W imię Prawdy! C. D. 232

27 marca 2024 roku ciąg dalszy

W tym dniu przeczytałem ciekawe treści w książce pt. ,,Ksiądz, historia zawierzenia silniejszego niż nienawiść i śmierć”, w których znajdowały się fragmenty planu zniszczenia jednego z kapłanów:

,,Neutralizacja poczynań ks. (…) powinna zmierzać w kierunku całkowitej kompromitacji i izolacji figuranta przede wszystkim w środowisku kleru i osób mu najbliższych. W celu doprowadzenia do tej izolacji ks. (…) i neutralizacji jego wrogiej działalności w środowisku kleru oraz ograniczenie jego powiązań z grupami antysocjalistycznymi planuje się:
Przy pomocy posiadanej przez Wydział IV KSMO sieci tajnych współpracowników oddać pełnej kontroli działalność ks. (…) oraz utrwalić i dokumentować wystąpienia publiczne w obiektach sakralnych w celu:
a)wykorzystania uzyskanych materiałów do rozmów przez nas zainspirowanych, a przeprowadzonych przez władze wyznaniowe z przedstawicielami kurii warszawskiej, doprowadzając do ograniczenia, a nawet uniemożliwienia figurantowi wykorzystywania ambony do swoich celów,
b)wykorzystanie operacyjnego wypowiedzi potwierdzających niezrównoważenie psychiczne i brak odpowiedzialności figuranta,
c)opracowanie materiału w ramach działań specjalnych zmierzających do pogłębienia izolacji ks. (…) w środowisku kleru warszawskiego i podważenia zaufania do jego wiedzy teologicznej.
Kontynuowanie działań ,,D”, których celem będzie ośmieszenie działalności figuranta, dalsze kompromitowanie jego osoby wśród kleru i środowiska oraz podważanie jego kompetencji w podejmowaniu działalności politycznej, będą prowadzone wielotorowo, z uwzględnieniem wykorzystania możliwości tajnych współpracowników, szczególnie usytuowanych w kurii lub mających dostęp do pracowników kurii i wpływ na nich. Źródła zostaną wytypowane w porozumieniu z tow. N, a poszczególne zadania omówione z pracownikami prowadzącymi.”

*

W tym dniu przeczytałem ciekawe treści autorstwa ks. Wojciecha Sumlińskiego w książce pt. ,,Ksiądz, historia zawierzenia silniejszego niż nienawiść i śmierć”:

,,Co mogli ,,znaleźć” w mieszkaniu ,,homoseksualisty (…)”? Absolutnie wszystko. Zrobić z niego pedofila nie byłoby trudne, bo przecież od dawna pracowano nad wyrobieniem mu wizerunku ,,maniaka niezrównoważonego psychicznie”. Oczywiście zawsze można było postąpić tak, jak z księdzem Jerzym, czyli – jak to subtelnie ujął kapitan SB Grzegorz Piotrowski podczas ,,Procesu Toruńskiego” – ,,zadziałać na granicy zawału” i pamiętałem, że także w odniesieniu do księdza (…) taki plan przecież istniał. Na tamten moment nie został zrealizowany tylko z jednego powodu – po prostu sądzono, że na to zawsze jest czas. Później, już po zbrodni dokonanej na księdzu Jerzym, uznano, że zamordowanie kolejnego księdza, w dodatku przyjaciela Popiełuszki, niedługo po śmierci jego samego, z pewnością przykułoby uwagę międzynarodowej opinii publicznej. Z punktu widzenia pragmatyki Służby Bezpieczeństwa to nie było dobre rozwiązanie. O ileż skuteczniej byłoby pozostawić figuranta żywym – ale de facto ,,martwym”. Lepiej mieć zmarginalizowanego, odesłanego na boczny tor, a tym samym zneutralizowanego szaleńca czy kolejnego męczennika? Żyłem dość długo na tym świecie, by nie pytać o sprawy oczywiste i nie musieć stawiać kropki nad ,,i”. Z dokumentów, które miałem przed sobą, wynikał, że obok kilku innych, bardziej radykalnych, ale wzbudzających większą uwagę, także ta opcja – zakładająca totalną marginalizację księdza (…) – była na stole. I to z tej właśnie opcji, w tym przypadku, postanowiono ostatecznie skorzystać”.

