ROZDZIAŁ XXVI (GÓRY)

ROZDZIAŁ XXVI

GÓRY

Czy góry nazwę moją miłością? Na pewno już nie. Jednak odegrały ważną role w moim życiu. Moje pierwsze poważne zetknięcie z Tatrami było w 6 klasie szkoły podstawowej. Pojechałem na wycieczkę ze szkoły z klasami ósmymi. W drodze na Kasprowy Wierch przypadło mi iść z mocną ekipą. Mój wspaniały wychowawca Dariusz zawsze ambitnie dobierał ekipy w góry. Przypadło mi iść z mocnymi starszymi chłopakami i zajechali mnie kompletnie. Przez to nie poszedłem na Giewont następnego dnia, bo nastraszono mnie, że będzie trudniej. Potem mogłem posmakować Tatr jako kleryk na obozach z caritasu parafialnego. Z podopiecznymi nie dało się pójść gdzieś bardzo wysoko, ale jeden dzień mieliśmy jako opiekunowie tylko dla siebie i pan Darek puścił nas na Granaty. Byłem zachwycony, że można chodzić po samych szczytach.
Później z kolegami diakonami byłem w górach, ale im nie chciało się chodzić i chyba sam gdzieś poszedłem.

Jako kapłan starałem się na kilka dni zawsze pojechać w wakacje w Tatry Polskie i Słowackie. Latem przeszedłem wszystkie szlaki wielokrotnie. Zimą nie udało się wszystkiego zrobić. Ale zima to inna liga. Nawet pan Darek mówił, że zimą lepiej nie chodzić, lecz lepiej jeździć na nartach. Niestety parę razy złamałem tą zasadę i skusiłem się na zimowe przejścia. Dobrze, że mama nie wie, gdzie byłem i co przeżyłem. Ona bała się o te moje wypady. Nie wiem nawet, czy o tych przygodach pisać. Jestem pewien, że nie raz aniołowie pomogli.

Byłem kiedyś zimą na Świnicy i na Szpiglasowej Przełęczy. Cudem zrobiłem tą trasę bez profesjonalnego sprzętu. Nie chcę tłumaczyć się. Wyspowiadałem się z tego, ale i tak trzymało mnie kilka dni. Miałem znaki, aby wtedy nie jechać w góry, ale człowiek niestety popełnia błędy. Chciałem wszystko roztropnie, ale był moment, gdzie nie mogłem się inaczej zachować i trzeba było pójść. Bóg jednak dał szansę. Uznałem, że po coś jeszcze jestem na tym świecie. To mogła być zima może 2015 lub 2016 rok. W późniejszych latach udało się zdobyć zimą z odpowiednim sprzętem: Rysy, Kozi Wierch, Giewont, Zawrat, Czerwone Wierchy, Kasprowy. Ze względu na warunki nie udało mi się wejść zimą na Kościelec i Krzyżne.

Z czasem koledzy księża wzięli mnie do Włoch na via ferraty. Tam nigdy nie zapomnę jednej z najtrudniejszych Ferrata Piazzetta al Piz Boè. Pionowa ściana była od razu na początek, a ja jeszcze nie miałem doświadczenia wspinaczki. Jednak organizm dał radę, a modlitwa w sercu cały czas dodawała siły. W ogóle kochałem góry poprzez możliwość modlitwy różańcowej na łonie przyrody. W górach włoskich zawsze byłem z ks. Krzysztofem. To jemu jestem wdzięczny za poznanie via ferrat oraz wiele konstruktywnych rozmów.

Najczęściej jednak chodziłem po górach sam, aby być bardziej z Bogiem i Maryją na modlitwie. Jest taka ciekawa historia z super sandałami Tevy, w których przeszedłem nie tylko Orlą Perć, ale i kilka gór włoskich ponad 3 tysiące. Pisałem o tym na blogu (https://wyplynnaglebie.com/ewangelizacyjne-sandaly/) W tych sandałach po prostu chodziło się jak na boso, ale z super gumą pod stopą. Miały świetną przyczepność. Ludzie zaczepiali mnie, a ja opowiadałem im o Jezusie, że też chodził w sandałach. Poza tym wiedziałem od przewodnika górskiego, że stopa ma pracować i on także do pionowych skał wspinaczkowych dochodził często w sandałach.

Bóg dał mi łaskę prowadzić rekolekcje oazowe w górach 8 razy. Zawsze pragnąłem pokazywać młodzieży piękno gór i przybliżać ich do Boga poprzez patrzenie na niezwykłe dzieło stworzenia. Czasami 70% młodzieży z mojej oazy wchodziło na ponad 2 tysiące. Najczęstszą trasy były Czerwone Wierchy. Nie brakowało jednak wejść z młodzieżą na Rysy, Świnicę, Zawrat i Kościelec. Mam nadzieję, że chociaż odrobinę udało się zaszczepić w nich pasję do gór oraz pragnienie modlitwy na górskich szlakach.

W mojej górskiej przygodzie pojawił się niesamowity człowiek. To był Jan – król Tatr. Wcześniej miałem styczność tylko z jednym przewodnikiem górskim śp. Józiem, z którym byłem na Gerlachu. Jan był zupełnie inny. W ogóle takiego oryginalnego człowieka rzadko się spotyka. Miał już ok. 70 lat. Był bardzo chudy i sprawny bardziej niż wszyscy. Mówił, nie owijał w bawełnę. Potrafił nakrzyczeć i powiedzieć, że aż w pięty wchodziło. Szedłem nie raz za nim i modliłem się za niego. Wprowadzał mnie na Kieżmarski Szczyt, Łomnicę i Mnicha. Na Lodowy Szczyt nie udało się nam, bo nie wziął liny, a był śnieg. Pocieszył mnie jednak, że wejdę bez niego innym razem i tak się stało (Wziąłem starszych ministrantów i wszedłem, ale ministranci czekali pod szczytem, bo jedno miejsce ich zmroziło).

Zamiast Lodowego Szczytu pan Jan wymyślił wspinanie. To był dla mnie kosmos. Potem jeszcze ok. 4 dni zafundował mi wspinanie. Przełamywałem swoje bariery pod dużą presją nowego górskiego nauczyciela. Dzięki tym doświadczeniom późniejsze chodzenie po górach było już bardzo proste. Czasami śmiano się ze mnie, że mogę chodzić z rękoma w kieszeni. Ale to wspinanie było mi do czegoś potrzebne, aby przyjaciel mógł mnie zawstydzić w 2020 roku. Napiszę o tym później.

Ciąg dalszy nastąpi…

Bonus

W bonusie zapraszam do konferencji o Maryi z 14 września 2022 roku:
https://rumble.com/v2zxgi4-zakazana-konferencja-nr-1-redemptoris-mater.html

ROZDZIAŁ XXIV (SYCHAR) ROZDZIAŁ XXV (ŚDM W PANAMIE)

ROZDZIAŁ XXIV

WSPÓLNOTA TRUDNYCH MAŁŻEŃSTW SYCHAR

Wspólnota Trudnych Małżeństw Sychar powstała w parafii św. Brata Alberta w Radomiu w styczniu 2017 roku. Czyli szybciej niż Przyjaciele Bezdomnych. Powstanie miało swoje głębokie korzenie i sam niedowierzałem, że przy całym zaangażowaniu z młodzieżą Bóg da mi jeszcze małżeństwa. Doświadczałem jednak tego, że moje spalanie się dla młodych było gaszone w niejednym domu i potrzeba było zacząć pomaganie od rodziny.

