Kościołowi na własność i złożył w jego ręce, jako dar ofiarny, swoje Ciało i swoją Krew, siebie samego, wraz ze wszystkimi skarbami łask swoich, chcąc być przez Kościół składanym w ofierze. Przez Kościół rozumiemy tu wszystkich wiernych, o ile są oni ze sobą zjednoczeni i w łączności ze swoimi prawowitymi pasterzami stanowią jedną owczarnię i jedno królestw, jedno Ciało Mistyczne i jedną oblubienicę Chrystusową. Cały więc Kościół składa ofiarę eucharystyczną; jest ona publicznym i uroczystym aktem kultu, który stale się dokonuje w imieniu i dla dobra całego ludu Bożego. Lecz Kościół nie może składać ofiary bez kapłana, który jest postanowiony jako przedstawiciel ludzi (por. Hbr 5, 1) tj. aby jako pośrednik między Bogiem a ludem wykonywał i składał za wiernych ofiarę”.

W imię Prawdy! C. D. 247

1 kwietnia 2024 roku ciąg dalszy

W tym dniu przeczytałem ważne dla mnie treści w książce pt. ,,Golgota a życie dzisiejsze”:

,,Chyba też zbyteczną rzeczą byłoby przypominać sławnego Sobieskiego, pogromcę Turków pod Wiedniem, i kościół na Kahlenbergu, w którym król Sobieski słuchał Mszy św. i służył do niej wprzód , nim uderzył na nawałę turecką i rozbił ją w puch.
Teraz zobaczmy potęgę jednej Mszy św.
Wiemy z Biblji, że Jozue, wódz Izraelitów, zatrzymał modlitwą słońce, by dokończyć zwycięstwa, nad wrogiem…

Jeśli modlitwa zwyczajnego świętego człowieka dokonała tak niewiarygodnego cudu… to czegóż nie dokona modlitwa Samego Boga, Jezusa Chrystusa, we Mszy św.?
Nieraz słyszy się zdanie ludzi: Tyle grzechów i zła na świecie, tyle zbrodni, bluźnierstw, świętokradztw… tyle wprost otwartych wojen przeciw Bogu, jak np. w Rosji bolszewickiej, w Meksyku, w Hiszpanii… a kary Boskie nie zniszczyły jeszcze świata… A wiemy przecież z Pisma św., co spotkało aniołów w niebie za… jeden grzech. Znamy i dotąd odczuwamy skutki jednego grzechu Adama i Ewy w raju… Znamy doraźny sąd Boży, jaki spotkał Sodomę i Gomorę… zaś historyczny potop jest na zawsze strasznem ostrzeżeniem przed Sprawiedliwością Bożą karzącą.

Bóg wie, czy dzisiejsze bluźnierstwa i walka z Bogiem, bolszewizmu, masonerji… świętokradztwa i bluźnierstwa wielu katolików (niestety) nie przewyższają grzechów Sodomy i Gomory… a jednak Bóg nie spalił świata siarczanym ogniem i nie zalał nowym potopem… Dlaczego?
Bo mamy na ziemi Mszę św., a w niej słowa konsekracyjne Samego Jezusa Chrystusa: ,,To jest bowiem Krew Moja, która za was i za wielu będzie przelana… na co? – na odpuszczenie grzechów waszych.”
Przez to, że mamy w katolickim Kościele Sakrament do odpuszczania grzechów, czyli spowiedź – nauczyliśmy się wprost lekceważyć sprawiedliwość Bożą karzącą.

Nie będzie chyba zbyteczną rzeczą przypomnieć, co to jest grzech, a raczej, czego trzeba był ona zgładzenie jednego tylko grzechu, grzechu naprzykład pierworodnego.
Wiemy z Pisma św., że na zgładzenie grzechu pierworodnego, popełnionego w raju, nie wystarczyły łzy i pokuta pierwszych rodziców i pozbawienie ich raju… nie wystarczyły wszystkie łzy, jęki i cierpienia ich potomków… nie wystarczyły łzy sierot, wylewane na grobach ich ojców i matek przedwcześnie zmarłych… nie wystarczyły grozą przejmujące jęki ludzi powalonych chorobą, leżących po szpitalach… nie wystarczyły te mogiły, które pokrywały świat… nie wystarczyły modlitwy świętych Parjarchów… nie wystarczyły męczeństwa Proroków biblijnych… nawet modlitwy najświętszych aniołów były bezskuteczne – a co dziwniejsza, że nawet modlitwy i cierpienia Samej Matki Najświętszej okazały się za słabe wobec winy grzechu pierworodnego – a już prawie niewiarygodna, ale prawdziwa, że nawet modlitwy Samego Jezusa Chrystusa dopiero wtenczas obiegły Boski skutek, gdy zostały poparte krwią i śmiercią na Krzyżu na Golgocie.
Tak aż trgedji Golgoty z Bogobójstwem trzeba było, by zgładzić jeden grzech pierworodny.