W imię Prawdy! C. D. 231

27 marca 2024 roku ciąg dalszy

W tym dniu ważne były dla mnie poniższe treści z liturgii godzin:

,,Pełnię miłości, którą winniśmy się, bracia najdrożsi, wzajemnie kochać, określił sam Pan mówiąc: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich”. Wniosek, jaki z tego wyciąga św. Jan Ewangelista w swoim Liście, jest następujący: „Jak Chrystus oddał za nas życie swoje, tak i my winniśmy oddać życie za braci”, miłując się wzajemnie tak, jak On nas umiłował i oddał za nas swoje życie.
A oto co na ten temat czytamy w Księdze Przysłów Salomona: „Gdy z możnym do stołu usiądziesz, pilnie uważaj, co położono przed tobą, a wyciągając swoją rękę wiedz, że i ty musisz to samo przygotować”. Cóż jest stołem możnego, jeśli nie ten stół, skąd bierzemy Ciało i Krew Chrystusa, który oddał za nas swoje życie? A co znaczy zasiadać przy tym stole, jeśli nie przystępować doń z pokorą? Co oznacza uważać pilnie na potrawy, które kładą przed tobą, jeśli nie to, żeby godnie myśleć o tak wielkiej łasce? I cóż wreszcie znaczy wyciągać rękę i wiedzieć, że masz przygotować takie same potrawy, jeśli nie to, o czym już mówiłem, a mianowicie że Chrystus oddał za nas swoje życie, a więc że i my winniśmy oddać nasze życie za braci? Mówi bowiem św. Piotr Apostoł: „Chrystus cierpiał za nas, zostawiając nam przykład, abyśmy wstępowali w Jego ślady”. To oznacza przygotować takie same potrawy. Uczynili tak męczennicy płonąc gorącą miłością. Jeśli nie czcimy na próżno ich pamięci, to przystępując do stołu Pańskiego i biorąc udział w uczcie, którą i oni się sycili, trzeba, żebyśmy za ich przykładem przygotowali również, co należy.
Dlatego nie wspominamy ich przy stole Pańskim tak jak tych, którzy spoczywają w pokoju. Za nich bowiem my się modlimy, podczas gdy tamci modlą się za nas, abyśmy szli w ich ślady. Oni wypełnili nakaz miłości, od której, według słów Pana, nie ma nic większego. Dali swoim braciom to, co sami wzięli ze stołu Pańskiego.
Nie należy jednak myśleć, że możemy stać się równi Chrystusowi wówczas, gdy dawane o Nim świadectwo doprowadzimy aż do przelania krwi. On bowiem miał moc oddać swoje życie i miał moc odzyskać je z powrotem. My zaś ani nie żyjemy tyle, ile byśmy chcieli, a umieramy, choćbyśmy jeszcze nie chcieli. On umierając zniszczył w sobie śmierć, my zaś przez Jego śmierć uwalniamy się od naszej śmierci. Jego ciało nie uległo zepsuciu, nasze zaś doznawszy rozkładu, przy końcu świata oblecze się w nieśmiertelność dzięki Niemu. On nie potrzebował naszej pomocy, żeby nas zbawić; my zaś bez Niego nic uczynić nie możemy. On stał się szczepem winnym dla nas latorośli, bo my poza Nim nie możemy mieć życia.
W końcu jeśli nawet bracia umierają za braci, to ich krew męczeńska nie może być w żaden sposób wylana na odpuszczenie grzechów tych braci, tak jak Chrystus uczynił to za nas. A użyczył nam tej łaski nie po to, żebyśmy Go naśladowali, lecz byśmy się nią radowali. Męczennicy zaś, którzy wylali swoją krew za braci, ofiarowali im to samo, co wzięli ze stołu Pańskiego. Miłujmy się więc wzajemnie, tak jak i Chrystus nas umiłował i wydał samego siebie za nas”. – św. Augustyn

W tym dniu przeczytałem ciekawe treści autorstwa jednego z kapłanów w książce pt. ,,Ksiądz, historia zawierzenia silniejszego niż nienawiść i śmierć”.