Przełomem okazało się świadectwo Marcina i Beaty w 2016 roku w naszej parafii. Nigdy w życiu nie słuchałem tak świętego małżeństwa. Mieli wtedy 10 dzieci. 6 na ziemi i 4 w niebie. Beata mówiła, że będzie rodzić dzieci do pięćdziesiątki. Mówiła, że gdy mąż wraca do domu, to jej zadaniem jest: nakarmić, wzmocnić słowem i powiedzieć: odpocznij we mnie. Ja po prostu otwierał oczy jak 5 zł, a szczęki opadały ludziom do podłogi. Powiedziałem, że będę na dachach głosił, to co oni mówią. Notowałem tyle, ile zdążyłem.

Marcin opowiadał, że jak stracił pracę, to napisał do żony smsa: ,,zwolnili mnie. Hurra, Bóg ma lepszy plan”. Beata w domu otworzyła Pismo święte i pytała Boga, co robić. Otrzymała odpowiedź, aby napisać do przyjaciół. I tak otrzymywali 4 miesiące: pieluchy, jedzenie i pieniądze od przyjaciół. Bóg zatroszczył się o wszystko.

Gdy kilka miesięcy później dostałem propozycje poprowadzenia rekolekcji oazowych dla rodzin z Beatą i Marcinem, to nie mogłem odmówić. Zaskoczyli mnie jeszcze bardziej niż na świadectwie. Przyjechali z 6 dzieci w dniu zerowym i ustalaliśmy program. Beata zapytała, czy wystawię im codziennie Pana Jezusa do adoracji od godz. 6 do godz. 8 tak przed programem rekolekcji, ponieważ oni chcą adorować. Odpowiedziałem: ,,macie szczęście, że lubię Pana Jezusa.” Po czym Beata mówiła dalej: ,,jeszcze mamy prośbę, aby codziennie ksiądz wystawił nam Pana Jezusa od godz. 21-23, bo my z mężem chcemy adorować.” To był już szok. W myślach przeszło mi szybko, ile zostało mi snu. Dodatkowo poprosili o jedną całonocną adorację dla małżeństw na zapisy, aby krzyżem leżeli przed Jezusem i przepraszali za swoje grzechy. Faktycznie to małżeństwo z 6 dzieci na oazie ADOROWAŁO CODZIENNIE TYLE CZASU JEZUSA!!! Marcin przychodził o godz. 6 z dzieckiem w koszyku, a Beata zmieniała go o godz. 7. Wieczorem podobnie. Chwała Bogu za tak wielkich świadków wiary.

To właśnie Beata na świadectwie w parafii powiedziała o Wspólnocie Sychar i książce Anny Jednej pt. ,,Ile jest warta twoja obrączka?”. Dodała jeszcze swoje świadectwo, że jest z rodziny rozwiedzionej, a mąż z rodziny alkoholowej. Bóg jednak uzdrowił ich z tego z tego, co było bolesne. Pięknie także dochowali czystości do ślubu. Pobrali się w wieku 20 lat z pragnienia serca, a nie z przymusu. Beata opowiadała, że po latach znalazła suknię ślubną mamy. Pocałowała ją jak relikwie i poprosiła Boga, aby odnowił miłość jej rodziców. Bóg dał cud. Po paru miesiącach jej tata zadzwonił i powiedział: ,,córeczko schodzę się z mamą na 40 rocznicę ślubu po 16 latach od rozwodu”. Ależ Bóg jest dobry!

Wspólnota Sychar i książka ,,Ile jest warta Twoja obrączka?” zostały zapisane nie tylko w moich notatkach w telefonie, ale i w sercu. Będąc na rekolekcjach ignacjańskich w Kaliszu, płaciłem za rekolekcje i zobaczyłem na półce powyższą książkę. Od razu było światło, komu kupić. Zakupiłem chyba 5 egzemplarzy. Dziwnym trafem na początku roku duszpasterskiego 2016 były dni duszpasterskie dla księży w seminarium w Radomiu. Tam świadectwo dawało małżeństwo z Sycharu w Szydłowcu. Okazało się, że w diecezji jest tylko jeden Sychar i to w Szydłowcu, a nie w Radomiu. W sercu od razu miałem przynaglenie, że to za mało. Powinno być więcej ognisk wiernej miłości małżeńskiej. Okazało się, że tylko jeden ksiądz miał tak szalony pomysł spośród ok. 600 księży. Kupiłem jeszcze 15 książek Anny Jednej.

Nie wiem, kiedy i jak spotkałem niezwykłą osobę (liderkę radomskiego ogniska Sycharu), w której promieniowanie Bożej łaski było i jest niezwykłe. Paulina miała przynaglenie od Ducha Świętego, aby założyć w Radomiu Sychar. Udała się z tym pomysłem do dyrektora wydziału duszpasterstwa rodzin. Ja natomiast odpowiedziałem tak na bycie kapłanem towarzyszącym radomskiemu ognisku Sychar. Dla mnie było to kolejne Boże wyzwanie. Nie wiedziałem, ile jeszcze będę w Parafii św. Brata Alberta w Radomiu. Dochodziły do mnie pogłoski o zmianie.

W sumie 5 lat towarzyszyłem osobom z ogniska radomskiego. To był czas nawracania się i nabywania coraz głębszego szacunku do tajemnicy sakramentu małżeństwa. Słuchanie osób zranionych, które trwały wiernie w sakramencie małżeństwa mimo młodego wieku i dziesiątek rad światowych o układaniu sobie życia na nowo – było dla mnie wielkim znakiem Bożej łaski. Chwała Panu za każde świadectwo na Sycharze. Do końca dni będę nosił w serce osoby z Sycharu. Oby takich ognisk i takich liderów było jak najwięcej w Polsce i na świecie!

ROZDZIAŁ XXV

ŚDM W PANAMIE

Światowe Dni w Panamie były niezwykłym przeżyciem duchowym. Pierwszy raz w życiu byłem po tamtej stronie Ziemi. Pierwsze wrażenia były bardzo miłe. Spędziłem z ks. Łukaszem prawie trzy tygodnie w sumie u dwóch rodzin, które starały się z całego serca, abyśmy byli ugoszczeni po królewsku. Przeżywałem bardzo, że niektórzy młodzi z Panamy nie przystępują w tych dniach do Komunii świętej. Gorąco zachęcałem ich do przyjmowania Jezusa moim łamanym angielskim.

Pierwszych gospodarzy zachęcaliśmy razem z ks. Łukaszem do zawarcia sakramentu małżeństwa. Powiedziałem nawet, że przylecę jeszcze raz do nich na ślub. W drugim tygodniu mieszkaliśmy u bogobojnej Meri, której rodzina była bardzo bogata, ale nie do końca gorliwa w praktykach religijnych. Modliliśmy się razem i doświadczaliśmy jej macierzyńskiej opieki. Pojechaliśmy razem w dzielnice, gdzie mogłem spotkać bezdomnych i pomodlić się z nimi. Byliśmy także przy kanale panamskim. Pani Meri oraz wiele osób spotkanych w Panamie jeszcze długo wysyłali do mnie wiadomości z zapewnieniami o modlitwie. Odwdzięczałem się tym samym. Jestem im bardzo wdzięczny za całe dobro i noszę ich w sercu.

