W imię Prawdy! C. D. 137

9 stycznia 2024 roku ciąg dalszy

W tym dniu ważne były dla mnie treści z żywotu św. Marcyanny:

,,Razu pewnego przechodząc przez główny plac miasta, zastała tam wielki tłum ludu z pogan, których to miasto było pełne, złożony, otaczający posąg Dyanny, jednej z bogiń pogańskich. Na widok ten, młoda ta chrześcijanka, świętem oburzeniem uniesiona, i jak to wnosić należy, szczególnem natchnieniem Ducha Świętego do kroku tak dla każdego innego niestosownego pobudzona, przystąpiła do posągu i ugodziwszy weń zgruchotała go w kawałki. Lud wzburzony rzucił się na nią zapamiętale, zbił ją srodze , nogami stłoczył i ledwie żyjącą przed sędziego miasta zawlókł, oskarżając o zniewagę bożyszcza. Przybywszy tam Marcyanna, nie czekała aż ją sam sędzia pytać zacznie, ale pomimo ciężkiego zbicia, od razu nabrawszy sił cudownych, wyznała iż jest chrześcijanką, i przydała że cześć i pokłon jaki oddają poganie swoim bożyszczom, należy się tylko Jezusowi Chrystusowi Bogu i Zbawcy naszemu, w żywych i wymownych przytem słowach sędziego i wszystkich obecnych nakłaniając, aby i oni tę prawdę uznawszy, wyrzekli się swoich błędów i na światło wiary świętej otworzyli oczy. Obrażony tem sędzia, zanim miał wydać wyrok na Świętą, za zniewagę, jaką według niego wyrządziła posągowi pogańskiego bożyszcza, chcąc ją wprzód jeszcze ukarać za to co śmiała w jego obecności mówić, kazał katom przy nim obecnym policzkować Marcyannę. Co oni z wielką zaciętością i okrucieństwem wnet wykonali. Ostatecznie zaś skazał ją na najhaniebniejszą jaką podówczas na niewiasty chrześcijańskie wynaleźli byli najokrutniejsi prześladowcy męczarnię, a dla skromności niewieściej od samej śmierci straszniejszą. Rozkazał, aby zanim Marcyannę wydadzą na pożarcie przez dzikie zwierzęta, zaprowadzono ją do domu nierządnic, i tam oddano na pastwę gladyatorów, to jest tych którzy na publicznych igrzyskach dla zabawy ludu, spotykali się z dziekiemi zwierzętami, a którzy byli ludzie ostatniej rozpuście i pijaństwu oddani. Wyrok ten spełniono, lecz jak to często przy podobnych barbarzyńskich męczarniach miewało miejsce, przyszedł Pan Jezus w pomoc Swojej oblubienicy, i cudem ją od wszelkiej zniewagi zachował.

Pierwszy, który ośmielił się zbliżyć do świętej dziewicy, był to jeden z najsilniejszych gladyatorów, imieniem Flameusz. Lecz w tejże chwili mur silny, cudownie pojawiający się, otoczył Marcyannę tak, że z żadnej strony przystępu do niej nie było. Na widok tego cudu zuchwalec, który pierwszy miał wykonać wyrok pogańskiego tyrana, dotknięty łaską Bożą, przyszedł później do Świętej i upadłszy przed nią na kolana, prosił ją z płaczem, aby mu wyjednała u Boga i łaskę nawrócenia, i możność uwolnienia się od haniebnego rzemiosła w którem zostawał. Marcyanna przyrzekła, iż mu to otrzyma w dniu, w którym sama śmierć męczeńską poniesie, co też i nastąpiło.

Dowiedziawszy się o tem sędzia, kazał ją odprowadzić do więzienia, a nazajutrz powtórzyć wydany na nią wyrok. Lecz i tą razą takiż sammur osłonił ją od zniewagi , a gdy i trzeciego dnia toż samo z rozkazu tyrana uczyniono, po raz trzeci tenże sam cud wyratował z tej katuszy i najlżejszą zniewagą niedotkniętą służebnicę Pańską.

W ciągu tego, nie tylko poganie ile żydzi mieszkający w Cezaryi, okrywali obelgami Marcyannę, ile razy ją przez ulice miasta wiedziono. Szczególnie zaś, z jej wytrwałości naśmiewał się rabin tamecznej synagogi, imieniem Budaryusz: lżył ją ostatniemi słowy, w czem mu dopomagali wszyscy jego domownicy. Święta ostrzegła go iż za ten jego brak litości nad męczoną dziewicą, dom jego wkrótce ulegnie zniszczeniu przez ogień, i nigdy odbudowanym nie będzie. Jakoż, w tejże chwili, gdy Marcyanna śmierć męczeńską ponosiła, na dom rabina spadł ogień z nieba, i tak nagle i gwałtownie cały budynek ogarnął, iż w nim i rabin i wszyscy jego domownicy zgorzeli. Napróżno żydzi usiłowali potem, i to kilkakrotnie, dom na nowo na temże miejscu zbudować. Ile razy mury nieco już wzniesione były, rozwalały się jakby same z siebie, i w końcu odbudowania tego mieszkania zaniechać musieli.