,,Wyskoczyło z niego trzech funkcjonariuszy – jednego poznałem – jednego poznałem, to był Pan Leszek Adach. Nie pozwolił mi wejść do domu: ,,Ksiądz jedzie z nami”. Przedstawili mi jakiś nakaz internowania czy coś w tym rodzaju, nie pamiętam już treści. Wsadzili mnie do tego ,,malucha” i pojechaliśmy do Pałacu Mostowskich. Tam mnie trzymano dwie czy trzy godziny, po czym funkcjonariusz kierujący ekipą próbował ze mną rozmawiać. Spytałem: ,,Czy to jest przesłuchanie?”. ,,Nie, nie. To nie jest przesłuchanie. To jest luźna rozmowa”. Ale ja nie chciałem z nim rozmawiać. Przewieźli mnie więc tym samym samochodem do budynku Komendy Milicji przy ulicy Cyryla i Metodego. Usłyszałem: ,,Machina jest puszczona w ruch. Nikt i nic jej nie zatrzyma. W swoim czasie ksiądz się dowie”. Zdążyłem się już zorientować, że dzieje się coś większego, bo był bardzo duży ruch. W drzwiach stało kilku funkcjonariuszy, wprowadzono kolejnych zatrzymanych. Zaprowadzono mnie do jakiegoś pomieszczenia, w którym kręcili się zarówno milicjanci mundurowi, jak i funkcjonariusze po cywilnemu, m. in. ten, który mnie zatrzymał – Leszek Adach. Przeszukano mnie. Odebrano rzeczy, które miałem w torbie potrzebne do odprawienia Mszy Świętej. Ponieważ czułem, że to się wszystko przedłuży, w pewnym momencie zapytałem: ,,Mam tu wszystko do odprawienia Mszy, więc może bym ją odprawił w jakimś osobnym pomieszczeniu, bo już niedziela się rozpoczęła?”. Usłyszałem: ,,O nie, nie. To wykluczone”. Miałem na sobie sutannę, dość postrzępioną, i te wszystkie strzępy popodpinałem agrafkami, których było chyba z dziesięć. Esbecy wszystkie te agrafki wypięli, w związku z czym wyglądałem dosyć żałośnie. No, ale czekałem cierpliwie, co będzie dalej. W końcu wraca Leszek Adach i mówi: ,,Ksiądz będzie wolny, jeżeli ksiądz podpisze oświadczenie”. I podsuwa mi lojalkę. Lojalki miały różną treść i akurat treści tej konkretnej dokładnie nie pamiętam. W każdym razie chodziło o zobowiązanie, że będę posłuszny porządkowi prawnemu Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Powiedziałem, że jest to dosyć istotna deklaracja, w związku z czym muszę najpierw skonsultować się z księdzem prymasem i zapytać, co on o tym myśli, czy wolno mi coś takiego podpisać. Później dowiedziałem się, że wiele osób dla świętego spokoju podpisało te lojalki, uważając, że i tak nie ma to żadnego znaczenia, bowiem odbywa się to pod przymusem i jest przedstawiane jako warunek uwolnienia. Mnie także Leszek Adach przedstawił to jako warunek uwolnienia, jednak miałem żelazną zasadę: niczego nie podpisywać, nie wdawać się z tymi ludźmi w żadne układy – i tej zasady się trzymałem. Na takie dictum pana Adacha odparłem więc krótko: ,,Skoro nie pozwolicie mi skontaktować się z księdzem prymasem ani odłożyć tej decyzji do czasu rozmowy z nim, to muszę się porozumieć z Duchem Świętym, nie ma rady. Koniecznie muszę mieć pozwolenie od Ducha Świętego. Ile mam czasu?” . ,,Dziesięć minut”, odpowiedział Adach. ,,Wystarczy, ale do tego jeszcze potrzebny jest mi różaniec, który mi zabraliście. Proszę mi go zwrócić”. ,,A, jak księdzu potrzebny, to…” – i tu wyciągnął z torby różaniec, który potem mi podał. Przez te dziesięć minut zdążyłem odmówić trzecią chwalebną tajemnicę różańca. Zesłanie Ducha Świętego. Dodałem jeszcze czwartą. Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny. W tym czasie, co mnie zdumiało, oni czekali w absolutnym milczeniu na wynik mojej konsultacji z Duchem Świętym. Pomyślałem sobie: ,,Człowieku, tyś przed chwilą mówił, że ta machina jest puszczona w ruch i nikt, i nic jej nie zatrzyma, a modlitwa różańcowa ją jednak zatrzymała – modlitwa!” Więc czekają, czekają, a na korytarzu duży ruch, bo tam coraz więcej zatrzymanych. W końcu mówię im: ,,Duch Święty nie pozwala mi podpisać, więc tego nie zrobię”. Na co jeden z esbeków odpowiada: ,,To my księdza nie zwolnimy”. ,,To trudno”, mówię. ,,No to zobaczy ksiądz, jak jest w więzieniu na Białołęce”. ,,No to zobaczę”. (…)

