ROZDZIAŁ XXIX (MARYJA) ROZDZIAŁ XXX (ŚW. JÓZEF)

ROZDZIAŁ XXIX

MARYJA

Jak wspominałem już wcześniej trochę podpadłem Maryi przed święceniami, ponieważ nie napisałem na obrazku prymicyjnym: Maryjo, Matko kapłanów – módl się za nami. Do mojego nowego rozkochania się w Maryi potrzebowałem czekać aż do roku 2020. Wymodlili mi to wolontariusze Przyjaciół Bezdomnych. Na moje urodziny w maju otrzymałem od nich kartkę z życzeniami i rozpisaną Nowenną Pompejańską w mojej intencji. Zaczęli ok. 28/29 maja 2020 roku.

W lipcu miałem mieć najbardziej pracowite 10 dni w wakacje. Ze względu na covid oazy były stacjonarne w parafiach. Miałem zaplanowany dyżur w parafii i jeszcze dojeżdżanie i prowadzenie oazy w jednej z parafii. Podjąłem się głoszenia słowa Bożego trzy razy dziennie przez 10 dni w trakcie oazy i dyżuru parafialnego. I tak też napisałem pierwszego dnia 3 kazania (pogrzebowe, oazowe i parafialne na wieczorną Mszę świętą). Wyszedłem rano z plebanii na pogrzeb i otrzymałem telefon z kurii, że miałem kontakt z zarażonym kapłanem i mam kwarantannę. Tym samym z 10 najcięższych dni zrobił się 10 dniowy odpoczynek z lekturą duchową w ręku.

Podczas kwarantanny dziwnie przypomniało mi się 16 lipca we wspomnienie Matki Bożej z Góry Karmel, że mam gdzieś szkaplerz i nigdy go nie nałożyłem. Znalazłem go właśnie tego dnia (chyba po kilku latach) i nałożyłem. Zbliżyło mnie to bardzo do Maryi. TO BYŁ OSTATNI TYDZIEŃ NOWENNY POMPEJAŃSKIEJ W MOJEJ INTENCJI ODMAWIANEJ PRZEZ WOLONTARIUSZY PB! CHWAŁA BOGU, ŻE NATCHNĄŁ ICH DO MODLITWY I DAŁ WYTRWAŁOŚĆ W NIEJ.

Następnie podjąłem zawierzenie Jezusowi przez Niepokalane Serce Maryi wg. Traktatu św. Ludwika przez 33 dni. Później bardzo Boża niewiasta zareklamowała mi niebieską książkę ks. Gobbiego.

W końcu odwiedziłem mojego przyjaciela. Zapytał, co u mnie. Powiedziałem jakoś bezwiednie, że zacząłem się wspinać, a on wyrwał mnie z butów słowami: ,,widzę, że jeszcze szukasz siebie”. Nie mogłem pojąć, z jakiej głębi duszy on mi to powiedział. Zobaczyłem w nim także wielką miłość do Maryi. Od tej pory starałem się jeszcze głębiej przeżywać relację z Bogiem i Maryją. Sięgałem kolejno po dzieła duchowe św. Jana od Krzyża, aby poznawać i rozważać działanie łaski Bożej w sercu człowieka. 

ROZDZIAŁ XXX

ŚW. JÓZEF I MĘŻNI W WIERZE

Podczas jednej z rozmów z kapłanem w parafii mojej posługi usłyszałem, że warto zrobić jakąś inicjatywę dla mężczyzn. Był akurat rok św. Józefa. Wpadliśmy na pomysł pt. ,,Mężni w wierze”. Klęknąłem na klęczniku. Otworzyłem Pismo święte i napisałem ok. 30 imion świętych z Pisma świętego i Tradycji Kościoła, na temat których prowadziliśmy konferencje przez 30 tygodni w każdą środę. Konferencję poprzedzały zawsze nieszpory. Chwała Bogu za choćby najmniejsze owoce tego czasu.

Ciąg dalszy nastąpi…

ROZDZIAŁ XXIII PRZYJACIELE BEZDOMNYCH

ROZDZIAŁ XXIII

PRZYJACIELE BEZDOMNYCH

Gdy przeżywaliśmy rocznicę ewangelizacji ulicznej w 2017 roku, to na koniec swojego świadectwa Iza powiedziała bardzo mocne słowa: ,,nie zapomnijmy o ubogich”. Jej świadectwo mocno dotknęło ks. Krzysztofa. Powiedział, że ta dziewczyna jest naprawdę przykładem i trzeba z nią iść do gazety i radia. I mimo iż byliśmy  już z Izą w mediach w sprawach Światowych Dni Młodzieży i akcją Złotówka dla ŚDM, to postanowiłem ponownie zadzwonić do księdza z Gościa Niedzielnego. Ten odpowiedział, że akurat szukał takiego tematu. Tak pojawił się niesamowity artykuł pt. ,,PRZYJACIELE BEZDOMNEGO”.

Opowiadaliśmy o naszym kochanym przyjacielu Wiesławie spod biedronki. Artykuł był tak mocny, że ukazał się nie tylko w regionalnym Gościu niedzielnym, ale i na wiara.pl. Ja czułem, że artykuł to za mało. Tak się składa, że wtedy był pierwszy Światowy Dzień Ubogich, a w naszej parafii św. Brata Alberta nie było dzieła związanego z ubogimi. Był jedynie parafialny oddział caritasu, który wydawał dary dla ubogich dwa razy w roku dla osób wyznaczonych przez MOPS.

Ok. roku 2014, 2015 z natchnienia Bożego próbowałem uruchomić wolontariat św. Brata Alberta. Miałem mnóstwo chętnej młodzieży, ale nie było dla kogo posługiwać. Mało osób starszych było zgłaszanych, żeby ich odwiedzać. Pamiętna była jedna starsza pani z pierwszych piątków, do której chodziła Natalia, Ania i chyba Iza. Na plebanii były odrabianki lekcji dla dzieci. Jednak ten wolontariat nie utrzymał się. Postanowiliśmy więc wskrzesić go w końcówce 2016 roku. Zrobiłem spotkanie. Osobą wyróżniającą była nowa parafianka. Weszła całym sercem w tą posługę. Na spotkaniu ustaliliśmy, że założymy stronę pt. ,,Zaadoptuj bezdomnego” i będziemy modlić się za bezdomnych, bo od tego trzeba zacząć pomaganie.

Poszedłem wystawić Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie i od razu usłyszałem, że strona ma mieć nazwę PRZYJACIELE BEZDOMNYCH, a hasło Zaadoptuj bezdomnego, to może być tylko jedna z inicjatyw. To było tak silne, że idąc od Jezusa do konfesjonału od razu podszedłem do parafianki i powiedziałem jej o tym natchnieniu. Dzieło wystartowało z Bożego natchnienia przed samym Najświętszym Sakramentem. Od tej pory otrzymywaliśmy mnóstwo maili od osób, które chciały modlić się za bezdomnych. W pół roku mieliśmy już 500 osób modlących się, którzy podjęli się duchowej adopcji bezdomnego. W 2 lata było już ok. 2 tysiące ludzi.

Jednak moim marzeniem było, aby nie tylko modlić się, ale odwiedzać na ulicy opuszczonych tak jak siostry od Matki Teresy z Kalkuty i św. Brat Albert. Zakładając margaretki za bezdomnych siedem osób towarzyszyło duchowo i tworzyło duchowy dom dla bezdomnego. Jednak potrzeba było jeszcze siedem osób do tworzenia relacji z bezdomnym. Jeździłem po Polsce i zbierał wciąż imiona bezdomnych, aby szukać dla nich osoby modlące się. Do dzisiaj jest jeszcze pewnie wiele osób bez modlitwy. Nawet będąc poza granicami zbierałem imiona bezdomnych. Tak było w Panamie, Włoszech, Niemczech. Przysyłano nam także imiona np. z Amsterdamu. Dzieło miało niezwykłe duchowe korzenie.

Także zaczęło się od modlitwy. Oczywiście nie ustaliśmy w ewangelizacji na ulicy. Byliśmy nocnymi streetworkerami na rowerach. Tutaj największym i najwierniejszym kompanem był dla mnie Jakub. Nie wiem, czy nie był ze mną więcej niż 50 razy na ulicy. Widział mnóstwo działania łaski Bożej. Wciąż mam przed oczyma twarze, osoby, zdarzenia i modlitwy z ulicy. Można by pisać godzinami. Materiałów na ten temat jest mnóstwo na stronie fb Przyjaciele Bezdomnych.

