W końcu posłał do nich swego syna, tak sobie myśląc: Uszanują mojego syna. Mt 21, 37
Piątek jest dniem, w którym przypominam sobie o Bożej miłości i mojej marności… Nie skazywałem Jezusa na śmierć 2 tysiące lat temu… Nie plułem wtedy na Niego… Nie biczowałem… Nie szydziłem… Nie zdradzałem… A mimo to czuję, że jestem współwinny śmierci Bożego Syna, który przyszedł, abym mógł żyć, kochać i wybaczać… Z całą pokorą muszę powiedzieć, że w moim życiu wielokrotnie nie uszanowałem tej najczystszej, wcielonej Miłości… A czy Ty potrafisz uszanować prawdziwego, żywego Boga, który nieustannie przychodzi do Ciebie i jest gotowy jeszcze raz oddać za Ciebie życie?…
Panie Ty wciąż idziesz z krzyżem na poranionych barkach… Patrzysz na mnie zbolałym i zakrwawionym wzrokiem… Mówisz: ,,to dla Ciebie…, abyś zrozumiał, że kocham Cię nad życie…” Panie, niczym nie zasłużyłem sobie na Twoją miłość… Wręcz przeciwnie – wciąż zadaje Ci nowe rany…
Mimo to, Ty nadal kochasz mnie i wybaczasz … Daj mi łaskę takiego zrozumienia Twojej Ofiary, abym już nigdy nie pragnął zadać Ci najmniejszej rany… Wiem, że w całej swojej biedzie – pewnie uczynię to nie raz… Daj mi wtedy siłę, by paść do Twoich krwawych stóp i z płaczem błagać o przebaczenie…
W Twoich ranach jest moje zbawienie!