W imię Prawdy! C. D. 371

16 czerwca 2024 roku ciąg dalszy

W tym dniu przeczytałem ważne dla mnie treści w książce kardynała Jana Bona pt. ,,O rozpoznawaniu duchów”:

„Zamieszanie, smutek i rozpaczanie po upadku grzechowym pochodzą z ukrytej pychy i zbytecznego zaufania we własne siły. Pokorny bowiem wcale się nie dziwi upadkowi, gdyż jest przekonany, że bez Boga słabość ludzka nie może nic uczynić. Dlatego też błagając Boga o pomoc łaski, obrzydza sobie z bólem i ze spokojem winę grzechową, a powstawszy, odbywa tym rączej i ochotniej dalszą drogę życia.

I to także jest znamieniem ducha ludzkiego, jeżeli ktoś tak dalece przywiązuje się do pewnych – chociażby dobrych i świętych – ćwiczeń, zatrudnień i posług, że kiedy na rozkaz przełożonego musi się do innych przerzucić, natychmiast wybucha ze skargami i jękami i sądzi, że już runie jego doskonałość, bo mu odjęto środki rzekomo do niej wiodące. Jednakże nie były to prawdziwe lepsze i skuteczniejsze środki. Owszem, przeciwnie – ponieważ był do nich nieporządnie przywiązany, pieścił nimi samego siebie, szukając w nich własnego pożytku, a nie chwały Bożej.

Natura kocha wszystko, co piękne, dobre i doskonałe i ma w tym upodobanie. Stąd też pochodzi, że nawet w duchowych sprawach, zabiegach i pracach nie znosi żadnych usterek. Jeżeli zaś tego rodzaju niedostatki martwią i trapią duszę, jest to dowodem, że miłość ku pięknu i dobru wypływa z natury.

Duch ludzki pobudza uczonych i chciwych wiedzy do uczenia się i badania rzeczy Boskich i nadprzyrodzonych, aby się wywyższali ponad innych, aby siebie samych głosili, aby zadośćuczynili ciekawości. Stąd pochodzą wzniosłe, nadzwyczajne i bystre słowa, jakie wielu głosi i pisze, a których owocem jest świerzbienie uszu, nie zaś zbawienie lub nawrócenie bliźnich.

Stąd to napuszyste rozmowy filozoficzne o cnocie, pozbawione ducha i życia, rozrywają duszę i zaprzątają ją czczymi marzeniami, a woli nie zdołają zapalić do pobożności, do miłości i zjednoczenia z Bogiem. Albowiem mowa będąca owocem natury może w sobie zawierać wiele dobrego, lecz mało przynosi korzyści i jest podobna do miedzi brzęczącej i cymbału brzmiącego. Przeciwnie, słowa ożywione Duchem Bożym, chociażby były nieliczne i proste, przecież obfity wydają owoc.
Nadto duch ludzki zwykł się łatwo rozpraszać i wylewać na zewnątrz lub delektować się mnóstwem i rozmaitością dobrych myśli. Atoli przez to traci jedność, o którą najwięcej się rozchodzi i która jest jedynie konieczną.

Duch ludzki w kierowaniu się na polu cnoty przybiera sobie za nieodłączną towarzyszkę mądrość ciała (Rz 8, 6). Dlatego też bardzo wielu ludzi zadowala się miernotą w życiu, a nie zmierza do heroicznej wysokości. Mierzą oni wszystko według siebie, a nie według potęgi i skuteczności łaski Bożej. Ponieważ zaś lękają się cierpień, upokorzeń i wzgardy, przeto tym usilniej kochają bogactwa, zaszczyty, wygody ciała i wszystkie dobra doczesne, zwracając ku nim wszystkie swe czyny, słowa i myśli. Pragną cieszyć się samymi sobą jako swym celem ostatecznym, a robiąc z siebie rodzaj bożyszcza, odwodzą od Boga, kierują ku sobie samym wszystkie swe zamiary i jakby oszołomieni jakimś urokiem, gonią tylko za własną korzyścią.