Tu mamy odpowiedź, dlaczego świat istnieje mimo potopu grzechów. – Dlatego istnieje, a nawet cieszy się opieką Bożą i w dodatku tylu jeszcze cudami, jakie się niemal codziennie dzieją, choćby za przyczyną św. Teresy od Dzieciątka Jezus – że codziennie odprawia się Msza św. która jest ponawianiem Ofiary z Góry Kalwarji.
A teraz bardzo ważne pytanie: Kiedy możemy najpewniej spodziewać się, że Pan Bóg wysłucha próśb naszych?
Zdaje się, że podanie sposobu na to będzie nieocenionem wyjawieniem sekretu dla wszystkich.
Cieszylibyśmy się niezmiernie, gdybyśmy mieli tę pewność, że np. stale i codziennie modli się za nas taka stygmatyczka Teresa Neuman z Konnersreuth… a jeszcze więcej, gdyby nam się objawiła św. Teresa od Dzieciątka Jezus i zapewniła nas, że stale pamięta o nas w niebie… ale już za szczyt szczęścia poczytalibyśmy sobie, gdyby Sama Matka Najświętsza dała nam znać, że ciągle poleca nas Dobroci Bożej. Toby nas cieszyło niewymownie. – ale jakże bylibyśmy zachwyceni i ogarnięci niepojętą radością, gdybyśmy wiedzieli, że sam Bóg modli się za nas.
I właśnie jeżeli o czem, to o tem możemy być przekoani z nieomylną pewnością, że rzeczywiście modli się za nas Sam Bóg, Jezus Chrystus. – Gdzie i kiedy? – W kościele, gdy jesteśmy na Mszy św.
Tu mamy odpowiedź, kiedy możemy mieć niemal pewność, że Bóg wysłucha próśb naszych i przez co.
Tylko przez Mszę św., bo we Mszy św. modli się za nas już nie Najświętsze Stworzenie, jak np. Matka Najświętsza – ale Sam Bóg.
Jakżeż wiele tracimy i jak sobie strasznie lekceważymy Boga, gdy lekkomyślnie opuszczamy Msze św., lub gdy bezmyślnie i bez uwagi bierzemy udział we Mszy świętej”.

W imię Prawdy! C. D. 154

20 stycznia 2024 roku ciąg dalszy

W tym dniu odnalazłem u ks. Leonarda Goffina ciekawe treści na temat małżeństwa:

Co sądzić o małżeństwie cywilnem?
Cywilne małżeństwo zachodzi wtedy, gdy narzeczeni stają przed urzędnikiem świeckim, wyznaczonym na to przez rząd krajowy, i w obec niego wyrażają wolą połaczenia się węzłem małżeńskim, poczem urzędnik oświadcza, że narzeczeni zawarli ze sobą związek małżeński i są mężem i żoną. Takie małżeństwo żadną miarą nie może uchodzić w oczach katolika za Sakrament, a nawet za małżeństwo, lecz za grzeszne wspólne pożycie, jeśli para potem nie zawrze ślubu kościelnego. Dopiero ślub kościelny nadaje mu w obec Boga i sumienia piętno rzeczywistego małżeństwa. Gdzie więc prawo nakazuje cywilne śluby, tam chrześcijanin-katolik najprzód winien iść do proboszcza, a ułożywszy z nim wszystko, dopiero niech stawa przed urzędnikiem stanu cywilnego.