Później pojawiła się inicjatywa NAPISZ LIST DO BEZDOMNEGO. Bezdomni uwielbiali te listy. Dawało im to dużo ciepła i miłości. Pięknie o tym mówił bezdomny Łukasz w reportażu nagranym dla Studia Raban (https://vod.tvp.pl/programy,88/studio-raban-odcinki,280282/odcinek-38,S01E38,283058) Jest to jeden z najbardziej wzruszających materiałów, jakie Bóg uczynił przez nas marne narzędzia. 

Bardzo ważna rzecz zadziała się w końcówce 2017 roku. 25 grudnia 2017 roku poszedłem w odwiedziny do krewnych. Dzieliłem się działaniem łaski Bożej w moim kapłaństwie. Usłyszałem u nich o Jacku. Pisałem o nim już 26 grudnia 2017 (https://wyplynnaglebie.com/jezus-77-obliczach-projekt-roznica/) Dowiedziałem się, że Jacek nocował bezdomnych na stancji, gdy był studentem Akademii Sztuk Pięknych i malował ich oraz pisał ich krótkie życiorysy. W końcu wydał fantastyczny album pt. ,,Różnica”. Otrzymałem do niego kontakt. Usłyszałem także, że środki z tego albumu Jacek przekazuje jakiemuś księdzu, który pomaga bezdomnym. 26 grudnia skontaktowałem się z Jackiem, a on dał mi kontakt do ks. Mirka z Jaworzna (Dzieło Betlejem).

27 grudnia byłem już w Betlejem w Jaworznie w odwiedziny. To miejsce ujęło mnie od razu. Usłyszałem w sercu, aby nie jechać z kolegami kapłanami w góry na ferie za granicę, lecz zamieszkać z ks. Mirkiem i bezdomnymi, a pieniążki mają mi się przydać w przyszłości. Tak też się stało. Ks. Mirek przyjął mnie serdecznie i o wszystkim opowiadał. Zobaczyłem wzorcowy model posługi bezdomnym. I odważyłem się na szalony ruch. Poszedłem do ks. biskupa Henryka i odsłoniłem karty. Powiedziałem, że byli u mnie tacy i tacy księża z przedbiegami na temat różnych funkcji. Ja jednak odsłoniłem kartę BEZDOMNI i byłem gotowy mieszkać z nimi i dać im całe serce. Biskup odpowiedział: ,,Boże dzieło, niech dojrzewa.” Jeszcze wróciłem się i zapytałem, czy mogę zapytać władze miasta o jakiś budynek.

Poszedłem do wiceprezydenta Radomia z dwiema sprawami. Pierwsza to kochany bezdomny Wiesio i możliwość przyjęcia go do Domu Pomocy Społecznej, a druga to prośba o jakiś budynek na Boże Dzieło dla bezdomnych. W pierwszej sprawie pan wiceprezydent powiedział, że pomoże. Zastrzegł jednak, że mamy pilnować Wiesia. W drugiej sprawie był już pan od nieruchomości i pojechał ze mną na jedną z ulic w Radomiu, aby pokazać nieruchomość. Od razu zadzwoniłem po zaufanego i rzetelnego budowlańca, aby ocenił mi ten budynek i podał pierwsze koszty, żeby móc użytkować go z bezdomnymi.  Poszedłem ponownie do ks. biskupa z dobrymi wieściami, ale nie otrzymałem zgody zamieszkanie z bezdomnymi. Nie chcę przytaczać tutaj szczegółowych argumentów. Przypuszczam, kto doradził, aby być na nie lub kto zasiał obawę przed rywalizacją w mieście w posłudze bezdomnym. To mnie kompletnie nie interesowało. Kogoś jednak interesowało.

Postanowiłem dalej służyć całym sercem w moim wolnym czasie. Przecież nikt nie mógł zabronić mi spotykać się z moimi ubogimi przyjaciółmi. A spotkania były szalone. Czasami to było każdego wieczoru i poranka z kawą i cukierkiem. Z czasem pojawiła się modlitwa koronką do Bożego Miłosierdzia na dworcu. Pamiętam piękną gorliwość Jadzi, która przychodziła z ciasteczkami. Jadzia już w diakonii ewangelizacji robiła na mnie ogromne wrażenie. Miała ogień Ducha Świętego. Na pierwszej koronce byli bezdomni śp. Łukasz, Artur, Zbyszek i Ania. Modliliśmy się pod drzewem, pod którym widziałem kiedyś pijanego Łukasza. Chciałem to miejsce upamiętnić i zasiać dobro. Ze względu na deszcz przeszliśmy później do altany w parku Kościuszki przy katedrze.

Z czasem pojawiły się pamiętne ZUPY W PARKU. Kraków z zupą na plantach był szybszy od nas. Powiedział mi o tym wolontariusz Artur, gdy byliśmy na rowerach. I tak zaczęły się zupy najpierw na plantach w Radomiu, a potem w parku Kościuszki. Pomogły nam bary i restauracje. Współpracowaliśmy z: Barem u Grubego, Chińskim Jadłem, La  Spezią, La Melisą, Bolkiem i Lolkiem, Ra Barbarem. Ludzie hojnie zawieszali nam obiady, a my je odbieraliśmy. 

Bóg błogosławił obficie to dzieło, a moje serce rosło, patrząc jak wzrastają ludzie w dobru i kolejni bezdomni mają opiekę duchową, a niektórzy nawet wychodzą z kryzysu bezdomności. W swoim szaleństwie odwiedzałem w całej Polsce miejsca, w których posługiwano ubogim, aby nie tylko zbierać imiona do modlitwy, ale obserwować także sposoby skutecznego pomagania. Nie wiem, czy dam radę wymienić wszystkie miejsca:

Jaworzno – Stowarzyszenie Betlejem
Kraków – Albertyni, Dzieło Ojca Pio
Warszawa – Kapucyni na ul. Miodowej, Siostry Misjonarki Miłości od Matki Teresy z Kalkuty
Koszalin – Dom Miłosierdzia
Kielce – Dzieło siostry Chmielewskiej
Bielsko Biała – Zupa za Ratuszem
Katowice – Zupa w Kato
Zakopane – Albertyni
Panama – jadłodajnia caritas
Radom – Caritas, schronisko dla kobiet na ul. Zagłoby, schronisko dla mężczyzn na ul. Słowackiego, DPSy, domy prowadzone przez protestantów.

Bóg dawał mi ogromne doświadczenie z modlitwy oraz z ulicznych spotkań. Potwierdzał także działania konkretnymi owocami. Park i altana stały się naszym domem.

Wspomnę jeszcze wspaniałego pana Sławka, który ewangelizował w parku poprzez śpiew, rozdawanie kawy, herbaty i ciasteczek. Czasami rozmawiałem z bezdomnymi, a w tle słuchałem autorskich piosenek o bezdomnych i kapłanie. To od bezdomnych usłyszałem najpiękniejsze komplementy w moim kapłaństwie. Wspominam śp. Jolę, która powiedziała mi podczas życzeń opłatkowych: ,,ks. nie jest z powołania. Ksiądz jest posłany z nieba”. Innym razem bezdomny powiedział: ,,ksiądz jest jak anioł.” Potem w Bożej krówce był cytat, że ksiądz zastępuje na ziemi anioła.

Wśród wolontariuszy na pierwszym miejscu muszę wspomnieć nową parafiankę, która nie tylko była fundamentem duchowym, ale angażowała się we wszystko, ile tylko mogła. Sercem rozważała życie bezdomnych i pisała historie na fb. Dzięki temu mogliśmy nawet wydać jej książkę pt. ,,Głębia bezdomności”, która poruszała do głębi i miała za cel otworzyć ludzkie serca na osoby w kryzysie bezdomności.

Dalej wspomnę już często wymienianego Jakuba. Był dla mnie niezwykłym wsparciem w wielu dziełach począwszy od piłki aż po wolontariat. Ten chłopak był wychowany pod okiem gorliwego księdza Radka. Ja właściwie zbierałem owoce jego pracy. Jakub choć był cichy, to był wierny Bożym sprawom. Nasze pierwsze spotkanie było dla mnie kiepskie, bo upomniałem Kubę, żeby żegnał się prawą ręką. On nie skomentował tego na forum, lecz po spotkaniu wyjaśnił, że nie może ze względu na chorą rękę. No i mogłem zapaść się pod ziemię. Kuba był ambitniakiem jakich mało… 

Kolejna osobą, która pokochała niezwykle bezdomnych była Monika, jej córka Nikola i mama Elżbieta. Te kobiety potrafiły wchodzić przez okno do pustostanu. Monika z córeczką są wierne cały czas idei pomagania ubogim.