Jak prawdziwa miłość nie szuka swego (1 Kor 13, 5), tak zgubna miłość własna swego szuka. Jest ona tak przewrotna, a tak przenikliwa, że wciska się nie tylko do rzeczy światowych i doczesnych, lecz także do niebieskich i duchowych. Zatruwa swym jadem modlitwę, przystępowanie do świętych sakramentów i spełnianie uczynków cnotliwych, tak że ludzie pod jej wpływem nawet w tych świętych czynnościach szukają poklasków światowych lub polują na miano świętych, albo też wreszcie spodziewają się za nie otrzymać od Boga nadzwyczajne objawienia, słodkie rozkosze duchowe i pociechy wewnętrzne.

Nawet do dzieł pokutnych dostaje się ta trucizna. Często bowiem grzesznik po upadku żałuje i karci surowo swe ciało, jednakże nie dlatego, że Boga obraził, ale że popadł w niesławę lub że stracił szacunek u bliźnich, albo też wreszcie dlatego, że przynajmniej we własnych oczach chce uchodzić za niewinnego. Ponieważ zaś rzeczy doczesne nie mogą człowieka zaspokoić, stąd tak wielka bywa u samoluba zmienność, że przerzucając się od jednych zajęć i rozrywek do drugich – ostatecznie sam nie wie, czego ma już zapragnąć lub co czynić. To łudzi się próżną nadzieją, to znowu popada w rozpacz. To się rozpływa nad niczym w radości, to znowu smuci się aż do choroby. Nie ma mianowicie miary i nie trzyma się środka, lecz zawsze popada w ostateczność. Podobny jest do okrętu miotanego na oślep tu i tam, aż wreszcie uderzy o skały i nędznie zatonie. Wszak pouczył nas Zbawiciel: „Kto miłuje duszę swą, straci ją” (J 12, 25).
Toteż do tej jednej – a najniebezpieczniejszej – miłości własnej należy odnosić wszystko, cokolwiek da się powiedzieć o duchu ludzkim, bo ona jest sprężyną wszystkich naturalnych poruszeń. Dlatego też trzeba wytężyć wszystkie siły, aby ją wykorzenić, aby ludzie byli uczniami Bożymi (J 6, 45) i aby wszystkie ich pragnienia pobudzał do dobrego Duch Boży”.

W imię Prawdy! C. D. 367

15 czerwca 2024 roku

W tym dniu ważne były dla mnie poniższe treści z liturgii słowa:

,,Eliasz zszedł z góry i odnalazł Elizeusza, syna Szafata, orzącego: dwanaście par wołów przed nim, a on przy dwunastej. Wtedy Eliasz, podszedłszy do niego, zarzucił na niego swój płaszcz.
Wówczas Elizeusz zostawił woły i pobiegłszy za Eliaszem, powiedział: «Pozwól mi ucałować mego ojca i moją matkę, abym potem poszedł za tobą».
On mu odpowiedział: «Idź i wracaj, bo po co ci to uczyniłem?»
Wtedy powrócił do niego i zaraz wziął parę wołów, złożył je na ofiarę, a na jarzmie wołów ugotował ich mięso oraz dał ludziom, aby zjedli. Następnie zabrał się i poszedłszy za Eliaszem, stał się jego sługą”. 1 Krl 19, 19-21

W tym dniu przeczytałem ważne dla mnie treści w książce kardynała Jana Bona pt. ,,O rozpoznawaniu duchów”:

„Aby dokładnie poznać ducha ludzkiego, dobrze jest najpierw zbadać tę dziwna rozmaitość, jaka zachodzi nie tylko między poszczególnymi ludźmi, ale także pomiędzy ich duchami i zdolnościami. Jak bowiem ciałem, tak też i duchem różnią się ludzie między sobą. Pan „dał jednemu pięć talentów, drugiemu zaś dwa, a trzeciemu jeden” (Mt 25, 15).
Jedni mają silne ciało, ale tępy i niepojęty umysł; inni znowu obdarzeni są żywym i bystrym rozumem, lecz ciągłe choroby niszczą ich siły żywotne. Niektórzy, skłonni do życia samotnego i kontemplacyjnego, niezdolni są do spraw doczesnych, inni znowu są zdatni do czynności i zajęć praktycznych, a mniej zdolni do kontemplacji. Niektórzy są szczerzy, otwarci i tego, co myślą, nie obwijają w bawełnę; inni znowu kryją się z myślami i wyrażają się tylko ogródkami. Jedni zyskują sobie przychylność wszystkich usłużnością, swobodą i słodyczą; inni zaś ponurzy i zachmurzeni unikają wszelkiej styczności z ludźmi. Jedni w szlachetnym i zacnym umyśle myślą tylko o rzeczach wzniosłych i wspaniałych; inni wylani na wszelkie brudy przed niczym się nie uchylają, byleby zaspokoić pożądliwość. Inni znowu mają tępszy umysł, lecz usilną pracą starają się zaradzić wrodzonemu niedostatkowi.