Czemu narzeczeni przed kapłanem i dwoma świadkami podają sobie ręce?
Tym sposobem bowiem zobowiązują się w obec Boga i Kościoła, że dochowują sobie wiary i gotowi będą w każdem położeniu życia się wspierać; ztąd też kapłan wiąże ich ręce stułą, młody pan kładzie swej narzeczonej na palec obrączkę, zobowiązującą ją do niezłomnej wierności, a kapłan utwierdza ten związek niekrwawą ofiarą nowego przymierza.

Czy związek małżeński nie może być rozerwanym w Kościele katolickim?
Związek za wspólną zgodą prawomocnie przez narzeczonych zawarty, nie może nigdy być rozerwanym, chyba w skutek śmierci jednego z małżonków. Tak wyraźnie uczy Pismo święte i tak jest starodawna praktyka Kościoła. Jeżeli Papież albo też Biskup z ważnych przyczyn daje rozwód, rozwód ten dotyczy tylko stołu i łoża, i żadna ze stron rozłączonych nie może pod karą ciężkiego grzechu za życia drugiej strony zawierać nowego związku. Jakże czystą i świętą okazuje się tutaj nauka i praktyka świętego Kościoła rzymsko-katolickiego! Najważniejszy bowiem i najświętszy z ludzkich stosunków, związek małżeński, ma zachować swą nietykalność i nierozerwalność, gdy tymczasem lekkomyślność innowierców, którzy dla lada przyczyny rozłączają stadła małżeńskie, nadaje temu świętemu związkowi na hańbę i wstyd ludzkości piętno igraszki i ludzkich zachcianek i namiętności.

Co sądzić o małżeństwach zawieranych między katolikami i zwolennikami innych wyznań chrześcijańskich?
Święty Kościół katolicki zawsze zakazywał i potępiał takie związki, a czynił to z powodu niebezpieczeństwa grożącego stronie katolickiej i zrodzonym z takiego małżeństwa dzieciom. Gdzie jednak takim małżeństwom zapobiedz nie zdoła, tam na nie pod pewnemi zastrzeżeniami zezwala. Gdy małżonkowie tych warunków dochowają, a małżeństwo jest prawomocne, jest także i prawdziwem małżeństwem i nierozerwanym związkiem.

Czemu Kościół zakazuje małżeństw mieszanych?
Ma do tego Ma do tego nader ważne powody. Takie małżeństwa popierają obojętność w sprawie religii, skutkiem tego obumiera życie duszy; zakłócają one pokój domowy, wzniecają obustronną niechęć, swary i zamieszanie, gorszą domowników i utrudniają dobre wychowanie dzieci a nawet czynią je poniekąd niepodobnem i wiodą ostatecznie do odszczepieństwa i rozpaczy. Mianowicie ze zgrozą patrzy Kościół na takie małżeństwa mieszane, w których albo wszystkie, albo połowę dzieci wychowuje się w błędzie. Nie może Kościół uważać za swych członków i błogosławić tym, którzy swe dzieci odrywają od prawdziwej wiary i narażają je na niebezpieczeństwo utraty zbawienia.

Pod jakiemi warunkami zezwala Kościół na małżeństwa mieszane?
Żąda: 1. Aby strona katolicka żyć mogła według przepisów swej wiary; 2. Ażeby wszystkie dzieci wychowywano w wierze katolickiej; 3. Aby strona katolicka starała się stronę niekatolicką spowodować do powrotu na łono prawdziwej wiary. – Mocno ci grzeszą, co zawierają małżeństwa mieszane z pominięciem powyżej podanych warunków. Jeżeli jednak ślub się obył bez zgody na powyższe warunki, chrześcijanin katolik winien się wyspowiadać z tego grzechu i o ile możności starać się złe naprawić.

Co winni uczynić nowo-zaślubieni?
Winni paść na kolana i podziękować Bogu za wyświadczoną w świętym Sakramencie łaskę, mówiąc: ,,Zatwierdź, Panie, co skutkiem Swej łaski na nas zdziałałeś, abyśmy dotrzymali, do czegośmy się w obec Ciebie zobowiązali, aż do dnia przyjścia Syna Twego Jezusa Chrystusa”. W tym celu winni sobie jak najczęściej przypominać przestrogi i obowiązki, na jakie zwracał ich dający ślub kapłan. Są one zawarte w piątym rozdziale listu św. Pawła do Efezów. W tym liście poucza apostoł, jaki powinien być wzajemny stosunek małżonków i stawia im za wzór połączenie Chrystusa z Kościołem i miłość, jaką ten Kościół otacza.