Powyższe osoby i w ogóle wszystkich wolontariuszy i bezdomnych bardzo kocham i nigdy przenigdy nie pragnąłem nikomu zrobić krzywdy. Oddawałem z tymi ludźmi całe swoje serce w posłudze ubogim. Jeśli kogoś zraniłem przez moją ułomność, to błagam z serca o wybaczenie i sam wszystko wybaczam.

Warto dodać, że dzieło PB miało już napisany statut dwukrotnie. Raz przez parafiankę, a drugi raz przez Annę. Jednak nie mam pewności, że pierwsza wersja dotarła do pasterza. Nie napiszę teraz, kto miał ją przekazać i co obiecał… Drugą wersję statutu najprawdopodobniej zaniosła do pasterza wolontariuszka we wrześniu 2022 roku.

Dzieło z przyczyn niezależnych ode mnie pozostawiłem tylko zewnętrznie. Nigdy nie pozostawiłem go sercem. W chwili odejścia, dzieło PB było zabezpieczone materialnie na 20 miesięcy do przodu z identycznym funkcjonowaniem, jak za mojej obecności. Po pewnych zmianach, których dokonano po mnie (usunięcie niektórych posiłków, a przez to obcięcie kosztów), gwarancje dzieła wydłużyły się na 40 miesięcy (przy ewentualnych zerowych wpływach). Ten materialny znak pokazuje także błogosławieństwo Boga nad tym dziełem.

Ufam, że jeszcze nie raz będę wśród moich ubogich przyjaciół oraz wspaniałych wolontariuszy.

1 rok PB (https://www.youtube.com/watch?v=x9y82DyJ5R4&t=10s)
2 rok PB (https://www.youtube.com/watch?v=-3THdBPcNWM&t=2s)

Ciąg dalszy nastąpi…

ROZDZIAŁ XXI ROK 2016

ROZDZIAŁ XXI

ROK 2016

Rok 2016 był według wielu czasem największych znaków i cudów. Ciekawe było także to, że dochodziły mnie głosy o mojej zmianie. Nawet ks. proboszcz kiedyś na dworze powiedział podchwytliwie, że ciemne chmury zbierają się nad Albertem. Nie reagowałem. Przychodziło do mnie wielu kapłanów na stanowiskach i pytali, czy ich zastąpię. Każdy otrzymał odpowiedź: ,,co Duch Święty powie przez ks. biskupa, tak będzie.”

Ks. N. pytał, czy zastąpię go na funkcji moderatora diecezjalnego Ruchu Światło Życie. Ks. N. pytał, czy zastąpię go jako duszpasterza akademickiego.
Ks. N. pytał, czy zgodziłbym się na bycie w Fundacji Pomoc Kościołowi w Potrzebie. Ks. N. pytał, czy chcę zaangażować się w media diecezjalne.
Podobno trzech proboszczów chciało mnie na swoich parafiach. Jednak po ludzku siła ks. N była największa, co zdradził N. na uroczystościach w parafii kiedyś w zakrystii mówiąc: ,,nie chce cię puścić ten proboszcz.” Ks. N. podszedł nerwowo mówiąc: ,,on nic nie wie.” Tak naprawdę to Duch Święty miał inny plan… On tylko uśmiecha się na takie ludzkie zabiegi.

Rok 2016 po pierwsze kojarzę z triumfem ministrantów, który najpierw był okupiony wieloma dziwnymi porażkami. Trenowałem z chłopakami dwa razy w tygodniu. Dawaliśmy z siebie maksa. Nie chcieliśmy w Radomskiej Lidze Ministrantów znowu mieć 4 miejsca zaraz za podium. Przyszedł czas na bardzo ważny mecz z odwiecznym ,,rywalem” parafią św. Stefana w Radomiu. Matematyka pokazywała, że jak wygramy, to mamy pierwsze miejsce w lidze, a jak przegramy to znowu możemy być na 4 miejscu. Tak dziwnie w 3 punktach różnicy miały mieścić się 4 drużyny. To pokazuje tylko wyrównany poziom w czubie tabeli. Młodzi zaprosili na ten mecz nawet proboszcza. Ten przyszedł z cukierkami. Chłopaki ze szkoły średniej na pewno ucieszyli się. Byli jednak zaszczyceni i mieli mocny wiatr w żagle. Na początku meczu szło dobrze. Wygrywaliśmy 2:0. Jednak w kilka chwil nieuwagi szybko straciliśmy 3 bramki i przegraliśmy. To był dla nas szok. Znowu mieliśmy 4 miejsce w lidze. Mówiłem do Boga: ,,zaraz mnie zabiorą z parafii, a ja z nimi nic nie osiągnę.” Jakoś przełknęliśmy tą porażkę.

Kilka tygodni później graliśmy w finałach Diecezjalnych Mistrzostw Ministrantów. W naszej grupie było tylko 3 drużyny. Dwie wchodziły do półfinału. Wygraliśmy 1:0 z Parafią MB Królowej Świata w Radomiu i przegraliśmy 0:1 z Parafią z Jastrzębia. Czekaliśmy na wynik bezpośredni tych dwóch drużyn. Każdy wynik dawał nam awans oprócz 2:1 dla MB KŚ z Radomia. I taki wynik był. To był kolejny poważny cios. Mimo iż w grupie wygraliśmy z parafią MB KŚ, to oni wygrali swój półfinał i finał. Byli mistrzami diecezji, a my mieliśmy 5 miejsce. Powiedziałem do Boga: ,,Ty chyba naprawdę nas nie lubisz.” Szybko otrzymałem natchnienie, że ta porażka może być dla nich cenniejsza niż puchary i medale. Miałem ich zebrać i zrobić im mocny rachunek sumienia. Tak też się stało. Zadawałem poważne pytania: ,,kto w pełni słuchał księdza opiekuna?, – czy szanowaliście się na boisku i poza boiskiem?, – czy graliście w łasce uświęcającej? Czy wyspaliście się przed turniejem, jak prosiłem? Każdy z was kto nie ma wszystkich pozytywnych odpowiedzi, to osłabił drużynę. Jak to zrozumiecie, to będzie dla was największe zwycięstwo.” Posłuchali ze skruchą, ale ambitnie walczyli ze mną, abym poprosił o dziką kartę na Mistrzostwa Polski. Powiedziałem im: ,,to nie było wolą Bożą, bo mamy dopiero 5 miejsce w diecezji.” Kuba odpowiedział: ,,a może wolą Bożą jest abyśmy tak pojechali.” Nie dałem za wygraną.

Następnego dnia pisał do mnie ks. z Jastrzębia: ,,szkoda mi twoich chłopaków, tak ładnie grali.” Odpisałem: ,,i jeszcze mnie męczą o dziką kartę.” Napisał, że Idalin zajął 3 miejsce, dzwonił i dostał dziką kartę. Postanowiłem zadzwonić do organizatorów Mistrzostw Polski LSO tylko dlatego, żeby mi nie truli ministranci, że nie spróbowałem. Wstyd mi było dzwonić z 5 miejscem w diecezji. Organizatorzy powiedzieli, że zastanowią się. Po 2 godzinach otrzymałem telefon, że mamy pięćdziesiąte któreś miejsce i możemy przyjechać. Od razu zadzwoniłem do proboszcza. Pozwolił. Zgromadziłem chłopaków i było poważne kazanie. Mówiłem: ,,Wiecie, ile to kosztuje. Są na to pieniądze, ale pojedziecie i pokażecie klasę nie tyle na boisku, ale i poza także boiskiem także. Bierzecie alby i wszyscy macie być w łasce uświęcającej. Nie wyobrażam sobie, żebyście grali dla Jezusa i mieli nogi spętane grzechem.

Przyszedł dzień wyjazdu. Wszyscy poszli tłumnie do spowiedzi. Jeden tylko wracał z meczu z Warszawy i dzień później chłopaki sprzedali go, że jest bez łaski. Bóg zatroszczył się o to i przystąpiliśmy do meczy w czystości serca jako jedna drużyna Boża. Pamiętam jeszcze, że rano przed Mszą i meczami Kuba powiedział, że śniło mu się, że wygramy te mistrzostwa. Uśmiechnąłem się i pomyślałem tylko (taa, 5 drużyna z Radomia). Taki był ze mnie niedowiarek. Okazało się, że jako jedyni z 1000 ministrantów z Polski mieliśmy stroje liturgiczne i zrobiliśmy asystę przy biskupie w Rzeszowie. Po Mszy wróciliśmy się od samochodów do kościoła, aby zawierzyć się Bogu.