Z uroczystości centralnych najbardziej zapamiętałem modlitwę przed Najświętszym Sakramentem kapłanów, sióstr zakonnych i osób świeckich. Czułem, że tak będzie w niebie. Wszystkie stany ludzi będą przed Jezusem, aby uwielbiać Go.

Ciąg dalszy nastąpi…

ROZDZIAŁ XXIII PRZYJACIELE BEZDOMNYCH

ROZDZIAŁ XXIII

PRZYJACIELE BEZDOMNYCH

Gdy przeżywaliśmy rocznicę ewangelizacji ulicznej w 2017 roku, to na koniec swojego świadectwa Iza powiedziała bardzo mocne słowa: ,,nie zapomnijmy o ubogich”. Jej świadectwo mocno dotknęło ks. Krzysztofa. Powiedział, że ta dziewczyna jest naprawdę przykładem i trzeba z nią iść do gazety i radia. I mimo iż byliśmy  już z Izą w mediach w sprawach Światowych Dni Młodzieży i akcją Złotówka dla ŚDM, to postanowiłem ponownie zadzwonić do księdza z Gościa Niedzielnego. Ten odpowiedział, że akurat szukał takiego tematu. Tak pojawił się niesamowity artykuł pt. ,,PRZYJACIELE BEZDOMNEGO”.

Opowiadaliśmy o naszym kochanym przyjacielu Wiesławie spod biedronki. Artykuł był tak mocny, że ukazał się nie tylko w regionalnym Gościu niedzielnym, ale i na wiara.pl. Ja czułem, że artykuł to za mało. Tak się składa, że wtedy był pierwszy Światowy Dzień Ubogich, a w naszej parafii św. Brata Alberta nie było dzieła związanego z ubogimi. Był jedynie parafialny oddział caritasu, który wydawał dary dla ubogich dwa razy w roku dla osób wyznaczonych przez MOPS.

Ok. roku 2014, 2015 z natchnienia Bożego próbowałem uruchomić wolontariat św. Brata Alberta. Miałem mnóstwo chętnej młodzieży, ale nie było dla kogo posługiwać. Mało osób starszych było zgłaszanych, żeby ich odwiedzać. Pamiętna była jedna starsza pani z pierwszych piątków, do której chodziła Natalia, Ania i chyba Iza. Na plebanii były odrabianki lekcji dla dzieci. Jednak ten wolontariat nie utrzymał się. Postanowiliśmy więc wskrzesić go w końcówce 2016 roku. Zrobiłem spotkanie. Osobą wyróżniającą była nowa parafianka. Weszła całym sercem w tą posługę. Na spotkaniu ustaliliśmy, że założymy stronę pt. ,,Zaadoptuj bezdomnego” i będziemy modlić się za bezdomnych, bo od tego trzeba zacząć pomaganie.

Poszedłem wystawić Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie i od razu usłyszałem, że strona ma mieć nazwę PRZYJACIELE BEZDOMNYCH, a hasło Zaadoptuj bezdomnego, to może być tylko jedna z inicjatyw. To było tak silne, że idąc od Jezusa do konfesjonału od razu podszedłem do parafianki i powiedziałem jej o tym natchnieniu. Dzieło wystartowało z Bożego natchnienia przed samym Najświętszym Sakramentem. Od tej pory otrzymywaliśmy mnóstwo maili od osób, które chciały modlić się za bezdomnych. W pół roku mieliśmy już 500 osób modlących się, którzy podjęli się duchowej adopcji bezdomnego. W 2 lata było już ok. 2 tysiące ludzi.

Jednak moim marzeniem było, aby nie tylko modlić się, ale odwiedzać na ulicy opuszczonych tak jak siostry od Matki Teresy z Kalkuty i św. Brat Albert. Zakładając margaretki za bezdomnych siedem osób towarzyszyło duchowo i tworzyło duchowy dom dla bezdomnego. Jednak potrzeba było jeszcze siedem osób do tworzenia relacji z bezdomnym. Jeździłem po Polsce i zbierał wciąż imiona bezdomnych, aby szukać dla nich osoby modlące się. Do dzisiaj jest jeszcze pewnie wiele osób bez modlitwy. Nawet będąc poza granicami zbierałem imiona bezdomnych. Tak było w Panamie, Włoszech, Niemczech. Przysyłano nam także imiona np. z Amsterdamu. Dzieło miało niezwykłe duchowe korzenie.

Także zaczęło się od modlitwy. Oczywiście nie ustaliśmy w ewangelizacji na ulicy. Byliśmy nocnymi streetworkerami na rowerach. Tutaj największym i najwierniejszym kompanem był dla mnie Jakub. Nie wiem, czy nie był ze mną więcej niż 50 razy na ulicy. Widział mnóstwo działania łaski Bożej. Wciąż mam przed oczyma twarze, osoby, zdarzenia i modlitwy z ulicy. Można by pisać godzinami. Materiałów na ten temat jest mnóstwo na stronie fb Przyjaciele Bezdomnych.

Później pojawiła się inicjatywa NAPISZ LIST DO BEZDOMNEGO. Bezdomni uwielbiali te listy. Dawało im to dużo ciepła i miłości. Pięknie o tym mówił bezdomny Łukasz w reportażu nagranym dla Studia Raban (https://vod.tvp.pl/programy,88/studio-raban-odcinki,280282/odcinek-38,S01E38,283058) Jest to jeden z najbardziej wzruszających materiałów, jakie Bóg uczynił przez nas marne narzędzia. 

Bardzo ważna rzecz zadziała się w końcówce 2017 roku. 25 grudnia 2017 roku poszedłem w odwiedziny do krewnych. Dzieliłem się działaniem łaski Bożej w moim kapłaństwie. Usłyszałem u nich o Jacku. Pisałem o nim już 26 grudnia 2017 (https://wyplynnaglebie.com/jezus-77-obliczach-projekt-roznica/) Dowiedziałem się, że Jacek nocował bezdomnych na stancji, gdy był studentem Akademii Sztuk Pięknych i malował ich oraz pisał ich krótkie życiorysy. W końcu wydał fantastyczny album pt. ,,Różnica”. Otrzymałem do niego kontakt. Usłyszałem także, że środki z tego albumu Jacek przekazuje jakiemuś księdzu, który pomaga bezdomnym. 26 grudnia skontaktowałem się z Jackiem, a on dał mi kontakt do ks. Mirka z Jaworzna (Dzieło Betlejem).

27 grudnia byłem już w Betlejem w Jaworznie w odwiedziny. To miejsce ujęło mnie od razu. Usłyszałem w sercu, aby nie jechać z kolegami kapłanami w góry na ferie za granicę, lecz zamieszkać z ks. Mirkiem i bezdomnymi, a pieniążki mają mi się przydać w przyszłości. Tak też się stało. Ks. Mirek przyjął mnie serdecznie i o wszystkim opowiadał. Zobaczyłem wzorcowy model posługi bezdomnym. I odważyłem się na szalony ruch. Poszedłem do ks. biskupa Henryka i odsłoniłem karty. Powiedziałem, że byli u mnie tacy i tacy księża z przedbiegami na temat różnych funkcji. Ja jednak odsłoniłem kartę BEZDOMNI i byłem gotowy mieszkać z nimi i dać im całe serce. Biskup odpowiedział: ,,Boże dzieło, niech dojrzewa.” Jeszcze wróciłem się i zapytałem, czy mogę zapytać władze miasta o jakiś budynek.