*

,,Na początku 1984 roku Służba Bezpieczeństwa nasiliła represje, które także mnie dotknęły. W marcu 1984 roku odbyło się przeszukanie, jakaś próba przesłuchania. Pamiętam też, że w tym czasie były powtarzające się włamania do mojego mieszkania, czyli typowe praktyki SB. Ale oczywiście ksiądz Jerzy był znacznie bardziej inwigilowany, udręczony i osaczony. Nieraz w sposób bardzo ostentacyjny. Nie mógł się nigdzie ruszyć, żeby zaraz jakaś obstawa esbecka się za nim nie pojawiła. On był nie tylko kapelanem ,,Solidarności”, ale w jakimś sensie jej symbolem. Ja, zdaniem jego późniejszego oprawcy Grzegorza Piotrowskiego, stanowiłem mniejsze zagrożenie. Wprawdzie ostro przemawiałem, ale nie miałem takiego poparcia społecznego. Gdyby najpierw zabito mnie, jak pierwotnie planowano, wzrosłaby czujność ochrony księdza Jerzego i dostęp do niego byłby bardzo trudny… Mimo, że Jerzy Popiełuszko wiedział, że ci ludzie chcą go skrzywdzić, a może nawet zabić, nie czuł do nich żadnej wrogości, to było dla niego bardzo charakterystyczne. Znane jest powiedzenie księdza Jerzego, że walczy ze złem, a nie – z ofiarami zła. Przez ,,ofiary zła” rozumiał nie tylko ludzi skrzywdzonych, ale także krzywdzicieli. To jest głębokie rozumienie sprawy zła. Jeżeli widzi się, że sprawcą zła są siły demoniczne i instytucja grzechu, to wtedy nawet bardziej ofiarą zła jest ten, kto zło czyni, niż ten, kto jest krzywdzony przez złoczyńcę…” (…)

*

,,Myślę o tym, że gdy podważany jest w Polsce szacunek dla życia i wspólnego dobra, gdy lekceważona jest solidarność, gdy zagrożona jest niepodległość i suwerenność Ojczyzny, trzeba na nowo w świetle Ducha Świętego z odwagą i męstwem złu powiedzieć ,,nie”, a dobru – ,,tak”. Trzeba tworzyć i utrzymywać wspólnoty, organizacje i instytucje, w których ludzie odpowiedzialni za Polskę, kochający Ojczyznę, służący Polakom i polskiej racji stanu mogliby działać jako znak sprzeciwu wobec zła w duchu słów świętego Pawła, które powtarzał błogosławiony ksiądz Jerzy Popiełuszko: ,,Nie daj się złu zwyciężyć, ale zło dobrem zwyciężaj”. Oto przesłanie dla nas, które nie straciło na aktualności. I nigdy nie straci”.

W imię Prawdy! C. D. 228

25 marca 2024 roku ciąg dalszy

W tym dniu przeczytałem mocne słowa autorstwa pana Budzyńskiego w książce pt. ,,Oficer”:

,,Miejsce, w którym się ocknąłem było ciasne i podłużne, w sam raz na dorosłego mężczyznę, ale nie pozostawiające jakiejkolwiek swobody. Właściwie mogłem poruszać tylko głową i w bardzo ograniczonym stopniu rękami. Po jakimś czasie zorientowałem się, że najprawdopodobniej jest to trumna i dopiero wtedy wszystko zrozumiałem. I choć od tego wydarzenia minęło osiem lat, wciąż jeszcze mam problem, by opisać to, co wtedy czułem. Totalny atak paraliżującej paniki, przerażenie tak wielki, że nieporównywalne z niczym, czego dotąd doświadczyłem, bezdenna rozpacz i dziecięca wręcz bezradność połączona z absolutnym przekonaniem, że to ostatnie minuty życia i nie ma absolutnie żadnej nadziei na ratunek – wszystko to razem wzięte wprowadziło mnie w stan, w jakim nie znalazłem się nigdy wcześniej ani nigdy później. Byłem na poły w stanie nieważkości, na poły lewitacji, w stanie w którym człowiek z trudem odróżnia, co jest jawą, a co snem. Po pewnym czasie – choć to słowo nie jest tu do końca odpowiednie, bo są takie sytuacje, gdy całkowicie zatraca się poczucie czasu i to właśnie była jedna z takich sytuacji – wyrwałem się z letargu i powróciła mi świadomość, a wraz z nią panika.