Mężom przypomina, iż winni miłować swe żony, jak Chrystus miłuje Swój Kościół, za który uczynił ofiarę ze Swego życia. Ztąd wynika, że mężowie winni wspierać żony w każdej potrzebie aż do śmierci, a nie uważać ich za służebnice.
Żony zaś poucza, aby jako słabsze istoty ulegały mężom w każdej godziwej sprawie, jak Kościół jest poddany Chrystusowi. Jak bowiem Chrystus jest głową Kościoła, tak mąż jest głową żony. Nie ma też, jak doświadczenie dowodzi, dla żony lepszej drogi pozyskania sobie serca męża i pożycia z nim spokojnego, zgodnego i przykładnego, jak posłuszeństwo i usłużność. Kobiety kłótliwe i chcące przewodzić w domu odstręczają sobie męża.

Dalej mówi Paweł święty, że mężowie winni miłować żony (i odwrotnie żony mężów) jak własne ciało, gdyż małżonkowie tworzą jakby jedno tylko ciało: ,,Będą dwoje w jednem ciele; nigdy żaden ciała swego nie miał w nienawiści, ale je wychowywa i ogrzewa, jako i Chrystus Kościół”. (Ef 5, 29. 31) Okrutne i gorszące jest postępowanie małżonków, którzy zamiast się miłować i wzajemnie się wspierać, nienawidzą się, lżą, marnotrawią swe mienie i obmową przyprawiają się o utratę czci i dobrej sławy. Tacy nie pamiętają o tem, co św. Paweł mówi, że kto miłuje żonę lub męża, sam siebie miłuje.
Aby zaś małżonkowie żyli w zgodzie i miłości, trzeba, aby znosili cierpliwie swe zobopólne słabości, błędy i przywary, łagodnie się napominali, swe utrapienie i smutki przed sobą ukrywali i tylko Bogu się żalili, który sam jeden pomódz może. Niecierpliwość, skargi i swary czynią krzyż cięższym, a złe niezniośniejszym.
Zresztą nie tylko w dzień ślubu ale i dalszym ciągu życia powinni pamiętać o tem, że nie na to się z sobą połączyli, aby zadośćuczynić chuciom cielesnym, lecz aby mieć potomstwo, któremu winni utorować drogę do nieba.

MODLITWA. Najsłodszy Jezu! Aby uczcić małżeństwo, zdziałałeś Swój pierwszy cud na godach w Kanie Galilejskiej, zamieniwszy wodę na wino i objawiłeś przez to Bozką Swą potęgę. Spraw, prosimy Cię, aby wierni Twoi zawsze uważali związek małżeński za święty i nienaruszony, aby ich pożycie było bogobojne i uczciwe i aby nie tworzyli sami sobie przeszkód na drodze do żywota wiecznego. Amen.”

W tym dniu przeczytałem także ciekawe słowa współczesnego autora:

,,Doprawdy mądrością jest pamiętać i kontemplować fakt, że On mnie stworzył swoim tchnieniem z prochu ziemi, ale było Mu mało, więc sam daje nam, kapłanom, możliwość konsekrowania prochu mąki w krążku hostii, by stać się dla nas żywym Chrystusem. Dostrzegam w tym zaskakującym dla mnie samego porównaniu Jego pokorę, która dementuję moją skłonność do dumy. On mnie nie tylko chce stwarzać swoimi dłońmi jak piekarz czy garncarz mimo tego, że jestem prochem; On pragnie sam być konsekrowanym pod moimi dłońmi, dając swoje tchnienie w proch mąki, który staje się Komunią Świętą. Konsekrowana Hostia to przecież tkanka Jego Serca. Któż by wobec tego faktu śmiał posądzać Go o brak serca dla nas?”