Poszedłem do wiceprezydenta Radomia z dwiema sprawami. Pierwsza to kochany bezdomny Wiesio i możliwość przyjęcia go do Domu Pomocy Społecznej, a druga to prośba o jakiś budynek na Boże Dzieło dla bezdomnych. W pierwszej sprawie pan wiceprezydent powiedział, że pomoże. Zastrzegł jednak, że mamy pilnować Wiesia. W drugiej sprawie był już pan od nieruchomości i pojechał ze mną na jedną z ulic w Radomiu, aby pokazać nieruchomość. Od razu zadzwoniłem po zaufanego i rzetelnego budowlańca, aby ocenił mi ten budynek i podał pierwsze koszty, żeby móc użytkować go z bezdomnymi.  Poszedłem ponownie do ks. biskupa z dobrymi wieściami, ale nie otrzymałem zgody zamieszkanie z bezdomnymi. Nie chcę przytaczać tutaj szczegółowych argumentów. Przypuszczam, kto doradził, aby być na nie lub kto zasiał obawę przed rywalizacją w mieście w posłudze bezdomnym. To mnie kompletnie nie interesowało. Kogoś jednak interesowało.

Postanowiłem dalej służyć całym sercem w moim wolnym czasie. Przecież nikt nie mógł zabronić mi spotykać się z moimi ubogimi przyjaciółmi. A spotkania były szalone. Czasami to było każdego wieczoru i poranka z kawą i cukierkiem. Z czasem pojawiła się modlitwa koronką do Bożego Miłosierdzia na dworcu. Pamiętam piękną gorliwość Jadzi, która przychodziła z ciasteczkami. Jadzia już w diakonii ewangelizacji robiła na mnie ogromne wrażenie. Miała ogień Ducha Świętego. Na pierwszej koronce byli bezdomni śp. Łukasz, Artur, Zbyszek i Ania. Modliliśmy się pod drzewem, pod którym widziałem kiedyś pijanego Łukasza. Chciałem to miejsce upamiętnić i zasiać dobro. Ze względu na deszcz przeszliśmy później do altany w parku Kościuszki przy katedrze.

Z czasem pojawiły się pamiętne ZUPY W PARKU. Kraków z zupą na plantach był szybszy od nas. Powiedział mi o tym wolontariusz Artur, gdy byliśmy na rowerach. I tak zaczęły się zupy najpierw na plantach w Radomiu, a potem w parku Kościuszki. Pomogły nam bary i restauracje. Współpracowaliśmy z: Barem u Grubego, Chińskim Jadłem, La  Spezią, La Melisą, Bolkiem i Lolkiem, Ra Barbarem. Ludzie hojnie zawieszali nam obiady, a my je odbieraliśmy. 

Bóg błogosławił obficie to dzieło, a moje serce rosło, patrząc jak wzrastają ludzie w dobru i kolejni bezdomni mają opiekę duchową, a niektórzy nawet wychodzą z kryzysu bezdomności. W swoim szaleństwie odwiedzałem w całej Polsce miejsca, w których posługiwano ubogim, aby nie tylko zbierać imiona do modlitwy, ale obserwować także sposoby skutecznego pomagania. Nie wiem, czy dam radę wymienić wszystkie miejsca:

Jaworzno – Stowarzyszenie Betlejem
Kraków – Albertyni, Dzieło Ojca Pio
Warszawa – Kapucyni na ul. Miodowej, Siostry Misjonarki Miłości od Matki Teresy z Kalkuty
Koszalin – Dom Miłosierdzia
Kielce – Dzieło siostry Chmielewskiej
Bielsko Biała – Zupa za Ratuszem
Katowice – Zupa w Kato
Zakopane – Albertyni
Panama – jadłodajnia caritas
Radom – Caritas, schronisko dla kobiet na ul. Zagłoby, schronisko dla mężczyzn na ul. Słowackiego, DPSy, domy prowadzone przez protestantów.

Bóg dawał mi ogromne doświadczenie z modlitwy oraz z ulicznych spotkań. Potwierdzał także działania konkretnymi owocami. Park i altana stały się naszym domem.

Wspomnę jeszcze wspaniałego pana Sławka, który ewangelizował w parku poprzez śpiew, rozdawanie kawy, herbaty i ciasteczek. Czasami rozmawiałem z bezdomnymi, a w tle słuchałem autorskich piosenek o bezdomnych i kapłanie. To od bezdomnych usłyszałem najpiękniejsze komplementy w moim kapłaństwie. Wspominam śp. Jolę, która powiedziała mi podczas życzeń opłatkowych: ,,ks. nie jest z powołania. Ksiądz jest posłany z nieba”. Innym razem bezdomny powiedział: ,,ksiądz jest jak anioł.” Potem w Bożej krówce był cytat, że ksiądz zastępuje na ziemi anioła.

Wśród wolontariuszy na pierwszym miejscu muszę wspomnieć nową parafiankę, która nie tylko była fundamentem duchowym, ale angażowała się we wszystko, ile tylko mogła. Sercem rozważała życie bezdomnych i pisała historie na fb. Dzięki temu mogliśmy nawet wydać jej książkę pt. ,,Głębia bezdomności”, która poruszała do głębi i miała za cel otworzyć ludzkie serca na osoby w kryzysie bezdomności.

Dalej wspomnę już często wymienianego Jakuba. Był dla mnie niezwykłym wsparciem w wielu dziełach począwszy od piłki aż po wolontariat. Ten chłopak był wychowany pod okiem gorliwego księdza Radka. Ja właściwie zbierałem owoce jego pracy. Jakub choć był cichy, to był wierny Bożym sprawom. Nasze pierwsze spotkanie było dla mnie kiepskie, bo upomniałem Kubę, żeby żegnał się prawą ręką. On nie skomentował tego na forum, lecz po spotkaniu wyjaśnił, że nie może ze względu na chorą rękę. No i mogłem zapaść się pod ziemię. Kuba był ambitniakiem jakich mało… 

Kolejna osobą, która pokochała niezwykle bezdomnych była Monika, jej córka Nikola i mama Elżbieta. Te kobiety potrafiły wchodzić przez okno do pustostanu. Monika z córeczką są wierne cały czas idei pomagania ubogim.

Powyższe osoby i w ogóle wszystkich wolontariuszy i bezdomnych bardzo kocham i nigdy przenigdy nie pragnąłem nikomu zrobić krzywdy. Oddawałem z tymi ludźmi całe swoje serce w posłudze ubogim. Jeśli kogoś zraniłem przez moją ułomność, to błagam z serca o wybaczenie i sam wszystko wybaczam.

Warto dodać, że dzieło PB miało już napisany statut dwukrotnie. Raz przez parafiankę, a drugi raz przez Annę. Jednak nie mam pewności, że pierwsza wersja dotarła do pasterza. Nie napiszę teraz, kto miał ją przekazać i co obiecał… Drugą wersję statutu najprawdopodobniej zaniosła do pasterza wolontariuszka we wrześniu 2022 roku.

Dzieło z przyczyn niezależnych ode mnie pozostawiłem tylko zewnętrznie. Nigdy nie pozostawiłem go sercem. W chwili odejścia, dzieło PB było zabezpieczone materialnie na 20 miesięcy do przodu z identycznym funkcjonowaniem, jak za mojej obecności. Po pewnych zmianach, których dokonano po mnie (usunięcie niektórych posiłków, a przez to obcięcie kosztów), gwarancje dzieła wydłużyły się na 40 miesięcy (przy ewentualnych zerowych wpływach). Ten materialny znak pokazuje także błogosławieństwo Boga nad tym dziełem.