Zacząłem krzyczeć, ile tylko miałem sił, choć przecież gdybym myślał logicznie, powinienem rozumieć, że ludzie – czy aby na pewno byli to ludzie? – którzy zaplanowali i zrealizowali coś takiego, z pewnością zadbali także o to, by nikt nie mógł mnie usłyszeć. W przeciwnym razie nie żałowaliby mi knebla – w tym akurat zakresie nie posądzałem ich o oszczędność. Tak więc krzyczałem tak długo, aż głos uwiązł mi w gardle i zaniemówiłem.

Ile to mogło trwać – pół godziny, godzinę? – nie mam zielonego pojęcia, bo czas, przynajmniej dla mnie, stanął w miejscu. A potem zobojętniałem na wszystko. Po panice, przerażeniu i desperacji przyszedł czas na zapadnięcie się w sobie. Ponownie znalazłem się na granicy jawy i snu, w innej jednak rzeczywistości niż wcześniej. Chyba traciłem przytomność, ale zachowywałem resztki świadomości. I naraz całe życie stanęło mi przed oczami, niczym widzowi, który ogląda kronikę wydarzeń. Widziałem obrazy z życia moich bliskich i ze swojego, widziałem ludzi, których skrzywdziłem, i którzy mnie skrzywdzili, widziałem swoje sukcesy i swoje porażki i czułem, że wszystko to zostało gdzieś zapisane, że każdy najdrobniejszy element mojego życia, każdy człowiek, a nawet wypowiedziane słowo, miało jakieś znaczenie, dla mnie lub dla innych ludzi i nic nie jest zapomniane. Czy tak wygląda śmierć? Nie wiem, ale od tamtej pory wiem, że śmierć to najważniejszy moment życia. I że tak naprawdę dopiero w takiej perspektywie człowiek odróżnia to, co ważne od tego, co nieistotne, to, co znaczące, od tego, co bez znaczenia, to, co jest dobre, od tego, co złe. Dopiero w takiej perspektywie pojawiają się pytania o prawdziwe wartości i ulegają weryfikacji stare kryteria postępowania. Przed śmiercią dochodzi do odarcia ze złudzeń, następuje proces odkłamania, który polega na tym, że odrzucone zostają falsyfikaty wartości i człowiek staje wobec siebie w prawdzie. Dokonuje się to nie bez trudu, w bólu i strachu, a ten ból i ten strach w moim przypadku był nieporównywalny z niczym, czego dotąd doświadczyłem.
Zapadłem się w sobie po raz kolejny i zrezygnowany czekałem już tylko na śmierć.
I wtedy, nagle coś usłyszałem. Jakby uderzenie. Wydawało mi się, że to omamy i że najpewniej się przesłyszałem. Ale po chwili znów usłyszałem odgłos uderzenia. A potem kolejny. Teraz już nie mogło mi się nic wydawać. Potem kilkanaście następujących po sobie kolejnych uderzeń – i cisza. Nasłuchiwałem bojąc się poruszyć i zastanawiając się, kto może stać na zewnątrz. Wiedziałem jednak, że kto by to jednak nie był, z pewnością nie przywita mnie kwiatami. Nie spieszyło mi się zbytnio, by to sprawdzać.
Nie wiem, ile tak trwałem, w absolutnej ciszy i bezruchu, ale dla mnie trwało to całą wieczność. Odczekałem jeszcze dłuższą chwilę, po czym ostrożnie, cicho jak kot poruszyłem się z największym wysiłkiem podważając wieko trumny. Szarpnąłem raz, potem drugi i – znalazłem się na zewnątrz. Uderzyła mnie fala zimnego powietrza, którym się zachłysnąłem. Byłem słaby jak dziecko i nie mogłem wstać na nogi – ale jednak z największym wysiłkiem, powoli wstałem. Spojrzałem w górę i zobaczyłem, że świta. A potem rozejrzałem się dookoła. Znalazłem się w dole, głębokim na dobre półtora metra, ukrytym w leśnym zagajniku.