W imię Prawdy! C. D. 127

4 stycznia 2024 roku

Podczas modlitwy jutrznią ważne były dla mnie między innymi poniższe słowa:

,,Nawróćcie się do Mnie, by się zbawić, wszystkie krańce świata, bo Ja jestem Bogiem, i nikt inny! Przysięgam na siebie samego, z moich ust wychodzi sprawiedliwość, słowo nieodwołalne. Tak, przede Mną się zegnie wszelkie kolano, wszelki język na Mnie przysięgać będzie”. Iz 45, 22-23

W Liturgii słowa pomocne dla mnie były następujące treści:

,,Dzieci drogie, niechaj nikt was nie zwodzi. Kto czyni sprawiedliwość, jest sprawiedliwy, podobnie jak On jest sprawiedliwy. Kto grzechu się dopuszcza, pochodzi od diabła, bo diabeł jest grzesznikiem od początku. Na to ukazał się Syn Boży, aby zniweczyć dzieło diabła. Kto z Boga się narodził, nie dopuszcza się grzechu, pierwiastek jego życie w nim pozostaje. Nie może grzeszyć, bo z Boga się narodził. Po tym można poznać dzieci Boże i dzieci diabła: kto nie czyni tego, co prawe, nie jest z Boga; tak samo kto nie miłuje brata swego”. 1 J 3, 7-10

,,Nazajutrz stał tam Jan znowu, a z nim dwaj uczniowie jego. Wpatrzony w Jezusa, który przechodził, zawołał: ,,Oto Baranek Boży!” A dwaj uczniowie usłyszawszy słowa jego poszli za Jezusem. Jezus odwrócił się i widząc, że idą za Nim, zapytał ich: ,,Czego szukacie?” Odrzekli Mu: ,,Rabii – to znaczy: Mistrzu – gdzie mieszkasz?” Odpowiedział im: ,,Chodźcie i zobaczcie!”. Poszli więc i zobaczyli, gdzie mieszkał, i pozostali przy Nim tego dni. A było to około dziesiątej godziny”. J 1, 35-39

W tym dniu przeczytałem ważne dla mnie słowa bł. Kardynała Stefana Wyszyńskiego z dnia 8 maja 1956 roku:

,,Nazwano mnie ,,Prymasem maryjnym”. Gorąco pragnę życiem swoim usprawiedliwić tę nazwę. Mogę to uczynić w doskonały sposób tylko wtedy, gdy upodobnię się do Ciebie, Królowo mego życia. Stałaś się Służebnicą Pańską – wesprzyj mnie, bym nareszcie był jedynie sługą Twego Syna. Oddałaś krew swoją najczystszą Synowi Człowieczemu . Dopomóż mi do tego, bym i ja krwi swojej nie szczędził Chrystusowi”.

Oraz z dnia 12 maja 1956 roku:

,,W służbie Twojej świętej nie chcę żadnych korzyści czerpać dla siebie. Zabierz ludziom ich serca dla mnie. Weź je dla siebie! Nie chcę nic dla siebie. Oby mnie znienawidzili wszyscy, oby najmniejszej odrobiny serca i uczucia nie zabierali Tobie. Wszystko i wszystkich, co ciążą ku mnie, weź sobie. Dopomóż mi do tego, by już zaczęło się Soli Deo! Lękam się wszystkiego, co jeszcze jest dla mnie, choćby w Tobie. Niech wszystko będzie w Tobie i dla Ciebie. Broń ludzi przede mną! Wszystko uczynię, co będę mógł, aby ludzi tak zrazić do siebie, bym już nie czerpał ludzkich pociech, bym już wiedział, że są ku Tobie. Mam ich oddać Tobie – Soli Deo!
Przestanę myśleć o sobie – wystarczy, że Ty myślisz!
Przestanę mówić o sobie – wszak Tyś jest Słowem Żywota, a nie ja!
Przestanę wysłuchiwać o sobie – niech mówią Tobie o mnie!

Oraz z dnia 20 maja 1956 roku:

,,Zstąp, Duchu Święty, na Watykan i rozpal Białego Papieża do czerwoności, daj mu wszystkie swe dary. Nawiedź Twym płomieniem serca purpuratów, aby równie gorzały jak ich szaty. Ogarnij wszystkich biskupów całego świata, aby dawali świadectwo Twej prawdzie, okazując nie tylko rzetelną prawdę, ale i życie z prawdy.
W Zielone Świątki Duch Święty napełnił serca i umysły taką mocą, że Uczniowie mówili różnymi językami o wielkich sprawach Bożych. Mówili, wołali, krzyczeli… Nie mogli utrzymać słów, myśli, uczuć. Wyglądali jak pijani z upojenia słowem. To straszna siła – świadectwo Prawdzie. Szczęściem jest dla człowieka, gdy można tej sile otworzyć drzwi, gdy płynie ona przez usta, przez słowo, przez czyn apostolski.
Ale tragedią apostoła jest, gdy tę wielką siłę musi w sobie stłumić, gdy nie może mówić, krzyczeć, szaleć po Bożemu. Tak ja wyglądam! ,,Biada mi” – bo nie mogę wyzwolić z siebie Twojej siły… Loquebantur variis linguis – to duch apostolski… Czym jest milczenie w wielkich sprawach Bożych? Co za nieogarniona tajemnica mocy Bożej, która może sprawić, że bomba nie wybuchnie nawet wtedy, gdy w niej ognie się żarzą. Prawdziwie, większą moc okazujesz, gdy dajesz łaskę milczenia, niż gdy dajesz łaskę przepowiadania”.

W tym dniu przeczytałem także ważne dla mnie treści w książce pt. ,,Eucharystia w KL Dachau”:

,,Bedrich Hoffman, proboszcz z Horni Bocva, w przedwojennej diecezji ołomunieckiej, i Alois Kolacek, jezuita, przełożony klasztoru Praha II, zdecydowali w swoim sumieniu, że polskich współbraci w kapłaństwie i więźniów świeckich, którzy tego bardzo pragną, nie można pozostawić bez Najświętszego Sakramentu. Sami przyjmowali połowę Komunii świętej, a drugą część dzielili na niewielkie kawałeczki i oddawali je Polakom.
Jedną z pierwszych obozowych Mszy świętych sprawowanych w całkowitej konspiracji była Najświętsza Ofiara złożona 1 stycznia 1942 r. przez ks. Adama Kozłowieckiego, wspominającego z wdzięcznością o. Aloisa Kolacka, który:
,,przyniósł mi Hostię i flaszeczkę wina. Dzisiaj cały dzień, przy pomocy innych, przypominałem sobie Mszę świętą ,,de Beata”. Po wieczornym apelu zamówiłem sobie ks. Leńczyka i poszedłem niby wcześniej spać. Wdrapaliśmy się na łóżko na III piętrze. Czysta szklaneczka od o. Dembowskiego służyła za kielich. Od sufitu odstęp był tak mały, że nawet uklęknąć nie można było. Odprawiłem Mszę świętą leżąc, do której w tej samej pozycji służył mi ks. Leńczyk. Trudno było chyba o bardziej prymitywne warunki niż te, w jakich w tej chwili odprawiałem najmilszą Bogu Ofiarę! Ani ołtarza, ani świec, ani kielicha, ani odrobiny chociażby najlichszych szat liturgicznych. Niż! Złożyłem tę najświętszą Ofiarę za cały świat i za Kościół święty, modliłem się za Ojczyznę, za Towarzystwo, za Rodziców, za młodzież całego świata, za współtowarzyszów obozowej niedoli”.

Oraz

,,O pomocy księży niemieckich wspomniał również o. Albert Urbański, który napisał także, jak w obozowych warunkach dzielił się Najświętszym Sakramentem ze swoimi braćmi w kapłaństwie:
,,wielu księży decydowało się na wszystko, by zdobyć od któregoś z księży niemieckich konsekrowaną Hostię. Mnie się udawało zdobyć nawet kilka. Chowałem je do blaszanej papierośniczki i ukrywałem w kieszeni. Wchodziłem następnie na swoje łóżko znajdujące się przy przejściu między izbami (…), na drugim piętrze łóżkowym, i klęcząc skulony, z powodu braku miejsca, Hostie podzielone na drobiny wielkości ziarnka pszenicy rozdawałem przechodzącym w wielkim tłoku księżom, udającym się do łazienki, względnie wracającym stamtąd. Nie budziło to podejrzeń izbowego, który nigdy nie przyłapał mnie na tej czynności”.