Potem na sali modliliśmy się przed i po każdym meczu. Zapraszaliśmy Jezusa, aby był w naszych sercach i nogach. I działy się cuda. Nikt nie mógł nam strzelić bramki. Adrian bronił jak w transie. Spikerzy przecierali oczy. Po pierwszych trzech meczach mieliśmy już pierwsze miejsce w grupie. Dałem drugi skład na ostatni mecz. Szymon puścił 3 bramki i miał od razu ciężki humor. Był wtedy najmłodszy razem z Konradem. Pogadałem z nim i zeszło z niego przygnębienie.

Nadszedł mecz z drużyną, która zajęła drugie miejsce w innej grupie. Graliśmy o wejście do ćwierćfinału. Powrócił pierwszy skład i bramkarz Adrian, który nadal wyczyniał cuda dzięki łasce Bożej. W tym meczu kapitan Kuba doznał strasznej kontuzji (podobnie jak jego brat Michał trzy lata wcześniej). Było to naderwanie mięśnia czworogłowego uda i nawet oderwanie kawałka kości miednicy. Kilkadziesiąt sekund Kuba grał jeszcze na adrenalinie, ale musiał zejść. Potem jeździliśmy do późna do kilku szpitali. Tak straciłem najlepszego zawodnika. Ale nie popełniłem błędu sprzed 3 lat i nie załamałem drużyny słowami, że nie mamy już, o co grać.

Dociągnęliśmy do końca z wynikiem 0:0. Były karne. Ja w karnych nigdy nie wygrałem. Trenowaliśmy jednak karne i nasz rezerwowy bramkarz miał bardzo dobre wyniki na treningach. Pomodliliśmy się o wypełnienie woli Bożej. Po ludzku kazałem strzelać z całych sił. WYGRALIŚMY TEN MECZ. Dodam, że nigdy nie wygrałem żadnego meczu w karnych. I tak cieszyliśmy się cudownym przejściem do ćwierćfinału i smuciliśmy się kontuzją kapitana. Pozostałe 3 pierwsze drużyny z diecezji radomskiej nie wyszły nawet z grup MP LSO. Gdy dowiedzieli się, że jesteśmy w ćwierćfinale to byli bardzo zaskoczeni.

My jednak wiedzieliśmy, że Jezus jest z nami! Następnego dnia nie wiedzieliśmy, jaki będzie poziom drużyn. Byliśmy po ludzku bardzo osłabieni, ale Bóg był z nami. Mieliśmy także wymowny okrzyk: W IMIĘ… BOŻE! Szliśmy jak Dawid na potyczkę z każdym Goliatem. Jeżeli Bóg z nami, to któż przeciwko nam? Dodatkowo graliśmy nie tylko dla Boga, ale jeszcze dla kontuzjowanego kapitana. W cudownych okolicznościach wygraliśmy ćwierćfinał i półfinał. Opaskę kapitańską przejął Szymon i grał na 200%. Błyszczał dalej bramkarz i młody Mikołaj.

Finał miał być transmitowany na żywo na youtube (https://www.youtube.com/watch?v=HDhOA3PrM2Q&t=1s) Presja była ogromna. Graliśmy z drużyną o wiele lepszą piłkarsko (obrońcami tytułu). Nie mieliśmy już sił. Kuba zamiast zostać w szpitalu, chciał być na trybunach. Jak wcześniej miał proroczy sen o zwycięstwie, tak przed finałem powiedział Mikołajowi, aby w sytuacji sam na sam w finale nie kiwał bramkarza, lecz strzelał. Jest jeszcze jeden ciekawy fakt. Chłopaki śmiali się z Konrada, który był 4 lata młodszy od najstarszych, że nie strzelił żadnego gola. Bóg miał dla niego bonus w późniejszym czasie. Bałem się blamażu w tym finale. Wiedziałem, że Opatów chodzi jak w zegarku. Co prawda my także mieliśmy wypracowanych kilka trików na treningach, ale czułem, że to mało na taki poziom.

Pierwsza połowa zakończyła się remisem 0:0. Odetchnąłem. Nie było wstydu. Adrian dalej miał anioła stróża w bramce. W drugiej połowie Miki wyleciał na karę 2 minuty. Pomyślałem, że teraz nas rozjadą. Wpuściłem najmłodszego Konrada i kazałem biegać od jednego zawodnika do drugiego, ile tylko starczy mu sił. Konrad spisał się rewelacyjnie i dostał nagrodę z góry. Podbiegł pod bramkarza przeciwników, a nasz bramkarz rzucił mu piłkę na głowę. Konrad trącił piłkę i strzelił gola na 1:0, gdy graliśmy w osłabieniu. Popatrzyłem w niebo i uśmiechnąłem się, co tu się dzieje. Przetrwaliśmy osłabienie i jeszcze objęliśmy prowadzenie.

Miki wrócił do gry i chwilę później biegł pół boiska sam na sam z bramkarzem. Miał nie kiwać, a kiwał. Gdyby to strzelił na 2:0 bylibyśmy mistrzami Polski. Tak też już myśleli przeciwnicy, gdy widzieli tą sytuację. Jednak bramkarz Opatowa zgarnął piłkę spod nóg Mikołaja i to tak wzmocniło przeciwników, że w kilka minut strzelili nam 4 bramki. Chciało się powiedzieć: ,,sędzia kończ ten mecz”. Znowu było drugie miejsce. Jednak nie miejsce było sukcesem, lecz granie w łasce uświęcającej. Dlatego też pisałem o tym zdarzeniu 3 maja 2016 roku https://wyplynnaglebie.com/zwyciestwo-laski/ i zatytułowałem wpis: ZWYCIĘSTWO ŁASKI. Pamiętam, jak Konrad cieszył się medalem i mówił: ,,będę dzieciom opowiadał”. Chłopaki często powtarzali: ,,Bóg jest z nami”.

Gdy wracaliśmy, to powiedziałem do chłopaków, że nie wiem, o której godzinie jutro mam w grafiku kazanie, ale przyjdźcie na godz. 9, zrobicie asystę, a ja dam świadectwo. Spojrzałem po powrocie na grafik, a tam miałem wyznaczone jedno kazanie o godz. 9. Ludzie byli bardzo wzruszeni. Ministranci dziękowali Bogu i św. Bratu Albertowi patronowi parafii i drużyny. Proboszcz poprosił, abym mówił to świadectwo na wszystkich mszach. Chwała Bogu!

Dowodem na to, że było to zwycięstwo łaski jest fakt, że rok później pojechaliśmy w tym samym składzie starsi o rok i doszliśmy tylko do 9 miejsca. Kuba nie mógł się pozbierać. Chciał na parkiecie mieć udział w tym, co dokonało się rok wcześniej. Drużyna, z którą odpadliśmy w 2017 roku doszła do finału i przegrała z ministrantami z Radomia. Gdybyśmy tamten mecz wygrali, to mógł być historyczny finał Mistrzostw Polski z udziałem dwóch drużyn z Radomia. Pewnie Bóg tak nie chciał, bo z tamtą drużyną mieliśmy mocne spięcie w lidze RLM i mogłoby być antyświadectwo. Staraliśmy cieszyć się sukcesem odwiecznych ,,rywali”. Jednak chłopaki mieli wiele trudnych pytań do mnie. Nie na wszystkie potrafiłem odpowiedzieć.

Kolejnym fenomenem roku 2016 były Światowe Dni Młodzieży w Krakowie. Przygotowywaliśmy się do przyjęcia w naszej parafii ok. 50 osób z Włoch na tydzień przed centralnymi obchodami ŚDM w Krakowie. Autokar Włochów przyjechał z pięcioma księżmi (w tym ks. N). Bóg zesłał nam ks. N, który mówił w dwóch jeżykach i pomagał w komunikacji. Organizacja szła perfekcyjnie. Bardzo pomagał mi Artur jako lider wolontariatu. Rodziny i wolontariuszy przygotowywała językowo chyba pani dobrze znająca język włoski. To także była wielka pomoc. Te dni to było istne duchowe i organizacyjne szaleństwo. Byłem odpowiedzialny za Mundial na Mosirze. Wygrała chyba Ukraina. Moi ministranci zajęli 3 miejsce. Hitem jednak była drużyna Watikan Team. Księża włoscy poproszeni przeze mnie o wystawienie młodzieży włoskiej pokazali na siebie i powiedzieli, że mają drużynę. Mieli nawet biskupa z Genoi. Ten podczas rozpoczęcia Mundialu przeskoczył przez barierki z trybun z plecaczkiem. To był ciekawy widok. Obyło się bez kontuzji.