Wreszcie – zdarzają się i znakomitości, raczej aniżeli niż ludzie, lecz są to fenomeny ukazujące się sporadycznie w biegu wieków. Dla nich nie ma nic zbyt ciężkiego, nic tak zawiłego, czego by nie rozwiązali, nic tak trudnego, czemu by nie podołali. Doświadczenie zaś stwierdza, że umysły bystrzejsze łatwiej błądzą i są zdolniejsze do wyszukiwania nowości niż do działania, gdyż wiecznie są niezdecydowane, ciągle wynajdują urojone przeszkody i wszystko wprawiają w zamieszanie zbyteczną drobiazgowością. Pewniejsze i więcej przydatne są umysły średnie.

Wiele przyczyn składa się na wywołanie tej rozmaitości. Pierwszą jest wzajemne oddziaływanie duszy i ciała, nienormalny stan jego członków i większa lub mniejsza ich zdatność do wykonywania własnych czynności; z drugiej zaś strony wstrząśnienia duszy poruszają i miotają ciałem jakby jakieś nawałnice. Drugą przyczyną jest rozmaitość temperamentu u poszczególnych ludzi, tj. owe nieprzeliczone kombinacje głównych przymiotów u każdego człowieka. Filozofowie zaś uczą i doświadczenie stwierdza, że temperament wywiera stanowczy wpływ na obyczaje . Trzecia przyczyna pochodzi z różnych zamieszań, jakie opanowują umysł i stają się zarodem gwałtownych poruszeń. Czwarta wypływa z rozmaitości miejsca i klimatu, które bez wątpienia wpływają na rozmaitość obyczajów u różnych narodów. Niektóre bowiem narody są z natury wojownicze, inne zaś zniewieściałe; jedne są dzikie, inne łagodne; jednych umysły są spokojne wskutek łagodnego klimatu, innych zaś gwałtowne i zupełnie podobne do nieba, pod którym mieszkają.
Do tego należy dodać wykształcenie, wychowanie, wiek, stan, pożywienie, tradycje rodowe, stosunki towarzyskie itp., co nie tylko jednych od drugich, ale jednego i tego samego człowieka w różnych porach życia zmienia i odróżnia. Warto posłuchać, co w tym względzie mówi Tertulian.
„Jak ziarna każdego gatunku zboża” – mówi on – „zupełnie jednako wyglądają, a przecież różne wydają plony: jedne wydają zwyczajny, inne nawet go przewyższają, a inne wreszcie wyradzają się stosownie do rozmaitego klimatu i gleby, stosownie do staranności i opieki, jakimi są otaczane, i zależnie od rozmaitych czasów i klęsk elementarnych; tak samo ma się i z duszą: jest ona co do istoty jednaka, ale różna w owocach, bo i tu wywiera wpływ miejsce pobytu. Powiadają, że w Tebach rodzą się ludzie tępego umysłu i ze zwierzęcym instynktem; w Atenach – skłonni do nauk i bystrego pojęcia. Empedokles wywodzi przyczynę bystrości lub niezdolności umysłu z jakości krwi, a postęp i doskonałość z nauki i wychowania. Nadto powszechnie utarte jest zdanie o charakterach narodowych. Komicy wyśmiewają Frygijczyków jako bojaźliwych; Salustiusz piętnuje Maurów mianem próżnych, a Dalmatów przezywa okrutnymi; nawet Apostoł nazywa Kreteńczyków kłamcami. Może ma tu wpływ także ciało i jego zdrowie. Bogactwo przeszkadza mądrości, a niedostatek jej sprzyja; paraliż niszczy rozum, suchoty go nie naruszają. Ileż znowu innych przyczyn wpływa dodatnio lub ujemnie na przymioty człowieka wyższe niż dobra tusza i wielka siła cielesna. Dodatnio wpływają: nauki, wychowanie, sztuki, doświadczenie, zajęcia i prace; ujemnie zaś, ciemnota, lenistwo, opieszałość, rozkosze, brak doświadczenia, ociężałość i nałogi”.
Tak więc widoczną jest rzeczą, że stosownie do rozmaitego wpływu powyższych przyczyn rozmaite są u różnych ludzi duchy, rozmaite prądy, poruszenia i popędy naturalne.