Przyszedł też był i dzień ostatecznego zwycięstwa świętej Męczenniczki, a był to dzień 9 stycznia, w którym miano ją wydać na pożarcie drapieżnych zwierząt według wyroku sędziego. Na publicznym więc placu, wobec ludu na lożach wielkiego amfiteatru zgromadzonego i patrzącego na to z góry, wprowadzono Marcyannę do miejsca ogrodzonego, i pozostawiono samę. Wkrótce wypuszczono rozjuszonego lwa, który ze strasznym rykiem i z wielkim pędem rzucił się na nią. Lecz skoczywszy łapami na jej piersi, nagle się zatrzymał, odstąpił od niej i najspokojniej położył się, żadnej zgoła nie uczyniwszy jej najmniejszej szkody. Lud cudem takim uderzony, i dla młodej dziewicy litością nareszcie przejęty, domagał się aby jej życie darowano. Żydzi tam obecni sprzeciwiali się temu, więc w miejsce lwa puszczono na nią rozhukanego i rozdrażnionego byka. Ten przyskoczył do Świętej i zadał jej rogami tak silne w piersi pchnięcie, iż krwią zalana upadła na wpół już tylko żywa . Wtedy zaniesiono ją do pobliskiego mieszkania i opatrzywszy jej ranę, przyprowadzono powtórnie na środek amfiteatru, a gdy z osłabienia ustać nie mogła na nogach, przywiązano ją do słupa i kazano ostatecznie puścić na nią dzikiego lamparta. Gdy ten już biegł ku niej, Marcyanna wzniosła oczy i ręce do nieba, i wpdałszy jakby w zachwycenie zawołała: ,, Widzę Ciebie Panie, idę do Ciebie przyjm dusze służebnicy Twojej, o Jezu mój, któryś znajdował się ze mną w więzieniu i zachowałeś moją czystość.” A gdy tych słów domawiała, lamprat wskoczył na nią i w kawałki poszarpawszy jej ciało, uwolnił od niego jej duszę, która w tejże chwili w Niebie odebrała koronę męczeńską”.

W tym dniu przeczytałem także ciekawe treści w książce pt. ,,Iota unum”:

,,Poniżej przedstawiam jeden fakt, którego byłem naocznym świadkiem. Dnia 24 kwietnia 1980 r. w rzymskim kościele pw. Jezusa (Il Gesu), położonym w samym centrum stolicy Włoch, uczestniczyłem we mszy, podczas której cały lud Boży wespół z księdzem przewodzącym liturgii brał udział w konsekracji, z nim wypowiadając na głos formuły związane z podwójnym przeistoczeniem. Zgodnie z sugestią ksrd. Francisa Sepera, prefekta Kongregacji Nauki Wiary, któremu zrelacjonowałem to wydarzenie, bezzwłocznie napisałem list do kard. Ugo Polettiego, wikariusza Rzymu, donosząc o ,,znoszeniu kapłaństwa, degradacji sakramentu, nieprzestrzeganiu rubryk, przemieszaniu sacrum z profanum”; dałem również wyraz swemu zdumieniu, że ,,tak potworna anomalia wystąpiła w Rzymie, który był stolicą świata katolickiego, wzorem świętych obrzędów, zwierciadłem ortodoksji i ortopraksji”

Ale odpowiedź na swe zażalenia otrzymałem dopiero w lipcu, kiedy to, nie chcąc pozbawiać się prawa katolika do korzystania z obrzędów zgodnych z przepisami Kościoła, poczułem się zmuszony wysłać drugi list w tej sprawie. Wówczas kardynał poinformował mnie, że nie odpowiedział na mój pierwszy list, gdyż uznał, że ,,sygnalizował w nim jedynie pewien incydent, a nie donosiłem o zjawisku, z którego miałby obowiązek zdać sprawę”. W każdy razie potwierdził on fakt wystąpienia ,,absurdalnego nadużycia”, zapewnił o ,,wyjątkowości” owego przypadku i bronił prawidłowości liturgii sprawowanej w Rzymie, ,,która wygląda być może lepiej niż gdzie indziej”. Trudno nie zauważyć, że to biskup diecezjalny jest odpowiedzialny za dobre praktyki liturgiczne i powinien zdać z nich sprawę każdemu, kto się tego domaga; że ,,wyjątkowość” nadużycia, jakie miało miejsce w Rzymie, nie jest w stanie przysłonić faktu, że takie nadużycia szerzą się dzisiaj w świecie katolickim; wreszcie że powaga owego ,,incydentu” powinna była wywołać niepokój pasterza diecezji, który miał obowiązek nie tylko odpowiedzieć na interwencję, lecz przede wszystkim podjąć czym prędzej kroki zaradcza”.

Dodaj komentarz