Pamiętam także Apel Młodych podczas tych diecezjalnych dni młodych. Gdy przechodził Jezus w Najświętszym Sakramencie, to obok mnie klęczała osoba bardzo ciemnej karnacji. Szukała czegoś w torebce. Czułem, że chciała płakać. Usłyszałem natchnienie, aby przytulić ją. Tak też uczyniłem i mówiłem szeptem po angielsku, to co Duch Święty podpowiadał. Ona jeszcze bardziej płakała. Po wszystkim szukała kogoś młodszego, kto wytłumaczy jej mój przekaz. Okazało się, że była z Brazylii. Gdy młody Brazylijczyk tłumaczył jej moje słowa, to łzy leciały jej jak z kranu. Dała mi brazylijską opaskę i zrobiła krzyżyk na dłoni mówiąc, że będzie mnie chronić modlitwą. Jezus naprawdę działał.

Kolejnym dowodem działania Boga był wieczór talentów dla młodzieży włoskiej. Zapomniałem kupić nagrody. Nagle przyszedł malarz z parafii ze swoimi obrazami i powiedział, że to dla młodzieży. Ależ cieszył się, gdy słuchał ich śpiewów i mógł nagradzać ich swoimi obrazami. Z tego czasu bardzo mile wspominam kapłanów włoskich: ks. Alberto, Mateo, Roberto, Cristiano oraz emerytowanego karabiniera Mario, który potrafił kilka lat codziennie pisać do mnie z pozdrowieniami. Z młodzieży bardzo dali się zapamiętać Gaia i Simone.

Ten tydzień był tak wspaniały, że aż nie chciało się jechać do Krakowa. W Krakowie także było wiele łask. Pamiętam jednego dnia nocą na czuwaniu Duch Święty zaprosił mnie do młodzieży z Paragwaju i siostry zakonnej pochodzącej z Polski, która z nimi była. Mogłem opowiadać o Bogu, a siostra tłumaczyła. Pamiętam zaszklony  wzrok tych młodych ludzi.

Po ŚDM wpadliśmy na szalony pomysł, aby pojechać z rewizytą do Włoch. Kuliśmy żelazo póki gorące. Zostało jeszcze trochę pieniędzy i pojechaliśmy na 3 samochody do Włoch. Nie łatwo było namówić mamę Kuby, aby ten mógł w wieku 18 lat prowadzić auto i to w sumie 4 tysiące kilometrów. W organizacji pomógł nam ks. N. Jego znajomy proboszcz dał nam starą plebanię na tydzień. Jedzenie kupowaliśmy i niewiasty gotowały. Włosi zabrali nas w kilka ciekawych miejsc. Pamiętam, że byliśmy w Portofino, Genui, Chiavari i u ks. Cristiano w oratorium Don Bosco. Tam młodzież zrobiła nawet po polsku napis WITAJCIE. Zagraliśmy mecz. Zdjąłem sandały i miałem ciekawe stopy po meczu. Nie wiedziałem, że tak ciepła nawierzchnia tak szybko zrobi swoje.

Jedną z największych atrakcji były odwiedziny Monako. Gdy młodzi zobaczyli, że dzień lub dwa później jest mecz PSG – Monako, gdzie w jednej drużynie był Krychowiak, a w drugiej Glik i już wtedy słynny Mbappe, to młodzi bardzo chcieli na ten mecz przyjechać jeszcze raz. Tak też się stało. Nawet opóźniliśmy wyjazd z Włoch o jeden dzień. Byliśmy mocnymi kibicami i francuzi od razu krzyczeli: ,,ooo… Polaco”.  W Monako przepych i bogactwo było nie z tej ziemi. Ferrari występowało w każdym odcieniu, Lamborgini,  Rolls royce itd. Wszędzie były sklepy projektantów mody. I tak my biedaczki pośród tego bogactwa przechodziliśmy. Piękne świadectwo dała nam Gaja w tym temacie, mówiąc, że to nie jest najważniejsze i nawet nie trzeba na to zwracać uwagi. Gdy wróciliśmy z tej rewizyty, to nasza puszka młodzieżowa ŚDM była wyzerowana. Bóg zatroszczył się o wszystko. To były bajkowe wakacje.

Niestety po wakacjach chciałem zacząć ambitnie nowy rok duszpasterski, a wiele osób nie do końca chciało podjąć odpowiedzialność prowadzenia grup. To mnie trochę podłamało. Wydarzenia są piękne i dodają skrzydeł, ale codzienna formacja miała być podstawą. Gdy wymagałem i stawiałem granice, to młodzież z czasem chciała być mądrzejsza ode mnie. Bodajże tego roku byłem zszokowany, gdy ok. 5 osób nie pojechało na kurs animatora, mimo że byli po 3 latach formacji. Widziałem to tak, jakby chodzili z Jezusem 3 lata, a potem nie podjęli misji. Radziłem sobie jednak tak, jak potrafiłem z tą garstką, która chciała gorliwie korzystać z formacji i pomagać młodszym.

Ciąg dalszy nastąpi…

ROZDZIAŁ XIX (BLOG) ROZDZIAŁ XX (PARAFIA ŚW. BRATA ALBERTA C. D.)

ROZDZIAŁ XIX

BLOG WWW.WYPLYNNAGLEBIE.COM

O powstaniu bloga napisałem tutaj https://wyplynnaglebie.com/o-blogu/ Teraz może tylko w skrócie dodam, że osoba, którą poznałem na praktykach diakońskich w Starachowicach była dla mnie Bożym impulsem do wielu działań. Widziałem, jak Bóg dał jej piękne talenty artystyczne, które wykorzystywała dla Bożej chwały. Ja takowych nie miałem, a ona już w maju 2010 roku mówiła, abym robił teatr w parafiach, gdzie będę. Nie wierzyłem w to kompletnie. Byłem prostym człowiekiem bez darów artystycznych. Bóg jednak dawał mi osoby z talentami. W pierwszej parafii była to niezwykle gorliwa Katarzyna. W następnej parafii pomagali mi: Łucja, Ewa, Michał, Adrian, Jakub i wielu młodych, kreatywnych ludzi. Dlatego też mogłem koordynować ewangelizacyjne, artystyczne działania.

Ale miało być o blogu. Duch Święty natchnął Esterę na początku 2014 roku, aby zachęciła mnie do pisania bloga. Wstydziłem się. Ona podjęła modlitwę i wysyłała regularne smsy przypominające o Bożym natchnieniu. W końcu uległem tej idei, będąc  zawstydzony tą gorliwą modlitwą. Postanowiłem pisać anonimowo, aby nikt mnie nie krytykował. Dlatego też pojawiła się ogólna, ale trafna nazwa WYPŁYŃ NA GŁĘBIĘ. Bardzo szybko blog nabierał rozpędu i zasięgi odbiorców szybowały w górę. Pomogła w tym Pani Małgorzata ze Szczecina, która poprosiła, abym pisał na wszystkich jej stronach na facebooku. I tak dziesiątki i setki tysięcy ludzi mogło czerpać ze słowa Bożego. Nie śniło mi się nawet takie ewangelizowanie.

Później jak ks. Piotr zapoznał mnie z Peterem z Kanady i otrzymałem rolę redaktora na portalach amerykańskich na facebooku, to już odbiorcy byli na całym świecie. Naliczyłem kiedyś ok. 150 krajów, do których dotarło słowo Boże z bloga. Byłem przeszczęśliwy, że światło Bożego słowa niesie się na całej kuli ziemskiej. Całą chwałę oddawałem Bogu i dalej prosiłem o pokorę. Blog wkrótce został nagrodzony na Radomskim Plebiscycie Blogowym w kategorii blok tematyczny. Do udziału w plebiscycie zachęciła mnie Aneta. Mogłem dać świadectwo, że piszę na kolanach. Nie żebym miał laptopa na klęczniku, ale zawsze zaczynałem od rozważania słowa Bożego z dnia na kolanach, a potem przed pisaniem na komputerze modliłem się, aby Duch Święty i Maryja prowadzili mnie. Blog trwał do 1 sierpnia roku 2022. W sumie było 2775 wpisów. ZA KAŻDY WPIS CHWAŁA NIECH BĘDZIE TRÓJCY ŚWIĘTEJ I GORĄCE PODZIĘKOWANIE DLA MARYI I ŚW. JÓZEFA.

Od sierpnia 2022 roku zacząłem głosić słowo Boże już tylko na grupach whatsapp. Nagrywałem rano słowo i dawałem na grupy Wypłyń na głębię. W sumie było to ponad 1000 słuchaczy dziennie.

Dziękuję z serca panu N. za pomoc techniczną związaną z blogiem. Niech Bóg wynagrodzi wszystko jemu i wspaniałej żonie oraz dzieciom. Zawsze byłem zbudowany ich świadectwem wiary, miłości i pokoju serca!

