W imię Prawdy! C. D. 256

6 kwietnia 2024 roku ciąg dalszy

W tym dniu przeczytałem ważne dla mnie treści w książce pt. ,,Golgota a życie dzisiejsze”:

,,Pewien pisarz opowiada takie zdarzenie. W pewnej wiosce żyły dwie ubogie dziewczyny – Adela i Rozalja, które od dziecięctwa łączyła wielka przyjaźń. Razem uczęszczały do jednej szkoły, razem chodziły do kościoła, razem uczyły się. Adela uczyła się na kwieciarkę i doszła niemal do mistrzostwa w swym fachu, dzięki czemu wyszła za mąż za bogatego drukarza. Rozalja została szwaczką i jako przeciętna krawczyni poślubiła biednego cieślę, który też niewiele zarabiał. Jednak w domu Rozalji znać było, że tam kwitnie szczęście rodzinne, domek jej wyglądał schludnie, gospodarstwo, choć małe, było utrzymane w wzorowym porządku: Dzieci zawsze czysto ubrane, co dnia uczęszczały razem z matką na Mszę świętą. Cieśla, choć mało zarabiał, był zawsze zadowolony i w pogodnem usposobieniu. Dom tak go przyciągał, iż nigdy nikt nie widział go w szynku.

Po wielu latach rozłąki Adela odwiedziła Rozalję – ale tak była zmieniona, że Rozalja nie mogła jej z początku poznać. Blada, wymizerniała, trzymała w ręku wątłe dziecko, a drugie starsze szło przy niej, również nędzne i wybladłe jak matka.
,,Adelo”, woła zdumiona Rózia, ,,czemu ty tak strasznie wyglądasz?”
,,Róziu droga”, mówi płacząc Adela, ,,mnie już nic nie cieszy na świecie, gdyż dzieci stale chorują, nie pozwalają mi ani na chwilę zabrać się do robienia kwiatów… mąż zaś, choć dużo zarabia, to jednak wszystko zostawia w szynku; długi stale rosną, wierzyciele nas dręczą, słowem żyję w nędzy. Cóż ty robisz?… zdradź mi sekret, że takie szczęście tchnie w twoim domu niemal z każdego kąta… ja ci po prostu zazdroszczę.”

,,Dobrze”, odpowiada Rozalja, ,,najchętniej wyjawię ci sekret mojego powodzenia, ale dopiero jutro. Przyjdź do mnie raniutko, a poznasz ten sekret.”
Adela nie mogła doczekać rana… zjawiła się najpunktualniej. Rozalja zaprowadziła ją na Mszę św. do kościoła. Po Mszy św. pożegnała ją prędko i pośpieszyła do swego domu, prosząc na odchodnem, by znów przyszła do niej jutro rano…
Nazajutrz znów zaprowadziła ją do kościoła i tak postępowała przez kilka dni, aż wreszcie Adela zniecierpliwiona zawołała: ,,No, kiedyż wreszcie wyjawisz mi ten sekret?”
,,Jakto”, powiada Rozalja, ,,to jeszcze nie zobaczyłaś mojego sekretu? Ja ci go przecież codziennie pokazywałam w kościele, skąd przynoszę Boże błogosławieństwo do domu, i szczęście, jakiego mi zazdrościsz.” ,,Msza święta nie opóźnia”.

Mówiąc albo pisząc o Mszy św., bardzo wielu popełnia ten wielki błąd, że nie przytaczają cudów, jakie dzieją się w czasie Mszy św. Jeśli czytamy roczniki z Lourdes, to dowiadujemy się z nich, że niemal wszystkie cuda zdarzają się tam właśnie wtedy, gdy chorzy słuchają Mszy św., które się tam licznie w czasie pielgrzymek odprawiają.
Z pomiędzy tysięcznych cudów, jakie się dzieją w czasie Mszy św., niech wystarczy następujący:

Jan Józef Allemand, mając dziewięć czy dziesięć lat, utracił zupełnie wzrok. Rodzice używali wszelkich środków na usunięcie kalectwa, ale wszystko bezskutecznie. ,,Zaprowadźcie mnie na Msze świętą”, błagał mały niewidomy rodziców, ,,a odzyskam wzrok”. Rodzice obiecywali mu, ale zawsze zwłóczyli. Raz chrzestna matka, która go bardzo kochała dowiedziała się o życzeniu chorego dziecka, odwiedziła go i rzekła do niego: ,,Jasiu, zaczniemy razem nowennę, a w ostatni dzień zaprowadzę cię do kościoła”. Chłopak modlił się w czasie nowenny i z niecierpliwością czekał dziewiątego dnia, w którym miał pójść do kościoła na Msze św.

Chrzestna matka dotrzymała obietnicy i zaprowadziła go na Msze św. w gronie licznych osób z rodziny. Młody ślepiec klęczał przy ołtarzu i modlił się żarliwie o uzdrowienie. Przychodzi chwila podniesienia, odzywa się dzwonek, a z nim silny głos małego Janka: ,,O Boże mój, widzę, widzę!” Po Mszy św. wszyscy obecni oglądali cudownie uleczonego ze ślepoty chłopaka. Allemand został później księdzem i zmarł w roku 1830 w Marsylji.