Ufam, że jeszcze nie raz będę wśród moich ubogich przyjaciół oraz wspaniałych wolontariuszy.

1 rok PB (https://www.youtube.com/watch?v=x9y82DyJ5R4&t=10s)
2 rok PB (https://www.youtube.com/watch?v=-3THdBPcNWM&t=2s)

Ciąg dalszy nastąpi…

ROZDZIAŁ XXII EWANGELIZACJA ULICZNA

ROZDZIAŁ XXII

EWANGELIZACJA ULICZNA W PONIEDZIAŁKI

Ok. listopada 2016 roku zbliżała się rocznica rozpoczęcia poniedziałkowych adoracji. Wtedy pojawiło się niesamowite natchnienie na spotkaniu młodzieżowym. Powiedziałem: ,,nie siedźmy na tej kanapie. Wyjdźmy do ludzi i zapraszajmy ich na adorację.” Pół godziny później wszedł Damian z Anią i nagle powiedział, nie znając tematu: ,,nie siedźmy na tej kanapie. Wyjdźmy do ludzi i zapraszajmy ich na adorację.” Jedna dziewczyna aż lekko zapiszczała z wrażenia. Dodała, że przecież jego tu nie było, jak ksiądz powiedział to samo. I tak zaczęła się ewangelizacja uliczna w każdy poniedziałek. (Filmiki z ewangelizacji są na fb parafii św. Brata Alberta. Dam tylko przykładowy z relacji https://www.youtube.com/watch?v=7z3HsP7ARx4&t=11s). Filmiki i tak nie pokażą w pełni tego, co działo się w naszych sercach oraz tych, którzy nas spotkali. Można by opowiadać godzinami, co działo się na tych ewangelizacjach. Przytoczę tylko kilka przykładów.

Pierwsze wyjście wyglądało tak, że dochodziliśmy do jakiejś młodzieży, która piła i paliła. Powiedziałem z uśmiechem: ,,Szczęść Boże, czy nie pobijecie nas? My jesteśmy z gangu Jezusa.” Młodzi uśmiechnęli się. Odłożyli używki i nawet pomodlili się z nami. Dużą pomocą było rozdawanie Bożych krówek z cytatami świętych (które poznałem na kolędzie u Artura, taty animatora Piotra). Od cytatu zawsze można było zacząć głoszenie Dobrej Nowiny. Chociaż starałem się często mówić o Ewangelii z dnia.

Jednym z najbarwniejszych przejść ulicą było takie, które wciąż mam przed oczyma. Była zima. Już na początku zobaczyliśmy pana z dziewczynką i pieskiem. Powiedziałem: ,,Szczęść Boże. Zmieniamy obraz Polskiej młodzieży. Chcemy pokazać, że potrafimy modlić się. Czy pomodlicie się z nami? Czy macie jakieś intencje?” Dziewczynka odpowiedziała, że chce pomodlić się za biednych. Od razu otrzymała pochwałę: ,,ale ty masz piękne serce”. Tata powiedział, że chce pomodlić się za rodzinę. I tak zanieśliśmy do Boga nasze modlitwy.

Dosłownie 50 metrów dalej szły w naszym kierunku dwie mamy z wózkami oraz takimi chłopcami ok. 2 klasy podstawowej. Zagadnąłem podobnie. Małych chłopców zapytałem, czy chcą pomodlić się z nami. Jeden odpowiedział z radością TAK, a drugi NIE. Popatrzyłem na mamy i powiedziałem z uśmiechem, że nie muszą mówić, który jest czyim dzieckiem. Podjąłem kolejną próbę do chłopców mówiąc, że pomodlimy się za mamy. Jeden znowu powiedział TAK, a drugi NIE. Jedna mama była już wyraźnie zakłopotana. Jej oporny synek nagle zaczął robić aniołki na śniegu. A ja dostałem szaloną myśl: ,,jak zrobisz z nim aniołka na ziemi w sutannie, to on się pomodli.” Walczyłem przez chwilę, ale szybko zostało mi przypomniane, że kilka dni wcześniej młodzież na bitwie śnieżkami przewróciła mnie i chciała natrzeć śniegiem. Ze starszą młodzieżą potrafiłem uniżyć się na śnieg, a teraz to nie dam rady. Powiedziałem więc na głos mój pomysł. Zapytałem chłopca, czy jak zrobię z nim aniołka, to czy pomodli się później z nami. Odpowiedział TAK. Słowa dotrzymaliśmy obydwaj i była piękna modlitwa. Mamy chyba popłakały się.

Poszliśmy dalej i zobaczyliśmy młodzież zjeżdżającą na nogach ze ślizgawki. Idąc tym samym tropem co poprzednio, zawołałem, czy widzieli kiedyś księdza w sutannie, który ślizga się na ślizgawce. Powiedzieli, że nie. Zapytałem więc, czy pomodlą się jak zjadę. Powiedzieli, że tak. Lekko drżałem, ponieważ była kolęda i gdyby coś mi się stało, to proboszcz nie byłby zadowolony. Zjechałem z lekkim zachwianiem. Pamiętam do dziś intencje tej młodzieży. Jeden z chłopaków modlił się za swoją siostrę katechetkę.

Potem poszliśmy dalej i zobaczyliśmy mocną ekipę starszych chłopaków z piwami. Moi ewangelizatorzy lekko zadrżeli. Powiedziałem, że Jezus jest z nami. Gdy prawie zderzyliśmy się na ulicy, to od razu zacząłem od wezwania do modlitwy, a zszokowani chłopcy powiedzieli jeden do drugiego: ,,eee ty bo ja to nawet Zdrowaś Maryjo nie umie.” Powiedziałem: ,,spokojnie, my pomożemy”. Modlili się o zdanie prawa jazdy i o zdanie do następnej klasy.

Poszliśmy dalej, a tam jakaś dziewczyna z chłopakiem i pieskiem byli w oddali. Jeden z naszych znał ją i wołał, ale tamci przyśpieszyli kroku. To porwało mnie i pobiegłem. Gdy dobiegłem, to ta niewiasta stanęła jak wryta i z nerwami powiedziała: ,,i tak nie pójdę do bierzmowania, bo tamten ksiądz to jest taki i taki”. Odpowiedziałem: ,,ale ja cię nawet nie znam, a ty mnie. My chcemy tylko porozmawiać”. I tak przyłączyliśmy się do nich, gdy szli po koleżankę. Nasza nowa zatwardziała koleżanka nie pomodliła się, ale ta, po którą szliśmy już tak. A na tą pierwszą Bóg też miał plan i za kilka tygodni była z młodzieżą na herbacie w domu parafialnym.

To jeszcze nie koniec tego jednego słynnego przejścia osiedlem. Za blokiem zobaczyliśmy kilku młodych gimnazjalistów przy śmietniku i od razu podeszliśmy do nich bez oporów. Niektórzy wrogo na mnie patrzyli. Powiedziałem: ,,wiem, że chcielibyście, abym poszedł stąd, ale może chociaż jeden z was chce pomodlić się.” I chyba dwóch modliło się z nami. U jednego z nich byłem po kolędzie kilka dni później. I tak wszystkich tych ludzi zanosiliśmy w sercach przed Jezusa w Najświętszym Sakramencie i prosiliśmy, aby błogosławił im i dawał owoce tych spotkań i modlitw. Za wszystko Chwała Bogu!