Znajdowałem się w takim stanie, że opuszczenie tego grobu – bo tym w istocie był ów przybytek – zajęło mi kilkanaście minut. Nie wiedziałem, czym było odkopanie mnie i w ogóle cała ta sytuacja – makabrycznym ostrzeżeniem czy próbą morderstwa zakończoną gestem litości któregoś z dawnych kolegów? – ale tak naprawdę nie chciałem tego wiedzieć. Chciałem tylko jednego – oddalić się jak najszybciej i jak najdalej z miejsca, w którym pochowano mnie za życia. Nie pamiętam już, jak długo przedzierałem się przez chaszcze i nie pamiętam nawet dokładnie, jak dotarłem do domu, ale pamiętam, co wtedy czułem – że właśnie dostałem nowe życie i bez względu na to, co przyniesie los, nie zmarnuję go. Będę po prostu dobrym człowiekiem i nigdy już nie przejdę obojętnie obok ludzkiej krzywdy…”

W tym dniu przeczytałem ciekawe treści autorstwa jednego z kapłanów w książce pt. ,,Ksiądz, historia zawierzenia silniejszego niż nienawiść i śmierć”.

,,Niech mnie pan dobrze posłucha. Wierzę, że jest pan na najważniejszej ścieżce ze wszystkich ludzkich dróg: to ścieżka prawdy. Niełatwo ją odnaleźć i już samo na niej przebywanie jest przywilejem – bo to droga, którą pokonujemy, zmienia człowieka, nie – osiągnięty cel. Ale jeszcze trudniej niż tę ścieżkę odnaleźć, jest na niej wytrwać. Bo jedno mogę panu obiecać na pewno: znajdzie pan na tej drodze wszystkie przeszkody, jakie tylko zdoła wymyślić piekło, od zdrady przyjaciół po fałszywe oskarżenia i poniżenie, aż po śmierć. A jednak mimo wszystko warto wytrwać na tej drodze, bo niewiele rzeczy na tym świecie jest ważnych tak, jak to. Będę się modlił, by się panu udało. I to właśnie chciałem powiedzieć. Bez względu na wszystko niech się pan trzyma prawdy, a wszystko inne stanie się proste”.

W tym dniu przeczytałem ciekawe treści autorstwa Wojciecha Sumlińskiego w książce pt. ,,Ksiądz, historia zawierzenia silniejszego niż nienawiść i śmierć”.

,,Co takiego robił i mówił (…), że aż doprowadził księdza Popiełuszkę do takiej rozpaczy i skrajnego załamania? Sądząc, że ten ostatni jest karierowiczem, (…) nie szczędził mu reprymendy i cierpkich słów, począwszy od systematycznej krytyki homilii księdza, po groźby, że wyśle go na wieś bez prawa głoszenia kazań. To nie kto inny, jak właśnie (…) zadbał o to, by ksiądz Jerzy nie spotkał się z Janem Pawłem II podczas jego wizyty w Polsce w 1983 roku, na czym zależało i księdzu Jerzemu, i Ojcu Świętemu. To nie kto inny, jak (…) wydał zakaz siostrom loretankom z warszawskiego Rembertowa nie tylko uczestniczenia we Mszach Świętych za Ojczyznę odprawianych przez księdza Jerzego, ale także goszczenia u siebie kapelana ,,Solidarności” – obydwa te zakazy siostry loretanki ostentacyjnie łamały. (…) A to tylko przykłady, bo podobnie przykre sytuacje ze strony prymasa w odniesieniu do księdza Jerzego w tamtym czasie powtarzały się systematycznie i stanowiły jednolity ciąg zachowań.
Na tym polegała potworność tego systemu zła: zanim ,,figuranta” zabito, wcześniej skazywano go na utratę twarzy, banicję i samotność”.

Człowiek POWOŁANY przez Boga

Kto wstąpi na górę Pana,
kto stanie w Jego świętym miejscu?
Człowiek rąk nieskalanych i czystego serca,
którego dusza nie lgnęła do marności.
On otrzyma błogosławieństwo od Pana
i zapłatę od Boga, swego Zbawcy.
Oto pokolenie tych, którzy Go szukają,
którzy szukają oblicza Boga Jakuba. Ps 24, 3-6

Czytaj dalej Człowiek POWOŁANY przez Boga