Z tego zaś łatwo wywnioskować, jak trudne jest poznanie ducha ludzkiego, tej niezgłębionej przepaści, pełnej kryjówek i zakątków, niedostępnej dla nikogo z wyjątkiem samego Boga i tego, komu by Bóg objawić raczył. „Człowiek jest wielką przepaścią” – mówi święty Augustyn – „a Ty, o Boże, znasz liczbę jego włosów i nie ubędzie ani jeden bez Ciebie; a jednak łatwiej zliczyć jego włosy aniżeli popędy i poruszenia jego serca”.

Najszkodliwszym nieprzyjacielem człowieka jest własny duch. Jest on podstępny, zwodniczy i chytry; chwiejny, ciekawy, niespokojny i goniący za nowostkami. Wyobraźnia nie może mu poddać nic tak szpetnego, czym by się nie zajął; nie ma nic tak głupiego i próżnego, czego by nie przyjął. Co dopiero hołdował pozornie Duchowi Bożemu, a za chwilę już przechodzi w służbę szatańską i „nigdy nie trwa w tym samym stanie” (Hi 14, 2). Będąc chytrym postępuje sobie nadzwyczaj zręcznie i zmyślnie w pokrywaniu siebie i własnej korzyści płaszczykiem chwały Bożej i postępu w doskonałości. Jednak w gruncie rzeczy nie chodzi mu o chwałę Bożą lub o postęp w doskonałości, ale siebie samego uwielbia i kocha, a nawet najświętsze rzeczy odnosi świętokradzko do siebie jako do celu ostatecznego.
Toteż każdy powinien strzec się bardziej samego siebie aniżeli szatana, bo żadna siła zewnętrzna nie może nam szkodzić, jeżeli jej sami nie podamy broni, ręki i zezwolenia. Wprawdzie wielu przeciwników usiłuje wtrącić nas do zguby, do tego dąży świat, szatan i człowiek, lecz nikt bardziej nie nastaje na nas aniżeli człowiek.

„Zapytasz może” – pyta święty Bernard – „co za człowiek? Każdy względem siebie samego. Nie dziw się temu, bo człowiek tak dalece jest własnym kusicielem i zdrajcą, że nie potrzebujesz obawiać się kogo innego, jeżeli sam na siebie nie podniesiesz ręki. Wszak powiedziano: „I któż Wam zaszkodzi, jeśli w dobrym współzawodniczyć będziecie?” (1 P 3, 13). Ręką twoją jest zezwolenie: jeżeli podszeptom szatańskim i światowym ponętom odmówisz zezwolenia, a „nie wydasz członków swoich orężem nieprawości i nie zezwolisz, by grzech królował w twym ciele znikomym”, dowiedziesz, że jesteś dobrym naśladowcą, któremu złość nie zaszkodziła. Szatan cię napada, lecz nie obala, bylebyś mu odmówił przyzwolenia. On wprawdzie z zazdrości napadł i obalił mieszkańców raju, jednakże dopiero wtenczas, kiedy się zgodzili i nie sprzeciwiali. Kusi także i świat, bo w złym jest pogrążony (1 J 5, 19). Kusi wszystkich, lecz wywraca tylko swoich zwolenników, tj. tych, co się z nim zgadzają. Z tego dość już jest widocznym, że człowiek sam dla siebie jest największym zdrajcą, bo tylko swoim wpływem, bez obcej pomocy, może upaść; obcym zaś, bez własnego udziału, upaść nie może. Któremu tedy z nich najbardziej opierać się należy? Zapewne temu, który będąc najbliższym, sam wystarcza do upadku, a bez którego wszystkie inne nic nie zdołają”.