Inną bardzo wzruszającą historią z przejścia osiedla była pewna wietrzna noc, w której dziwnie nikogo nie mogliśmy spotkać. Nawet miałem myśli, że młodzi powiedzą, że ksiądz traci Ducha Świętego. I nagle wyłoniło się dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Byli mocno po alkoholu. Poczułem, że w ten wieczór Duch Święty naszykował coś dla nich. Jednego z mężczyzn rozpoznałem i wiedziałem, że nie chodzi do kościoła. Powiedziałem mu to od razu. A on zaczął bardzo źle mówić o jednym kapłanie. Po czym dodał, że mnie szanuje, bo chodzę po ulicach. Gdy jego kolega usłyszał, że mnie szanuje, to nagle zaczął bardzo poważnie mówić i otwierać serca z największą raną zadaną mu w szkole podstawowej przez księdza.

Okazało się, że ksiądz przeczytaniem jego nazwiska z lisy w dzienniku sprawił mu tak wielki ból, że nie potrafił tego nikomu powiedzieć. Ten mężczyzna miał jakieś wstydliwe dla niego nazwisko i dlatego to było dla niego tak bolesne. Gdy mówił to,  płakał. A mój parafianin, który nie chodził do kościoła, nagle odłożył piwo i zaczął przytulać kolegę. Podjąłem rozmowę z poranionym mężczyzną, aby przebaczył tamtemu kapłanowi. Pomodliliśmy się w tej intencji. To był wielki dzień dla tego człowieka. Wszystko było przygotowane przez Ducha Świętego.

Ewangelizację uliczną zaczynaliśmy w 3 osoby. Z czasem było nas trzy lub cztery ekipy po trzy, cztery osoby. Naprawdę ogień Ducha Świętego płonął w młodych.

Ciąg dalszy nastąpi…

ROZDZIAŁ XXI ROK 2016

ROZDZIAŁ XXI

ROK 2016

Rok 2016 był według wielu czasem największych znaków i cudów. Ciekawe było także to, że dochodziły mnie głosy o mojej zmianie. Nawet ks. proboszcz kiedyś na dworze powiedział podchwytliwie, że ciemne chmury zbierają się nad Albertem. Nie reagowałem. Przychodziło do mnie wielu kapłanów na stanowiskach i pytali, czy ich zastąpię. Każdy otrzymał odpowiedź: ,,co Duch Święty powie przez ks. biskupa, tak będzie.”

Ks. N. pytał, czy zastąpię go na funkcji moderatora diecezjalnego Ruchu Światło Życie. Ks. N. pytał, czy zastąpię go jako duszpasterza akademickiego.
Ks. N. pytał, czy zgodziłbym się na bycie w Fundacji Pomoc Kościołowi w Potrzebie. Ks. N. pytał, czy chcę zaangażować się w media diecezjalne.
Podobno trzech proboszczów chciało mnie na swoich parafiach. Jednak po ludzku siła ks. N była największa, co zdradził N. na uroczystościach w parafii kiedyś w zakrystii mówiąc: ,,nie chce cię puścić ten proboszcz.” Ks. N. podszedł nerwowo mówiąc: ,,on nic nie wie.” Tak naprawdę to Duch Święty miał inny plan… On tylko uśmiecha się na takie ludzkie zabiegi.

Rok 2016 po pierwsze kojarzę z triumfem ministrantów, który najpierw był okupiony wieloma dziwnymi porażkami. Trenowałem z chłopakami dwa razy w tygodniu. Dawaliśmy z siebie maksa. Nie chcieliśmy w Radomskiej Lidze Ministrantów znowu mieć 4 miejsca zaraz za podium. Przyszedł czas na bardzo ważny mecz z odwiecznym ,,rywalem” parafią św. Stefana w Radomiu. Matematyka pokazywała, że jak wygramy, to mamy pierwsze miejsce w lidze, a jak przegramy to znowu możemy być na 4 miejscu. Tak dziwnie w 3 punktach różnicy miały mieścić się 4 drużyny. To pokazuje tylko wyrównany poziom w czubie tabeli. Młodzi zaprosili na ten mecz nawet proboszcza. Ten przyszedł z cukierkami. Chłopaki ze szkoły średniej na pewno ucieszyli się. Byli jednak zaszczyceni i mieli mocny wiatr w żagle. Na początku meczu szło dobrze. Wygrywaliśmy 2:0. Jednak w kilka chwil nieuwagi szybko straciliśmy 3 bramki i przegraliśmy. To był dla nas szok. Znowu mieliśmy 4 miejsce w lidze. Mówiłem do Boga: ,,zaraz mnie zabiorą z parafii, a ja z nimi nic nie osiągnę.” Jakoś przełknęliśmy tą porażkę.

Kilka tygodni później graliśmy w finałach Diecezjalnych Mistrzostw Ministrantów. W naszej grupie było tylko 3 drużyny. Dwie wchodziły do półfinału. Wygraliśmy 1:0 z Parafią MB Królowej Świata w Radomiu i przegraliśmy 0:1 z Parafią z Jastrzębia. Czekaliśmy na wynik bezpośredni tych dwóch drużyn. Każdy wynik dawał nam awans oprócz 2:1 dla MB KŚ z Radomia. I taki wynik był. To był kolejny poważny cios. Mimo iż w grupie wygraliśmy z parafią MB KŚ, to oni wygrali swój półfinał i finał. Byli mistrzami diecezji, a my mieliśmy 5 miejsce. Powiedziałem do Boga: ,,Ty chyba naprawdę nas nie lubisz.” Szybko otrzymałem natchnienie, że ta porażka może być dla nich cenniejsza niż puchary i medale. Miałem ich zebrać i zrobić im mocny rachunek sumienia. Tak też się stało. Zadawałem poważne pytania: ,,kto w pełni słuchał księdza opiekuna?, – czy szanowaliście się na boisku i poza boiskiem?, – czy graliście w łasce uświęcającej? Czy wyspaliście się przed turniejem, jak prosiłem? Każdy z was kto nie ma wszystkich pozytywnych odpowiedzi, to osłabił drużynę. Jak to zrozumiecie, to będzie dla was największe zwycięstwo.” Posłuchali ze skruchą, ale ambitnie walczyli ze mną, abym poprosił o dziką kartę na Mistrzostwa Polski. Powiedziałem im: ,,to nie było wolą Bożą, bo mamy dopiero 5 miejsce w diecezji.” Kuba odpowiedział: ,,a może wolą Bożą jest abyśmy tak pojechali.” Nie dałem za wygraną.

Następnego dnia pisał do mnie ks. z Jastrzębia: ,,szkoda mi twoich chłopaków, tak ładnie grali.” Odpisałem: ,,i jeszcze mnie męczą o dziką kartę.” Napisał, że Idalin zajął 3 miejsce, dzwonił i dostał dziką kartę. Postanowiłem zadzwonić do organizatorów Mistrzostw Polski LSO tylko dlatego, żeby mi nie truli ministranci, że nie spróbowałem. Wstyd mi było dzwonić z 5 miejscem w diecezji. Organizatorzy powiedzieli, że zastanowią się. Po 2 godzinach otrzymałem telefon, że mamy pięćdziesiąte któreś miejsce i możemy przyjechać. Od razu zadzwoniłem do proboszcza. Pozwolił. Zgromadziłem chłopaków i było poważne kazanie. Mówiłem: ,,Wiecie, ile to kosztuje. Są na to pieniądze, ale pojedziecie i pokażecie klasę nie tyle na boisku, ale i poza także boiskiem także. Bierzecie alby i wszyscy macie być w łasce uświęcającej. Nie wyobrażam sobie, żebyście grali dla Jezusa i mieli nogi spętane grzechem.