ROZDZIAŁ XX

PARAFIA ŚW. BRATA ALBERTA W RADOMIU CIĄG DALSZY…

Rok 2015 był kolejnym duchowym przełomem w moim sercu. Byłem już po listopadowych rekolekcjach ignacjańskich w Kaliszu w 2014 roku. Z młodzieżą wszystko zaczęło się układać od nowa. Czułem bezpieczeństwo poprzez modlitwę o pokorę, prowadzenie Ducha Świętego, a zwłaszcza o Jego natchnienia i odwagę, abym za potrafił pójść za Bożym głosem.

W roku 2015 bp Henryk zechciał, abym był jednym z diecezjalnych, rejonowych koordynatorów przed Światowymi Dniami Młodzieży w Krakowie. Nasza parafia była centrum młodzieży w dekanacie Radom Wschód. To był czas wielu inicjatyw, które podjęliśmy z otwartym sercem. Najbardziej pomogła mi przebojowa i niezwykle ambitna Iza. Miała pomysł, aby zrobić skarbonę 1 zł na ŚDM. Byliśmy z tą inicjatywą w Radiu i gazecie, a nawet na spotkaniu dla księży dziekanów. Kto skorzystał, to nie miał problemu z finansami.

W wakacje podczas oazy w Białym Dunajcu w 2015 roku otrzymałem niezwykłe potwierdzenie działania porannych modlitw o pokorę i do Ducha Świętego. Przyjechała wtedy osoba z tatuażem. Wziąłem ją na rozmowę i łagodnie powiedziałem, że nie muszę wiedzieć, dlaczego tak zrobiła. Prosiłem jednak, aby przekierowała młodych z pytaniami o tatuaże do mnie, ponieważ mam inne zdanie na ten temat. Odpowiedziała spokojnie, że dobrze, tak zrobi. Dziesiątego dnia pojawiły się pytania w skrzynce pytań. Brzmiały: czy można robić tatuaże? Czy to jest grzech? Czy można robić religijne tatuaże? Postanowiłem ponownie porozmawiać z tą osobą. Było to w obecności moderatorki. Powiedziałem łagodnie wszystko, co będę mówił publicznie do młodzieży, aby była na to gotowa. Popłakała się. Na zakończenie oazy, gdy ta osoba mówiła świadectwo, to powiedziała dosłownie tak: ,,Proszę księdza, ja muszę to powiedzieć. Nikt do mnie przez całe moje życie nie mówił z taką miłością jak ksiądz i to w sprawach dla mnie trudnych”. A ja w tym momencie mógłbym odlecieć na skrzydłach. Jednak usłyszałem w sercu: ,,To nie ty mówiłeś. Przypomnij sobie, jak rano modliłeś się.” No i zamurowało mnie już całkiem. Ja modliłem się faktycznie i o pokorę oraz ,,Duchu Święty bądź w mojej mowie, gestach, spojrzeniach, dotyku itd.” DUCH ŚWIĘTY NAPRAWDĘ DZIAŁA! Chwała Bogu!

Na tej oazie była jeszcze jedna ważna rzecz. Nikt z kadry nie chciał opowiedzieć młodzieży o Krucjacie Wyzwolenia Człowieka na wieczorku poważnym związanym z tym tematem. W końcu powiedziałem do kadry, że ja powiem, tylko proszę mnie poinstruować, co mówić. Dzień później pojechaliśmy do Poronina na Dzień Wspólnoty. Podczas nabożeństwa składania deklaracji jakiś ksiądz mówił świadectwo, a zarazem wszedł mi na ambicję jak mało kto. Mówił między innymi: ,,każdy, kto nie podpisał KWC nie dorósł do Ruchu Światło Życie…” Od razu pomyślałem: no to mi powiedział. Dalej: ,,każdy, kto nie jest w krucjacie, to czegoś się lęka.” Na co ja od razu pomyślałem, że nie boję się. A Duch Święty podpowiedział szybciutko, czyjej reakcji delikatnie mógłbym się lękać. Jeszcze walczyłem ze sobą, że przecież nie mam dla kogo podpisywać. Przecież nie znam za bardzo alkoholików. Szybko dostałem natchnienie: ,,czy mało kobiet po kolędzie płacze przez mężów?, czy mało to młodzieży przychodzi do ciebie i mówi o swoich uzależnionych rodzicach?” Walka była duża. Ksiądz głoszący słowo jeszcze poparł swoje tezy świadectwem uzdrowienia z choroby alkoholowej swojego taty po tym, jak nie tylko on jako syn kapłan zachowywał abstynencję, ale dodał do abstynencji gorliwą, codzienną modlitwę. Przypomniało mi się też mocne zdanie ks. Grzegorza, który powiedział, jak byłem na praktykach, że ponad 20 lat trwa świadomie w KWC. Mimo tak wielu znaków nie podjąłem decyzji od razu. Postanowiłem dać sobie dwa tygodnie i ewentualnie podpisać KWC na drugim turnusie oazy.

W między czasie było śmieszne zdarzenie, podczas którego mogłem spożyć kulturalnie odrobinę alkoholu. Odpowiedziałem osobie częstującej: ,,Nie dziękuję”. A kolega, którego to miałem się lekko obawiać powiedział: ,,nie mów, że podpisałeś krucjatę”. Uśmiechnąłem się mówiąc: ,,nie podpisałem, bo się bałem twojej reakcji, ale poważnie się nad tym zastanawiam.” Załamał się delikatnie, bo wiedział, że jak się zastanawiam, to znaczy, że pewnie tak będzie. I STAŁO SIĘ DZIĘKI ŁASCE BOŻEJ.

28 LIPCA 2015 ROKU PODPISAŁEM ZE SZKLANYM WZROKIEM KRUCJATĘ WYZWOLENIA CZŁOWIEKA JAKO CZŁONEK (DOŻYWOTNIO) W INTENCJI OSÓB, KTÓRE MAJĄ PROBLEM Z NADUŻYWANIEM ALKOHOLU I UŻYWEK.

Bóg zaczął działać błyskawicznie. Kilka dni później byłem z Arturem na Przystanku Jezus przy Woodstocku. Zobaczyłem pod naszą sceną ewangelizacyjną trzęsącego się bezdomnego alkoholika. Byłem w szoku, że ludzie nie reagują. Od razu poszedłem po Artura i po zupę. Karmiliśmy go z Arturem jak samego Jezusa. Bezdomny powiedział, że ma problemy i potrzebuje iść za potrzebą fizjologiczną. Nie był w stanie sam iść. Wzięliśmy go pod rękę z Arturem i szliśmy do toi toja. Zakazano mu skorzystać. Jakiś ochroniarz zrobił to z taką pogardą, że aż mnie poruszyło do głębi. Musieliśmy iść awaryjne pod płot. Trzymaliśmy bezdomnego, a on załatwiał potrzebę. Potem dalej karmiliśmy go. Nigdy wcześniej nie miałem takiej styczności z osobą uzależnioną.

Dużo dały mi świadectwa z seminarium, gdy ks. Mirosław przyprowadzał osoby z AA i AL ANON. Pamiętam do tej pory twarze i świadectwa wielu z nich. Zbierałem wtedy wiedzę z każdej strony, aby jak najlepiej służyć ludziom. Nawet na spotkaniu z paniami z AL ANON po świadectwie pewnej pani mówiącej, że szukała pomocy w konfesjonale, a nie znalazła – wstałem jako młody kleryk, podziękowałem z serca i przeprosiłem, że na sali nie ma wszystkich kleryków. Po świadectwach tych pań czułem, jakby otrzymał lata wiedzy i doświadczenia dzięki ich naprawdę trudnym historiom.

Wracając do znaków Bożych z 2015 roku, które nabrały tempa po podpisaniu KWC, to dosłownie parę dni po Przystanku Jezus poszedłem na pielgrzymkę, a tam było znowu niezwykłe spotkanie… Na przerwie obiadowej przy straży miałem jeść obiad. Przyjechał ks. proboszcz i ks. wikary. Byli w krótkim stroju duchownym. Ja suszyłem sutannę na płocie i byłem tylko w koszulce i spodenkach (dzisiaj szedłbym już w spodniach). Nagle stuknął mnie w ramię Hieronim i zapytał, czy jestem księdzem. Świat się dla mnie zatrzymał. Nie ważny był nikt w tym momencie. Był tylko Hieronim i ja. Hieronim dał mi obrazek święty i powiedział, żebym przeczytał. Ja natomiast zaprosiłem go na zupę przy oddzielnym polowym stoliku. Widziałem, że mój nowy przyjaciel jest chyba po alkoholu, więc powiedziałem, żeby uważał na stolik, bo jest delikatny. Siostra ze służby kuchennej nalała nam zupy. Hieronim nie uważał i wywalił stolik. Spojrzenie siostry wymagało później rozmowy, po której była zawstydzona i skruszona, a Bóg dał jej piękną lekcję (mi także). Poprosiłem spokojnie, aby siostra nalała ponownie dwie porcje zupy. Hieronim opowiadał mi całe życie. Mówił, że jest jeszcze w pracy dla syna, żeby go nie wywalili.

