W imię Prawdy! C. D. 209

9 marca 2024 roku ciąg dalszy

W tym dniu przeczytałem także wstrząsające historie kapłanów w książce pt. ,,Rządy zbirów”:

,,Nie liczby więzionych lub zamordowanych księży, ale los choćby jednego kapłana, cała jego golgota śledczo-więzienna, demaskuje męczeńskie szlaki polskich księży, poddanych barbarzyńskiej ,,obróbce” w wykonaniu zbirów żydokomuny. Posłużmy się jednym przykładem – cierpieniami księdza ppłk kapelana AK – Józefa Zator – Przytockiego, z fragmentów jego wspomnień, opublikowanych w przywołanym już Biuletynie SZŻ AK w Gdańsku.

Skala jego cierpień, wysokość wyroku, musiały być proporcjonalne wielkie w stosunku do zasług tego kapłana, konspiratora. Działalność konspiracyjną rozpoczął w Krakowie już w lutym 1940 r. : Uchodząc przed NKWD, wjechał ze Lwowa do Krakowa i tam, w Kościele Sióstr Wizytek, w rozmówniach klasztornych, organizował kontakty kospiracyjne wybitnym działaczom ZWZ – AK. Do takich należeli m. in. Komendant Okręgu krakowskiego AK ,,Luty” – płk Józef Spychalski, gen. St. Roztworowski, płk Nakoniecznikof – Klukowski i wielu innych działaczy i dowódców oddziałów leśnych. W 1942 r. metropolita krakowski Adam Sapieha skierował ks. Zator – Przytockego do pracy duszpasterskiej w konspiracji. Został dziekanem korpusu AK i zastępcą ks. gen. Piotra Niezgody. Pod koniec działań wojennych, ks. Zator- Przytocki wizytował oddziały leśne, niosąc im posługę duchową.

Ktoś z tak bogatym życiorysem okupacyjnym, a jednocześnie kapłan, musiał swoje zasługi odcierpieć w kazamatach żydokomuny. Został aresztowany jesienią 1948 r. Przeszedł wszelkie cierpienia i bestialstwa w wykonaniu wyrafinowanych oprawców z gatunku Serkowskiego w X Departamencie MBP.

,,(…) Po dłuższym staniu w kącie, kazał siadać na śrubie wkręconej do sztaby wmurowanej w ścianę. Śledczy usadzał mnie na niej tak, aby siedzieć na kości ogonowej. Nogi miały być sztywno wyciągnięte i tylko pięty dotykały do betonu. Tułów pochylony być musiał ku przodowi ręce wyciągnięte na krzyż, bo – jak mówił śledczy – jesteś księdzem katolickim, więc ręce musisz rozkrzyżować jak twój Chrystus. Gdy to ustawienie całego ciała było już gotowe, wówczas wskakiwał w butach z cholewami na uda sztywno wyciągniętych nóg, zadając w ten sposób większy ból. Na skutek ciężaru i bólu, kość ogonowa zsuwała się ze śruby, a śruba wbijała się w odbytnice. Operacja t była powtarzana przez wiele dni. Już w momencie wywołania z celi na śledztwo, dostawało się skurczu bólu nerwowego. (…)

W lipcu 1949 r. po wyczynach na śrubie, doszły jeszcze inne tortury. Teraz dopiero okazało się, jaki cel miał zakaz golenia mnie. Któregoś dnia wrzucono mnie do celi 71. Śledczy z miną wściekłego brytana zaraz po wejściu kazał mi stanąć w kącie celi. Po chwili wszedł drugi, blady, wymokły blondyn. Przechodząc obok mnie uderzył mnie z całej siły pięścią w pierś, wymawiając przy okazji kilka rynsztokowych przekleństw. Śledczy przybysz usiadł na krześle przy biurku obok mego śledczego – brytana i rozpoczął długi teologiczny wykład o potrzebie przyznania się do win, wzbudzenia za nie żalu, by wreszcie odpokutować za nie w więzieniu centralnym.