Przyszedł dzień wyjazdu. Wszyscy poszli tłumnie do spowiedzi. Jeden tylko wracał z meczu z Warszawy i dzień później chłopaki sprzedali go, że jest bez łaski. Bóg zatroszczył się o to i przystąpiliśmy do meczy w czystości serca jako jedna drużyna Boża. Pamiętam jeszcze, że rano przed Mszą i meczami Kuba powiedział, że śniło mu się, że wygramy te mistrzostwa. Uśmiechnąłem się i pomyślałem tylko (taa, 5 drużyna z Radomia). Taki był ze mnie niedowiarek. Okazało się, że jako jedyni z 1000 ministrantów z Polski mieliśmy stroje liturgiczne i zrobiliśmy asystę przy biskupie w Rzeszowie. Po Mszy wróciliśmy się od samochodów do kościoła, aby zawierzyć się Bogu.

Potem na sali modliliśmy się przed i po każdym meczu. Zapraszaliśmy Jezusa, aby był w naszych sercach i nogach. I działy się cuda. Nikt nie mógł nam strzelić bramki. Adrian bronił jak w transie. Spikerzy przecierali oczy. Po pierwszych trzech meczach mieliśmy już pierwsze miejsce w grupie. Dałem drugi skład na ostatni mecz. Szymon puścił 3 bramki i miał od razu ciężki humor. Był wtedy najmłodszy razem z Konradem. Pogadałem z nim i zeszło z niego przygnębienie.

Nadszedł mecz z drużyną, która zajęła drugie miejsce w innej grupie. Graliśmy o wejście do ćwierćfinału. Powrócił pierwszy skład i bramkarz Adrian, który nadal wyczyniał cuda dzięki łasce Bożej. W tym meczu kapitan Kuba doznał strasznej kontuzji (podobnie jak jego brat Michał trzy lata wcześniej). Było to naderwanie mięśnia czworogłowego uda i nawet oderwanie kawałka kości miednicy. Kilkadziesiąt sekund Kuba grał jeszcze na adrenalinie, ale musiał zejść. Potem jeździliśmy do późna do kilku szpitali. Tak straciłem najlepszego zawodnika. Ale nie popełniłem błędu sprzed 3 lat i nie załamałem drużyny słowami, że nie mamy już, o co grać.

Dociągnęliśmy do końca z wynikiem 0:0. Były karne. Ja w karnych nigdy nie wygrałem. Trenowaliśmy jednak karne i nasz rezerwowy bramkarz miał bardzo dobre wyniki na treningach. Pomodliliśmy się o wypełnienie woli Bożej. Po ludzku kazałem strzelać z całych sił. WYGRALIŚMY TEN MECZ. Dodam, że nigdy nie wygrałem żadnego meczu w karnych. I tak cieszyliśmy się cudownym przejściem do ćwierćfinału i smuciliśmy się kontuzją kapitana. Pozostałe 3 pierwsze drużyny z diecezji radomskiej nie wyszły nawet z grup MP LSO. Gdy dowiedzieli się, że jesteśmy w ćwierćfinale to byli bardzo zaskoczeni.

My jednak wiedzieliśmy, że Jezus jest z nami! Następnego dnia nie wiedzieliśmy, jaki będzie poziom drużyn. Byliśmy po ludzku bardzo osłabieni, ale Bóg był z nami. Mieliśmy także wymowny okrzyk: W IMIĘ… BOŻE! Szliśmy jak Dawid na potyczkę z każdym Goliatem. Jeżeli Bóg z nami, to któż przeciwko nam? Dodatkowo graliśmy nie tylko dla Boga, ale jeszcze dla kontuzjowanego kapitana. W cudownych okolicznościach wygraliśmy ćwierćfinał i półfinał. Opaskę kapitańską przejął Szymon i grał na 200%. Błyszczał dalej bramkarz i młody Mikołaj.

Finał miał być transmitowany na żywo na youtube (https://www.youtube.com/watch?v=HDhOA3PrM2Q&t=1s) Presja była ogromna. Graliśmy z drużyną o wiele lepszą piłkarsko (obrońcami tytułu). Nie mieliśmy już sił. Kuba zamiast zostać w szpitalu, chciał być na trybunach. Jak wcześniej miał proroczy sen o zwycięstwie, tak przed finałem powiedział Mikołajowi, aby w sytuacji sam na sam w finale nie kiwał bramkarza, lecz strzelał. Jest jeszcze jeden ciekawy fakt. Chłopaki śmiali się z Konrada, który był 4 lata młodszy od najstarszych, że nie strzelił żadnego gola. Bóg miał dla niego bonus w późniejszym czasie. Bałem się blamażu w tym finale. Wiedziałem, że Opatów chodzi jak w zegarku. Co prawda my także mieliśmy wypracowanych kilka trików na treningach, ale czułem, że to mało na taki poziom.

Pierwsza połowa zakończyła się remisem 0:0. Odetchnąłem. Nie było wstydu. Adrian dalej miał anioła stróża w bramce. W drugiej połowie Miki wyleciał na karę 2 minuty. Pomyślałem, że teraz nas rozjadą. Wpuściłem najmłodszego Konrada i kazałem biegać od jednego zawodnika do drugiego, ile tylko starczy mu sił. Konrad spisał się rewelacyjnie i dostał nagrodę z góry. Podbiegł pod bramkarza przeciwników, a nasz bramkarz rzucił mu piłkę na głowę. Konrad trącił piłkę i strzelił gola na 1:0, gdy graliśmy w osłabieniu. Popatrzyłem w niebo i uśmiechnąłem się, co tu się dzieje. Przetrwaliśmy osłabienie i jeszcze objęliśmy prowadzenie.

Miki wrócił do gry i chwilę później biegł pół boiska sam na sam z bramkarzem. Miał nie kiwać, a kiwał. Gdyby to strzelił na 2:0 bylibyśmy mistrzami Polski. Tak też już myśleli przeciwnicy, gdy widzieli tą sytuację. Jednak bramkarz Opatowa zgarnął piłkę spod nóg Mikołaja i to tak wzmocniło przeciwników, że w kilka minut strzelili nam 4 bramki. Chciało się powiedzieć: ,,sędzia kończ ten mecz”. Znowu było drugie miejsce. Jednak nie miejsce było sukcesem, lecz granie w łasce uświęcającej. Dlatego też pisałem o tym zdarzeniu 3 maja 2016 roku https://wyplynnaglebie.com/zwyciestwo-laski/ i zatytułowałem wpis: ZWYCIĘSTWO ŁASKI. Pamiętam, jak Konrad cieszył się medalem i mówił: ,,będę dzieciom opowiadał”. Chłopaki często powtarzali: ,,Bóg jest z nami”.

Gdy wracaliśmy, to powiedziałem do chłopaków, że nie wiem, o której godzinie jutro mam w grafiku kazanie, ale przyjdźcie na godz. 9, zrobicie asystę, a ja dam świadectwo. Spojrzałem po powrocie na grafik, a tam miałem wyznaczone jedno kazanie o godz. 9. Ludzie byli bardzo wzruszeni. Ministranci dziękowali Bogu i św. Bratu Albertowi patronowi parafii i drużyny. Proboszcz poprosił, abym mówił to świadectwo na wszystkich mszach. Chwała Bogu!