Potem zaprosił mnie do swojego domu. Pokazał mi starszych rodziców. Tata patrzył na niego, jak na człowieka gorszej kategorii. Później poszliśmy do jego żony. Także patrzyła dziwnie na niego i jego pomysł przyprowadzenia księdza bez zapowiedzi. W końcu zaprowadził mnie na górę do syna i synowej. Ci także spoglądali na niego niezbyt życzliwie. Zrobił im mocne zaskoczenie mówiąc dumnie, że księdza przyprowadził. Synowa wybrnęła z sytuacji i poczęstowała sokiem. Po kilku chwilach schodziliśmy na dół i na zewnątrz przechodził sąsiad i powiedział grubiańsko: ,,Hieronim, ty przebrzydły pijaku.” Normalnie nie wiedziałem, co zrobić. Aż pogroziłem palcem temu sąsiadowi. A pokorny Hieronim powiedział mi: ,,Proszę księdza to mój sąsiad, trochę był w więzieniu, ale to dobry człowiek.” Ścięło mnie to z nóg. Hieronim miał w sobie więcej miłości niż ja i to od razu po takim ciosie i wcześniejszych spojrzeniach bliskich z rodziny. Zrozumiałem, że takie osoby będą w niebie przede mną. Zacząłem się modlić za Hieronima każdego dnia. Jest u mnie pierwszy na liście wielu, wielu imion, gdy modlę się modlitwą KWC.

Modlę się od 2015 roku do dziś i imion przybywa, aż często mówię ogólnie:
,,Dziękuję Ci Maryjo za to, że pomagasz mi trwać w krucjacie. Proszę cię, zanieść moje dziękczynienie do twojego Syna i upraszaj u Niego pełnię wolności i miłość do twego Syna dla: osoby z rodziny NN.,
Hieronima, Wiesia, Piotra, Emila, Roberta, Rafała, Rafała, Rafała, Konrada, taty N, N, N, N, N, N, N, ludzi Sycharu, bezdomnych, młodzieży,
N, N, N, N, N, N, N, N, N, N i tych, którym towarzyszę. AMEN.”
Bóg jeden wie, kiedy i jakie owoce wypływają z tych modlitw. Cała chwała niech będzie tylko dla Niego.

Około września 2015 roku spotkałem niezwykłego przyjaciela. Pisałem o nim po raz pierwszy 1 grudnia 2015 roku https://wyplynnaglebie.com/jezus-w-bezdomnym-alkoholiku/ potem jeszcze dawałem zdjęcia podczas wpisu 10 kwietnia 2018 roku https://wyplynnaglebie.com/duch-swiety-kreatywny-rezyser-mojego-zycia/
(Marzyła mi się książka pt. ,,OTO LUDZIE’’. Na okładce miały być czarnobiałe twarze moich przyjaciół bezdomnych, którzy dali się sportretować. Miałem opisać moją relację z nimi.)

Była to wrześniowa sobota. Dzień Apelu Młodych w Radomiu. Szedłem do południa zrobić zakupy spożywcze w Biedronce na Ustroniu. Nie byłem w stroju kapłańskim. Zobaczyłem Wiesia na betonowym murku i usłyszałem w sercu: ,,wieczorem będziesz podchodził do takich osób w sutannie, a teraz bez sutanny nie podejdziesz?”. Ruszyłem więc i usiadłem obok Wiesia. Zapytałem, gdzie mieszka. Odpowiedział wskazując palcem: ,,tam w krzakach”. Nie uwierzyłem. Dałem mu różaniec i pobyłem z nim trochę. Chyba półtora miesiąca później widziałem, że idzie zmarznięty i wykrzywiony obok tych swoich krzaków przy rondzie. Zawróciłem samochodem i odnalazłem go w tych niskich krzewach. Nie chciał wyjść. Miał tam jakiś materac i trochę śmieci. Od tej pory postanowiłem odwiedzać go regularnie. Dowiedziałem się także jak można mu pomóc, ale on nie chciał. Często modliliśmy się w krzakach i przy biedronce. Bardzo pomagała mi na początku Iza. Odwiedzała Wiesia w przerwach nauki do matury. Pięknie prowadził ją Duch Święty.

Kolejnym ważnym znakiem od Boga był Adwent roku 2015. Ks. Dariusz prowadził rekolekcje adwentowe w parafii i miał jedną naukę wieczorem do młodzieży. Chyba wystawił Najświętszy Sakrament, a ja usłyszałem: ,,Wystawiaj Mnie tutaj dla młodych. Niech przychodzą ze swoimi problemami z rodzicami, z nauką. Ja z nimi to poniosę.” To było tak silne, że od razu podszedłem do ambony po ks. Dariuszu i bez pytania proboszcza, czy zaakceptuje ten pomysł, powiedziałem do młodzieży: ,,Przyjdźcie tutaj za tydzień o tej samej porze. Jezus pragnie was tutaj. On z wami wszystko poniesie.” I tak zaczęła się piękna inicjatywa cotygodniowej adoracji w poniedziałki, która trwa do dzisiaj. Przed adoracją robiłem spotkania dla młodych, a potem szliśmy adorować Pana Jezusa. Ta adoracja była źródłem wielu natchnień, które pomagały w prowadzeniu duszpasterstwa.

Około listopada 2015 roku był kolejny znak od Boga. Jechałem poświęcić dom zamożnej osobie. Byłem świeżo po II tygodniu ćwiczeń ignacjańskich. W drodze przychodziły mi myśli, że gdyby ta osoba chciała dać ofiarę, to nie wezmę. Na to pojawił się głos: ,,jak na młodzież to weź”. Podczas rozmowy przy stole, gospodarz powiedział, że ma coś dla mojej młodzieży, a ja byłem w szoku. Powiedziałem, że o tym myślałem, jadąc do nich. Po chwili gospodarz zapytał, czy są jakieś potrzeby finansowe. Powiedziałem, że mam bardzo dużo młodzieży i obawiam się, czy będzie ich stać na oazę i Światowe Dni Młodzieży. Gospodarz przyszedł po chwili i dał grubą kopertę. Powiedział: ,,zrób z tym, co uważasz”. W domu zobaczyłem bardzo dużą kwotę i napisałem młodzieży, że Bóg ich bardzo kocha, a ja nie boję się, że zabraknie nam na oazy i ŚDM. Prosiłem ich tylko, aby byli gorliwi do końca roku duszpasterskiego. Starałem się rozdzielić sprawiedliwie pieniążki na wszystkich młodych. Po ŚDM nie było nawet złotówki. To był piękny prezent dla tych młodych prosto z nieba.

Ciąg dalszy nastąpi…

ROZDZIAŁ XVIII NAWRÓĆENIE W KAPŁAŃSTWIE

ROZDZIAŁ XVIII

NAWRÓĆENIE W KAPŁAŃSTWIE

Rekolekcje ignacjańskie w 2014 roku były dla mnie nowością. Przyjaciel ks. Maciej tłumaczył mi trochę, jak odnaleźć się w takim rekolekcyjnym czasie ciszy. On jechał już na II tydzień rekolekcji. Nie wiedziałem, co mnie tam spotka poza ciszą, której bałem się trochę poprzez mój aktywizm kapłański. To był tak wspaniały czas, w którym Jezus dotykał mojego serca, że tego aż nie da się opisać. To trzeba było przeżyć. Pamiętam, że na początku rozkochiwałem się w Jezusie na nowo. Widziałem, jak pragnął mojego istnienia i kapłaństwa. Normalnie czułem się, jak bym był na dłoni Boga.