-Dotychczas tyś słuchał wyznań, tobie wyznawali. Dziś jest odwrotnie. Zaczynaj!
-Nic nie mam do powiedzenia – odpowiedziałem.
Wówczas wstał, podszedł do mnie i wyrwał mi pukiel włosów z brody.
-No, już można rwać. Zrobić mu tę przyjemność! – Po tych słowach wyszedł.
Mój śledczy po tym sygnale, z gorliwością przystąpił do zleconego mu dzieła. Z sadyzmem, przez kilka godzin wyrywał mi włosy z body i wąsów i bił po twarzy, brzuchu, piersiach.
Postanowiłem nie wydać ani jednego jęku.
Twarz zlała mi się potem, łzy ciekły po policzkach, a ja mimo wściekłego bólu milczałem, stałem bez mrugnięcia powiek jak głaz. To doprowadziło mego śledczego do wściekłości. (…)
Na drugi dzień rozpoczęła się ta sama historia, ale przy współudziale naczelnika X pawilonu – pułkownika Serkowskiego. Wszedł on w trakcie maltretowania mnie.
Był to wysoki, elegancki, przystojny szatyn, w dobrze skrojonym garniturze. Gdybym go spotkał w salonie nie uwierzyłbym, że pod tak maskowanym, eleganckim dżentelmenem kryje się jakiś potwór, na określenie którego hiena czy wampir, byłoby za mało.
Potrafił być w tym dniu dżentelmenem i najbardziej wyrafinowanym sadystą.
Po wejściu zapytał o nazwisko, następnie wyrwał mi trochę z reszty pozostawionych włosów na brodzie.
-Czy mówi wszystko, panie poruczniku? – zapytał śledczego.
-Nie – brzmiała odpowiedź.
-W karcu on już siedział? Dajmy go tam. Albo nie, bo teraz tam wprawdzie śmierdzi, ale ciepło. Z karcem zaczekamy do zimy. Będzie tam miał górskie powietrze. Ot, widzicie poruczniku, tego klechę trzeba zgnoić. – Po czym zwrócił się wprost do mnie:

-Wy klechy, to najgorsza swołocz. Teraz tu, na dziesiątce siedzą faszyści, szpiedzy, UPA, dywersanci, sabotażyści jak wy. Niedługo cała dziesiątka zapełni się klechami. A ty będziesz siedział w celi 41 z tymi hitlerowcami i największym podżegaczem wojennym, papieżem Piusem XII. My tego wspólnika imperialistów przywieziemy tutaj! My was wszystkich wykończymy! Już wreszcie przestaniecie tumanić ludzi. Teraz już są ludzie uświadomieni, mądrzy…

Na następny dzień znowu wezwał mnie śledczy. Przebieg śledztwa był zwyczajny. Stanie w kącie, wyrywanie resztek włosów z brody i wąsów, chwytanie garścią za włosy i uderzanie głową o ścianę aż do zupełnego zamroczenia, sadzanie na śrubie, rzucanie na beton i ciąganie po nim za włosy, bicie pięścią, kopanie mocnym wojskowym butem. Wszystko to, naturalnie, przy akompaniamencie głośnych epitetów ze słownika najgorszych mętów ulicznych. To trwało kilka dni. Kiedy wiedział, że jestem u kresu sił z powodu wyczerpania tymi ćwiczeniami, zrobił kilkudniową przerwę. (…)

Po procesie – farsie, trwającym dwie godziny, oznajmiono, że wyrok będzie odczytany w dniu 30 grudnia 1949 r.
Piętnaście lat więzienia zadowoliło komplet sądzących i obecnego wówczas oddziałowego – kata Szymańskiego”.