Nie były to jednak ilości wystarczające dla wszystkich i nie wszystkim udało się zdobywać konsekrowane Hostie. Szczególne trudności mieli w tym względzie księża, którzy zatrudnieni byli w innych komandach niż ich współbracia-kapłani i z tego powodu mieszkali oddzielnie, w barakach więźniów świeckich, z którymi razem pracowali. Gdy im się to udawało, często dzielili się Komunią świętą z innymi lub odstępowali Ją jeden drugiemu.
O jednej z takich właśnie sytuacji dzielenia się Najświętszym Sakramentem mówi, opisana we wspomnieniach jednego z księży, poruszająca opowieść o odstąpieniu mu Komunii świętej przez brata zakonnego, która jest jednocześnie świadectwem wielkiej miłości Boga i bliźniego:

,,mam, Ojcze Komunię świętą więc przyjmij ją. Ty zdobyłeś, to twoje prawo. Nie, Ojcze. Myślę, że ty jesteś bardziej głodny Komunii świętej i dlatego oddaję ją tobie. Tak już dawno postanowiłem (…). Wciska księdzu do ręki mały papierowy zwitek i odchodzi. Ksiądz wie, że jego winkiel jest od góry nieco nadpruty. Papierowy korporał jest malutki – 2 x 2 cm, więc wkłada go za winkiel i wraca do izby. Wie, że jeszcze nie wolno iść do Schlfraumu, tam jest najbezpieczniej przyjmować Komunię świętą. Rozgląda się i widzi, że sztubowy jest w swoim kącie za szafkami, a w izbie zwykły gwar. Byle tylko dostrzec niepostrzeżenie do sypialni. Udało się. Kilka ruchów już jest na swojej pryczy na trzecim piętrze. Klęka. Tu dach jest blisko i można tylko klęczeć. Z największą czcią wysuwa spoza winkla papierowy korporalik, delikatnie rozwija go i adoruje ułamek Najświętszej Hostii, chyba jedną dwunasta normalnego komunikanta. Przed nim zagłówek wypełniony trocinami i przykryty szarobrunatnym kocem. Ostrożnie kładzie korporał z Boskim Ciałem na kocu. Jest tak zaskoczony swoim szczęściem, że nie wie co powiedzieć. Serce dyktuje mu akt adoracji – Uwielbiam Cię Chryste, miłością nieba. Wokół jakież ubóstwo. Chyba jeszcze większe niż przy Narodzeniu (…). Kościół w swojej liturgii stara się uczcić Eucharystię przez złote kielichy, cyboria, delikatne płótna, koronki, marmury ołtarzy, wspaniałe obrazy, światło świec i kwiaty. Tu mały kwadracik papieru, brudny koc i prycze pełne insektów”.

W tym początkowym okresie potajemnego rozdzielania Komunii świętej tylko nieliczni kapłani, a zwłaszcza więźniowie świeccy, skazani na śmierć przez panujące w obozie warunki, mogli przyjąć Najświętszy Sakrament. Cierpienie fizyczne i duchowe, jakie odczuwali księża polscy, stawało się dla nich potwierdzeniem tego, że Chrystus może w nich powtarzać ofiarę Krzyża dla zbawienia świata. W myśl zasady, że bez zanurzenia się w świat wartości nie można długo patrzeć w przepaść, sił szukali w modlitwie, która była dla nich obroną przed zwątpieniem i obojętnością. W chwilach najtrudniejszych ks. Stefan Wincenty Frelichowski prosił ich:
,,Módlcie się bracia! Módlcie się w zwątpieniu waszym! Módlcie się, choć wam się wydaje, że wszystko na próżno, że już nic nawet Bóg wam nie pomoże”.

Natomiast dzisiejszy błogosławiony, ksiądz prałat Emil Szramek, przed swoją śmiercią mówił do nich:
,,wielu duchownych na całym świecie zwraca oczy na Dachau, stąd oczekują wybawienia. Od nas zależy, czy zdobędziemy szczyty chrześcijaństwa i staniemy się prawdziwymi naśladowcami Mistrza”.
Słowa te w pewnym stopniu potwierdza i rozwija ks. Franciszek Korszyński, który w swoich wspomnieniach napisał, że:
,,wreszcie w Dachau nauczył nas Pan Jezus, jak mamy odnosić się do Eucharystii, do Mszy świętej (…). Pozbawił nas Pan Jezus Mszy świętej, a jednocześnie budził w naszych duszach serdeczną za sobą tęsknotę, bo taka zawsze powinna być postawa kapłana”.