I tak po paru dniach była medytacja, w której mieliśmy prosić Boga, o zobaczenie wszystkich swoich grzechów i bólu, jaki zadaliśmy Jezusowi. BYŁEM POD KRZYŻEM JEZUSA I PŁAKAŁEM NAD SWOIMI GRZECHAMI. PRZEŻYŁEM DOSKONAŁY AKT ŻALU. Łkałem i łkałem, a Jezus z tego krzyża mówił do mnie: UMARŁEM ZA CIEBIE DANIEL. Ja odpowiedziałem: ,,to nie za cały świat?” Jezus kontynuował z krzyża: ,,Umarłem Daniel za Twoje grzechy i już nic ci nie pamiętam…” Poczułem się tak czysty i lekki, że od razu postanowiłem wyspowiadać się z całego życia, a pokutę z radości odmawiałem sobie codziennie przez rok. To był dla mnie kluczowy moment w życiu. Słuchając wielu świadectw nawróconych gangsterów zazdrościłem im wielkiej, gorącej miłości do Boga, bo przecież, komu wiele darowano, ten bardziej umiłował, a ja o sobie miałem takie dosyć dobre mniemanie przez to, że od wielu złych rzeczy byłem uchroniony. Tym razem poczułem się, jak największy grzesznik na świecie.

Dalej zobaczyłem się w medytacji na sądzie ostatecznym. Stałem tam jako dumny kapłan z wielkim, pięknym lampionem, ale bez światła. Bóg się pytał: ,,gdzie jest moje Boże światło? Oooo, zostawiłeś na sobie. Nie podoba mi się taka posługa.” Ależ zacząłem drżeć. Mówiłem: ,,to na marne ta cała moja posługa?” Bóg powiedział: ,,nie martw się. Z tej twojej nędzy mogłem coś dobrego uczynić. Zapomniałeś jednak, że masz problem z pychą i nie modliłeś się o pokorę.” I tak Duch Święty podyktował mi modlitwę o pokorę i zaznaczył, że mam ją odmawiać, leżąc krzyżem, jak tylko otworzę oczy każdego poranka. Czynię to od listopada 2014 roku do dzisiaj. Na potwierdzenie, że ta modlitwa jest z nieba, napiszę, że gdy w 2016 roku ujawniłem ją na blogu i udostępniłem na facebooku, to miała 9999+ udostępnień. Nie widziałem nigdy, żeby coś na fb miało tyle udostępnień. Wpis był opublikowany 17 grudnia 2016 roku (https://wyplynnaglebie.com/modlitwa-ktora-wszystko-zmienia/)

Bóg pokazał mi jeszcze jedną rzecz na tych rekolekcjach. Była Ewangelia o nielitościwym dłużniku. To byłem ja – dumny ksiądz Daniel, któremu wszystko wychodziło w seminarium, w pierwszej parafii i na początku drugiej. Musiałem rozbić się o twardą młodzież i dojść pod krzyż, którego tak zawsze pragnąłem. Zobaczyłem, ile wybaczył mi Jezus i że ja także mam tak wybaczyć z serca wszystkim. Uczyniłem to na modlitwie i nie mogłem doczekać się, kiedy wrócę do rodziny i młodzieży, aby im powiedzieć o wszystkim, wybaczyć i wyrazić miłość. Już wracając z rekolekcji z ks. Maćkiem, byliśmy tak pełni Ducha Świętego, że mogliśmy nie odzywać się. Pamiętam, że zacząłem mówić, abyśmy dużo modlili się za kapłanów.

Na rekolekcjach ogromne wrażenie zrobił na mnie ojciec Idziak. Był tak zanurzony w Jezusie, że aż góry mógł przenosić. Zapragnąłem takiej głębi i nawet takiego głosu głębokiego z Ducha Świętego. Bóg dał mi takie uczucie. Przez tydzień czułem, jakby chodził nad ziemią. Pamiętam, że od tych rekolekcji zacząłem gorliwie modlić się za kapłanów. Wymieniałem nawet z imienia tych, którzy zrzucili sutannę i tych, którzy wiedziałem, że upadają.

Po powrocie od razu w domu był szok. Wszystko wyglądało inaczej, wolniej, głębiej. Po tygodniu ciszy i bliskości Jezusa byłem napompowany jak balon i chciałem całemu światu oznajmić, że jestem grzesznikiem, a Bóg mi wybaczył.
Pamiętam zabawne spotkanie z moją krewną i jej mężem (dobrym przyjacielem, gdy byłem jeszcze w seminarium). Tego dnia, kiedy wróciłem z rekolekcji, byli po remoncie kuchni. Krewna zapytała, jak mi się podoba. Odpowiedziałem głębokim głosem, że to tylko marność. Widziałem jej zmęczenie remontem. Jakby życie z niej uszło. Odpowiedziała z wyrzutem: to co ja mam w jaskini mieszkać? Na co ja powiedziałem: ,,czy lodówka Samsunga, czy jaskinia to marność i to marność.” W końcu zeszło napięcie i zacząłem opowiadać o działaniu łaski Bożej. Mama mojej krewnej weszła z ciastem i miała od razu wychodzić, ale jak ją zatrzymało opowiadanie w drzwiach, tak stała może pół godziny.

Nie mogłem doczekać się spotkania z młodzieżą na parafii. Wyjeżdżałem jako pyszny, obrażony ksiądz. Wracałem pełen życia i ufam, że miałem już odrobinkę pokory. Przyszedł moment kadry – spotkania z animatorami. Z piętnastu osób przyszło 3 albo 4 osoby. Zrobiło mi się smutno. Przyszło mi natchnienie, aby wsiąść w samochód i jechać po wszystkich, ale zaraz pojawiła się druga myśl zapytaj innych, co robić. Animator Artur odpowiedział: ,,wsiadamy w Toyotę i jedziemy po ludzi.” To był SZOK. Ja miałem natchnienie, a kilka minut później Artur, to powiedział. Ten pomysł w ogóle nie był podobny do starego księdza Daniela. Kiedyś zrobiłbym spotkanie i kazał reszcie przekazać bieżące sprawy. Tym razem uniżyłem się i pojechałem do każdego, aby zaprosić na plebanię. Przyszli wszyscy. Zaczęło się. Pełen pokoju i uśmiechu powiedziałem, że jestem gotowy na wszystkie najtrudniejsze słowa wobec mnie. Jeden lektor powiedział: ,,czy na pewno?”. Po czym odpalił: ,,Bo wie ksiądz, ja to mam problem z pychą, ale przy księdzu, to się lepiej czułem.” To była torpeda, a ja przyjąłem ją z łagodnością i jeszcze uwielbiałem Boga. Inny lektor powtarzał: ,,no nie wierzę, co się stało z księdzem…” BÓG JEST WIELKI. CHWAŁA PANU!

W szkole były podobne cuda. Skończył się ksiądz katecheta rycerz w złotej zbroi, który wszystkich zaszachuje swoją wiedzą i doświadczeniem. Zaczęło się nauczanie z głębi serca i nie potrzebowałem już laptopa i multimedialnych fajerwerków. Właściwie każdego dnia działy się jakieś Boże znaki. Żywy Jezus działał z mocą. Często miałem w szkole natchnienia, aby do kogo podejść i coś powiedzieć. Osoby czasami płakały po paru sekundach, a ja nie zatrzymywałem na sobie żadnej chwały, bo wiedziałem, że całe dobro czyni we mnie Bóg, a nie ja. Ja to mogłem tylko popsuć coś albo z lęku zmarnować dobre natchnienia.

W kolejnych latach starałem się już dojrzalej podchodzić do rekolekcji ignacjańskich i czasu po rekolekcjach. Rekolekcjonista powiedział, że jak napompowałem się, jak balon, to nie powinienem całego powietrza wypuszczać, lecz tylko odrobinę, a z drugiej strony na kolanach dopompowywać. Kalisz i 4 tygodnie rekolekcji to czas wielkiej przyjaźni z Jezusem! Jestem Bogu niezwykle wdzięczny za każdą minutę tych 4 tygodni. Serce wciąż tęskni za takim byciem sam na sam z Bogiem, ale On miał i ma dalej piękne plany…

Chcę wyrazić ogromną wdzięczność wszystkim osobom, które podjęły za mnie modlitwę margaretki. Jest ich na tą chwilę ponad 200 osób. Mam już ponad 30 margaretek. Gdyby nie te osoby, to już dawno pewnie rozsypałbym się w mojej nędzy. Chwała Bogu za piękne współpracowanie z łaską w sercach tych ludzi. Codziennie wspominam je Bogu podczas Najświętszej Ofiary oraz ofiaruje moje trudy także w ich intencji. Ponad to codziennie ofiaruję przez Niepokalane Serce moje cierpienia, udręki, ataki i wszystkie wysiłki w intencji: nawrócenia i uświęcenia kapłanów, za moich prześladowców, za dusze czyśćcowe, osoby, którym towarzyszyłem i towarzysze, za rodzinę i we wszystkich intencjach Maryi.

Ciąg dalszy nastąpi…