Ks. Zator – Przytocki był przerzucany z celi do celi, dzięki czemu poznał losy wielu wspaniałych członków podziemia antyniemieckiego i antysowieckiego, w tym wielu księży, których wymienia w pamiętniku. Pisze o wyprowadzaniu ofiar na rozstrzelanie. O torturach w śledztwie. Siedział w celach z Wiktorem Kuczyńskim – członkiem wileńskiej AK; z płatnikiem lwowskiego obszaru AK prawnikiem Zdzisławem Strzemboszem i innymi występującymi w procesie Pużaka – wkrótce potem zamęczonego w celi więzienia. Wszyscy oni byli nieludzko katowani. Ciało Kuczyńskiego było ,,jednym sińcem”. Bito go gumą, krzesłem, pięściami, kopano. Podobne męczarnie przechodził Tadeusz Porajski. Oprócz bicia, sadzano go na nóżce taboretu oraz bito kijem po jądrach. Do tej samej celi wrzucono księdza Zygmunta Trószczyńskiego. Śledczy kopał go po nogach, obcasami rozgniatał stopy. Nogi księdza pokryte były czarnymi plamami. Kilka razy dziennie zabierano go na przesłuchania i bito po tych ranach.
Prawnik Zdzisław Strzembosz był katowany w szczególnie wymyślny sposób. Papierosami przypiekano mu wargi i nos oraz kopano w jądra”.

*

,,Powrót biskupa Kaczmarka z więzienia do diecezji, nastąpił dopiero wiosną 1957 r. po licznych interwencjach Episkopatu u Cyrankiewicza i u innych dygnitarzy, a także po osobistej prośbie skazanego, w której opisał metody, którymi wymuszono jego przyznanie się do absurdalnych zarzutów szpiegostwa i współpracy z Niemcami:
,,1.Pozbawiono mnie w ciągu 1,5 roku wszelkich normalnie potrzebnych dla odżywiania organizmu substancji, na skutek czego cierpiałem głód, wyniszczający tak dalece, iż zachorowałem na szkorbut, utraciłem 19 zębów w więzieniu i doznałem ogólnego rozstroju całego organizmu tak, że byłem bliski śmierci. Ten sposób postępowania był faktycznie zamachem na moje życie jako więźnia i spowodował bardzo ciężkie uszkodzenie ciała.
2.Byłem badany codziennie w ciągu nieraz tygodni i miesięcy od godz. 8-9 rano do 1 a często 3 w nocy tak, że faktycznie pozbawiono mnie snu i odpoczynku. (…) Istotnie na skutek tych badań opadłem całkowicie z sił i zachorowałem na anginę pectoris, na którą nigdy przedtem nie cierpiałem. Dopiero gdy parokrotnie upadłem zemdlony po takich badaniach i zostałem doprowadzony do celi, zaczęto zwoływać do mnie nocami lekarzy i forsować forsowne leczenie i odżywianie, abym nie umarł przed zakończeniem śledztwa.
3.Znęcanie się nade mną psychicznie, łając, wymyślając i znieważając, bez względu nie tylko na piastowanie przeze mnie stanowisko kapłana i biskupa, ale już choć na godność zwykłego obywatela polskiego.
Trwające lata poniżanie było połączone z pogróżkami zastosowania innych, gorszych jeszcze metod, na skutek których, jak wyraził się do mnie bezpośrednio m. in. Płk. Różański – ,,będzie ksiądz biskup poganiał razem z Doboszyńskim chmurki na niebie”, albo jak grozili oficerowi śledczy – ,,opieraj się tak dalej – taki a taki – to zrobimy cię na aniołka”, itd. Itd.
Dopiero gdy całkowicie zostałem wyniszczony, gdy mój organizm odmówił posłuszeństwa, gdy chory po 1,5 roku niewymownych cierpień zadawanych mi systematycznie nie miałem wprost siły do dalszej walki, przyznałem się do niepopełnionych win – i niniejszym to wymuszone zeznanie całkowicie cofam”.

Dodaj komentarz