Dowodem na to, że było to zwycięstwo łaski jest fakt, że rok później pojechaliśmy w tym samym składzie starsi o rok i doszliśmy tylko do 9 miejsca. Kuba nie mógł się pozbierać. Chciał na parkiecie mieć udział w tym, co dokonało się rok wcześniej. Drużyna, z którą odpadliśmy w 2017 roku doszła do finału i przegrała z ministrantami z Radomia. Gdybyśmy tamten mecz wygrali, to mógł być historyczny finał Mistrzostw Polski z udziałem dwóch drużyn z Radomia. Pewnie Bóg tak nie chciał, bo z tamtą drużyną mieliśmy mocne spięcie w lidze RLM i mogłoby być antyświadectwo. Staraliśmy cieszyć się sukcesem odwiecznych ,,rywali”. Jednak chłopaki mieli wiele trudnych pytań do mnie. Nie na wszystkie potrafiłem odpowiedzieć.

Kolejnym fenomenem roku 2016 były Światowe Dni Młodzieży w Krakowie. Przygotowywaliśmy się do przyjęcia w naszej parafii ok. 50 osób z Włoch na tydzień przed centralnymi obchodami ŚDM w Krakowie. Autokar Włochów przyjechał z pięcioma księżmi (w tym ks. N). Bóg zesłał nam ks. N, który mówił w dwóch jeżykach i pomagał w komunikacji. Organizacja szła perfekcyjnie. Bardzo pomagał mi Artur jako lider wolontariatu. Rodziny i wolontariuszy przygotowywała językowo chyba pani dobrze znająca język włoski. To także była wielka pomoc. Te dni to było istne duchowe i organizacyjne szaleństwo. Byłem odpowiedzialny za Mundial na Mosirze. Wygrała chyba Ukraina. Moi ministranci zajęli 3 miejsce. Hitem jednak była drużyna Watikan Team. Księża włoscy poproszeni przeze mnie o wystawienie młodzieży włoskiej pokazali na siebie i powiedzieli, że mają drużynę. Mieli nawet biskupa z Genoi. Ten podczas rozpoczęcia Mundialu przeskoczył przez barierki z trybun z plecaczkiem. To był ciekawy widok. Obyło się bez kontuzji.

Pamiętam także Apel Młodych podczas tych diecezjalnych dni młodych. Gdy przechodził Jezus w Najświętszym Sakramencie, to obok mnie klęczała osoba bardzo ciemnej karnacji. Szukała czegoś w torebce. Czułem, że chciała płakać. Usłyszałem natchnienie, aby przytulić ją. Tak też uczyniłem i mówiłem szeptem po angielsku, to co Duch Święty podpowiadał. Ona jeszcze bardziej płakała. Po wszystkim szukała kogoś młodszego, kto wytłumaczy jej mój przekaz. Okazało się, że była z Brazylii. Gdy młody Brazylijczyk tłumaczył jej moje słowa, to łzy leciały jej jak z kranu. Dała mi brazylijską opaskę i zrobiła krzyżyk na dłoni mówiąc, że będzie mnie chronić modlitwą. Jezus naprawdę działał.

Kolejnym dowodem działania Boga był wieczór talentów dla młodzieży włoskiej. Zapomniałem kupić nagrody. Nagle przyszedł malarz z parafii ze swoimi obrazami i powiedział, że to dla młodzieży. Ależ cieszył się, gdy słuchał ich śpiewów i mógł nagradzać ich swoimi obrazami. Z tego czasu bardzo mile wspominam kapłanów włoskich: ks. Alberto, Mateo, Roberto, Cristiano oraz emerytowanego karabiniera Mario, który potrafił kilka lat codziennie pisać do mnie z pozdrowieniami. Z młodzieży bardzo dali się zapamiętać Gaia i Simone.

Ten tydzień był tak wspaniały, że aż nie chciało się jechać do Krakowa. W Krakowie także było wiele łask. Pamiętam jednego dnia nocą na czuwaniu Duch Święty zaprosił mnie do młodzieży z Paragwaju i siostry zakonnej pochodzącej z Polski, która z nimi była. Mogłem opowiadać o Bogu, a siostra tłumaczyła. Pamiętam zaszklony  wzrok tych młodych ludzi.

Po ŚDM wpadliśmy na szalony pomysł, aby pojechać z rewizytą do Włoch. Kuliśmy żelazo póki gorące. Zostało jeszcze trochę pieniędzy i pojechaliśmy na 3 samochody do Włoch. Nie łatwo było namówić mamę Kuby, aby ten mógł w wieku 18 lat prowadzić auto i to w sumie 4 tysiące kilometrów. W organizacji pomógł nam ks. N. Jego znajomy proboszcz dał nam starą plebanię na tydzień. Jedzenie kupowaliśmy i niewiasty gotowały. Włosi zabrali nas w kilka ciekawych miejsc. Pamiętam, że byliśmy w Portofino, Genui, Chiavari i u ks. Cristiano w oratorium Don Bosco. Tam młodzież zrobiła nawet po polsku napis WITAJCIE. Zagraliśmy mecz. Zdjąłem sandały i miałem ciekawe stopy po meczu. Nie wiedziałem, że tak ciepła nawierzchnia tak szybko zrobi swoje.

Jedną z największych atrakcji były odwiedziny Monako. Gdy młodzi zobaczyli, że dzień lub dwa później jest mecz PSG – Monako, gdzie w jednej drużynie był Krychowiak, a w drugiej Glik i już wtedy słynny Mbappe, to młodzi bardzo chcieli na ten mecz przyjechać jeszcze raz. Tak też się stało. Nawet opóźniliśmy wyjazd z Włoch o jeden dzień. Byliśmy mocnymi kibicami i francuzi od razu krzyczeli: ,,ooo… Polaco”.  W Monako przepych i bogactwo było nie z tej ziemi. Ferrari występowało w każdym odcieniu, Lamborgini,  Rolls royce itd. Wszędzie były sklepy projektantów mody. I tak my biedaczki pośród tego bogactwa przechodziliśmy. Piękne świadectwo dała nam Gaja w tym temacie, mówiąc, że to nie jest najważniejsze i nawet nie trzeba na to zwracać uwagi. Gdy wróciliśmy z tej rewizyty, to nasza puszka młodzieżowa ŚDM była wyzerowana. Bóg zatroszczył się o wszystko. To były bajkowe wakacje.

Niestety po wakacjach chciałem zacząć ambitnie nowy rok duszpasterski, a wiele osób nie do końca chciało podjąć odpowiedzialność prowadzenia grup. To mnie trochę podłamało. Wydarzenia są piękne i dodają skrzydeł, ale codzienna formacja miała być podstawą. Gdy wymagałem i stawiałem granice, to młodzież z czasem chciała być mądrzejsza ode mnie. Bodajże tego roku byłem zszokowany, gdy ok. 5 osób nie pojechało na kurs animatora, mimo że byli po 3 latach formacji. Widziałem to tak, jakby chodzili z Jezusem 3 lata, a potem nie podjęli misji. Radziłem sobie jednak tak, jak potrafiłem z tą garstką, która chciała gorliwie korzystać z formacji i pomagać młodszym.

Ciąg dalszy nastąpi…