ROZDZIAŁ XXVI (GÓRY)

ROZDZIAŁ XXVI

GÓRY

Czy góry nazwę moją miłością? Na pewno już nie. Jednak odegrały ważną role w moim życiu. Moje pierwsze poważne zetknięcie z Tatrami było w 6 klasie szkoły podstawowej. Pojechałem na wycieczkę ze szkoły z klasami ósmymi. W drodze na Kasprowy Wierch przypadło mi iść z mocną ekipą. Mój wspaniały wychowawca Dariusz zawsze ambitnie dobierał ekipy w góry. Przypadło mi iść z mocnymi starszymi chłopakami i zajechali mnie kompletnie. Przez to nie poszedłem na Giewont następnego dnia, bo nastraszono mnie, że będzie trudniej. Potem mogłem posmakować Tatr jako kleryk na obozach z caritasu parafialnego. Z podopiecznymi nie dało się pójść gdzieś bardzo wysoko, ale jeden dzień mieliśmy jako opiekunowie tylko dla siebie i pan Darek puścił nas na Granaty. Byłem zachwycony, że można chodzić po samych szczytach.
Później z kolegami diakonami byłem w górach, ale im nie chciało się chodzić i chyba sam gdzieś poszedłem.

Jako kapłan starałem się na kilka dni zawsze pojechać w wakacje w Tatry Polskie i Słowackie. Latem przeszedłem wszystkie szlaki wielokrotnie. Zimą nie udało się wszystkiego zrobić. Ale zima to inna liga. Nawet pan Darek mówił, że zimą lepiej nie chodzić, lecz lepiej jeździć na nartach. Niestety parę razy złamałem tą zasadę i skusiłem się na zimowe przejścia. Dobrze, że mama nie wie, gdzie byłem i co przeżyłem. Ona bała się o te moje wypady. Nie wiem nawet, czy o tych przygodach pisać. Jestem pewien, że nie raz aniołowie pomogli.

Byłem kiedyś zimą na Świnicy i na Szpiglasowej Przełęczy. Cudem zrobiłem tą trasę bez profesjonalnego sprzętu. Nie chcę tłumaczyć się. Wyspowiadałem się z tego, ale i tak trzymało mnie kilka dni. Miałem znaki, aby wtedy nie jechać w góry, ale człowiek niestety popełnia błędy. Chciałem wszystko roztropnie, ale był moment, gdzie nie mogłem się inaczej zachować i trzeba było pójść. Bóg jednak dał szansę. Uznałem, że po coś jeszcze jestem na tym świecie. To mogła być zima może 2015 lub 2016 rok. W późniejszych latach udało się zdobyć zimą z odpowiednim sprzętem: Rysy, Kozi Wierch, Giewont, Zawrat, Czerwone Wierchy, Kasprowy. Ze względu na warunki nie udało mi się wejść zimą na Kościelec i Krzyżne.

Z czasem koledzy księża wzięli mnie do Włoch na via ferraty. Tam nigdy nie zapomnę jednej z najtrudniejszych Ferrata Piazzetta al Piz Boè. Pionowa ściana była od razu na początek, a ja jeszcze nie miałem doświadczenia wspinaczki. Jednak organizm dał radę, a modlitwa w sercu cały czas dodawała siły. W ogóle kochałem góry poprzez możliwość modlitwy różańcowej na łonie przyrody. W górach włoskich zawsze byłem z ks. Krzysztofem. To jemu jestem wdzięczny za poznanie via ferrat oraz wiele konstruktywnych rozmów.

Najczęściej jednak chodziłem po górach sam, aby być bardziej z Bogiem i Maryją na modlitwie. Jest taka ciekawa historia z super sandałami Tevy, w których przeszedłem nie tylko Orlą Perć, ale i kilka gór włoskich ponad 3 tysiące. Pisałem o tym na blogu (https://wyplynnaglebie.com/ewangelizacyjne-sandaly/) W tych sandałach po prostu chodziło się jak na boso, ale z super gumą pod stopą. Miały świetną przyczepność. Ludzie zaczepiali mnie, a ja opowiadałem im o Jezusie, że też chodził w sandałach. Poza tym wiedziałem od przewodnika górskiego, że stopa ma pracować i on także do pionowych skał wspinaczkowych dochodził często w sandałach.

Bóg dał mi łaskę prowadzić rekolekcje oazowe w górach 8 razy. Zawsze pragnąłem pokazywać młodzieży piękno gór i przybliżać ich do Boga poprzez patrzenie na niezwykłe dzieło stworzenia. Czasami 70% młodzieży z mojej oazy wchodziło na ponad 2 tysiące. Najczęstszą trasy były Czerwone Wierchy. Nie brakowało jednak wejść z młodzieżą na Rysy, Świnicę, Zawrat i Kościelec. Mam nadzieję, że chociaż odrobinę udało się zaszczepić w nich pasję do gór oraz pragnienie modlitwy na górskich szlakach.

W mojej górskiej przygodzie pojawił się niesamowity człowiek. To był Jan – król Tatr. Wcześniej miałem styczność tylko z jednym przewodnikiem górskim śp. Józiem, z którym byłem na Gerlachu. Jan był zupełnie inny. W ogóle takiego oryginalnego człowieka rzadko się spotyka. Miał już ok. 70 lat. Był bardzo chudy i sprawny bardziej niż wszyscy. Mówił, nie owijał w bawełnę. Potrafił nakrzyczeć i powiedzieć, że aż w pięty wchodziło. Szedłem nie raz za nim i modliłem się za niego. Wprowadzał mnie na Kieżmarski Szczyt, Łomnicę i Mnicha. Na Lodowy Szczyt nie udało się nam, bo nie wziął liny, a był śnieg. Pocieszył mnie jednak, że wejdę bez niego innym razem i tak się stało (Wziąłem starszych ministrantów i wszedłem, ale ministranci czekali pod szczytem, bo jedno miejsce ich zmroziło).

Zamiast Lodowego Szczytu pan Jan wymyślił wspinanie. To był dla mnie kosmos. Potem jeszcze ok. 4 dni zafundował mi wspinanie. Przełamywałem swoje bariery pod dużą presją nowego górskiego nauczyciela. Dzięki tym doświadczeniom późniejsze chodzenie po górach było już bardzo proste. Czasami śmiano się ze mnie, że mogę chodzić z rękoma w kieszeni. Ale to wspinanie było mi do czegoś potrzebne, aby przyjaciel mógł mnie zawstydzić w 2020 roku. Napiszę o tym później.

Ciąg dalszy nastąpi…

Bonus

W bonusie zapraszam do konferencji o Maryi z 14 września 2022 roku:
https://rumble.com/v2zxgi4-zakazana-konferencja-nr-1-redemptoris-mater.html

Dodaj komentarz