A ileż dusz uleczyła Msza św., która z istoty swej ma dusze nasze na celu.
Gdy grzesznik słucha pobożnie Mszy św., choćby serce jego było twardsze od diamentu, Msza św. potrafi je zmiękczyć, zanurzając je we Krwi Baranka, który jest na ołtarzu. Następny przykład jest tego dowodem:
Pewna młoda osoba, nazwiskiem Gauthier, straciła ojca, mając lat siedemnaście. Znalazłszy się bez żadnych środków do życia, wstąpiła do teatru w Paryżu, gdzie doszła do takiej sławy, że o nią ubiegali się nawet najznakomitsi książęta. Cnotliwa przyjaciółka jej zachęcała ją do prowadzenia życia więcej chrześcijańskiego. Nie było to jednak rzeczą łatwą. Oczarowana wielkością, opływająca w rozkoszach artystka, kochała świat i była od niego kochaną. Doszła do lat trzydziestu. Pewnego dnia, wbrew swoim zwyczajom, poszła na Msze św. i nagle łaska przemówiła do jej serca i uczuła wielką trwogę o los swej duszy. Powtórnie poszła na Msze św., a trwoga jeszcze się wzmogła. Postanowiła tedy chodzić codziennie zrana do kościoła, a wieczorem do teatru. Wyszydzana za swe nabożeństwo poznała, że nie można dwom panom służyć: trzeba wybrać – Boga, albo świat. Straszna walka powstała w jej duszy. Wreszcie łaska zwyciężyła. Artystka zrywa nagle wszystkie węzły i zadziwia Paryż swojem nawróceniem. Pewien wielki pan ofiarował jej wieś, lecz ona wyrwała się z tych nowych sideł i przywdziała habit Karmelitanek w Ljonie, gdzie prowadziła żywot bardzo świątobliwy.

Na zakończenie przeczytajmy kilka zdań niedawno zmarłego wielkiego biskupa węgierskiego Prohaszki, najsławniejszego kaznodziei naszych czasów:
,,Może wiele razy człowiek pomyśli, że nie potrzeba znowu tak wielkiej wagi przywiązywać do Mszy św., skoro tak łatwo ją jest odprawiać i wysłuchać. Ale gdy się pomyśli, ile ta ofiara kosztowała Jezusa Chrystusa, to chyba każdy przejmie się jej wielkością i zrozumie, że nie była łatwa, ani lekka. Najlepiej rozumieją to ci, co znaczy Msza św., którzy musieli wiele cierpieć za wysłuchanie jednej tylko Mszy świętej… Czytaliśmy niedawno w gazetach, jak w Polsce na Podlasiu, we wsi Kroże, rosyjscy kozacy chcieli zająć i zamknąć katolicki kościół. Oficer zmusił księdza, by wyniósł Najświętszy Sakrament, wtedy ludzie stanęli murem przy drzwiach, a jeden starzec siedemdziesięcioletni wziął puszkę z Najświętszym Sakramentem, który ksiądz złożył na ziemi i zaniósł go z powrotem na ołtarz. Wtedy do kościoła wpadli Kozacy i dali do Polaków salwę z karabinów i bili wiernych nahajkami. O, biedni Polacy, oni umieli cenić Msze św., rozumieli jej ogromną wartość, skoro nie wahali się takich ofiar dla niej ponieść… bo rozumieli, jak małe są nasze ofiary w stosunku do ceny, którą Chrystus zdobył nam królestwo niebieskie.

Polacy, będący na Sybirze, tam dopiero odczuli, i to w czasie Mszy św. odprawianej w kopalni ołowiu, zakuci w kajdany, oparci bezwładnie o wilgotne ściany, zapatrzeni, jak kapłan, również przebrany za Sybiraka, odprawiał Msze św. na czarnym chlebie i winie nalanem w zwyczajną szklankę… Tam Polacy rozumieli, co znaczy ofiarować i cierpieć.”
Polacy, jeśli kto z was do tego czasu jeszcze nie umie docenić znaczenia Mszy św., niechże ją pocznie czcić godnie choćby ze względu na pamięć tych, którzy gnili w tajgach sybirskich za to, że walczyli za wolność naszą i za zmartwychwstanie Ojczyzny, którego nie doczekali… Dla nich Msza św. była jedynym skarbem na ziemi, bo im zastępowała rodzinę i ukochaną Ojczyznę i dawał niezłomną wiarę, że Polska musi zmartwychwstać, skoro o jej zmartwychwstanie modlili się podczas Mszy św. zakuci w kajdany i skazani na powolne konanie.
Może tą drogą łatwiej będzie wam dojść do należytego zrozumienia Mszy św. i już nie będzie dla was ,,niedocenionym skarbem”.

Dodaj komentarz