12 listopada 2023 roku
Zwróciłem szczególną uwagę na jedno zdanie w jutrzni z drugiego listu św. Pawła do Tymoteusza:
,,Jeśli trwamy w cierpliwości, wespół z Nim też królować będziemy”. 2 Tm 2, 12
Ważna była dla mnie także modlitwa:
,,Panie, któryś rzekł: ,,Jarzmo moje słodkie, a brzemię moje lekkie” spraw, abym je tak nosić umiał, abym zasłużył na łaskę twoją. Amen”
Przeczytałem tego dnia między innymi takie słowa z żywotu św. Marcina papieża i męczennika:
,,Gdy rozeszła się wieść o uwięzieniu świętego Marcina, wielu duchownych chciało mu towarzyszyć, aby mu w tej niewoli służyć, lecz nikomu tego nie dozwolono. Przywiedzionego do Carogrodu, Konstans kazał najprzód uwięzić w ciemnej piwnicy, w której około trzech miesięcy przebył, z nikim się nie widząc; później kazał mu się stawić przed rozmaitych sędziów, którzy mu tysiączne obelgi zadawali. Po czem okutego w kajdany znowu wtrącił do więzienia, wpośród zbrodniarzy, gdzie wiele wycierpieć od zimna, robactwa, zepsutego powietrza i głodu, którym go morzyli. Nakoniec, widząc cesarz, iż wszelkie te okrutne środki, nie mogą przywieść świętego Papieża do przychylenia się ku kacerstu, w które chciał go koniecznie wciągnąć , skazał go na wygnanie do Chersonu, prowincyi podówczas bezludnej, dotkniętej klęską głodu, a w której przedtem święty Klemens Papież, męczeńską śmierć był poniósł.
Święty Marcin wiele tam ucierpiał, i oto co ztamtąd w jednym z listów tajemnie do Rzymu przesłanych sam pisał: ,,Składam dzięki Bogu, za utrapienia, jakie na mnie zsyła, widząc je dla mnie potrzebnemi; lecz donoszę wam, iż zostaję tu w takim niedostatku, że po dni kilka nie widzę chleba. Jeśli zkąd nie otrzymam jakiego wsparcia, niedługo pożyję, bo duch ci wprawdzie jest ochotnym, ale ciało mdłe”. I znowu w innym liście opowiada; ,,Widzę iż przyjście Pańskie już się dla mnie zbliża; nie mam się więc o co troszczyć; mam nadzieję w miłosierdziu Boga, że się na mnie spełni Jego wola”.
W Godzinie Czytań modliłem się między innymi słowami z Psalmu 66:
,,Albowiem Tyś nas doświadczył, Boże,
poddałeś próbie ognia, jak się bada srebro.
Wprowadziłeś nas w pułapkę,
włożyłeś na grzbiet nasz ciężkie brzemię.
Kazałeś ludziom deptać nasze głowy,
przeszliśmy przez ogień i wodę,
ale wyprowadziłeś nas na wolność”.
Przeczytałem wstrząsające i dające do myślenia treści z Raportów rotmistrza Witolda Pileckiego:
,,Zostałem sam przed ,,zadaniem z piecami”, lecz nie o piece chodziło… Jak to – więc jest świat nadal i ludzie żyją jak żyli dotychczas? Tu domki, ogródki, kwiaty i dzieci. Radosne głosy. Zabawy.
A obok tuż – piekło, mordowanie, przekreślanie wszystkiego co ludzkie, co dobre…
Tam, tenże ss-mann jest katem, oprawcą – tutaj udaje człowieka.
Gdzie więc jest prawda? Tam – czy też – tutaj?
W domu zakłada swe gniazdo. Przyjeżdża żona, a więc i uczucie chyba czasami w nim mieszka.
Dzwony w kościele, ludzie się modlą, kochają, rodzą – a tuż obok – mordują…”,,Rano rozdano ubrania i na wiatr i mróz przez plac do bloku 3-a. Płaszcz swój oddałem choremu wtedy również Antkowi Potockiemu.
Ta noc mnie wykończyła.
Prawie nieprzytomnym poszedłem do szpitala. Po popryskaniu mnie znowu wodą w ,,Waschraum’ie” – położono mnie na blok 15-ty, na salę 7-mą tam gdzie przybijałem listwy do podłogi, w straszliwe wszy.
Tych parę nocy w ciągłej walce z wszami były, zdaję mi się, najcięższe w lagrze.
Nie chciałem się poddać – wszom dać się zjadać.
Lecz jak tu się bronić?
Gdy się spojrzało na koc pod światło – cała powierzchnia była bez przerwy ruchliwa.
Były rozmaite – i małe i większe, pękate, podłużne, białe i szare, od krwi czerwone i w prążki i w paski… pełzały wolno – i po grzbietach innych – szybko się ślizgały.Wstręt mnie ogarnął i postanowienie silne, nie dać się zjadać tej obrzydliwej masie.
Zawiązałem mocno kalesony koło kostek i w pasie, koszule zapiąłem pod szyja i rękawy.
O zabijaniu pojedynczo – mowy być nie mogło – gniotłem całą garścią, robiąc szybkie ruchy, zbierając rękami z szyi i z nóg przy stopach.
Osłabiony gorączką i ruchami bez przerwy, organizm gwałtownie snu się domagał.
Głowa opadała, lecz znowu się dźwigałem.
Nie mogłem sobie na sen pozwolić w żadnym razie.
Zasnąć – to przestać walczyć – to się na żer oddać.
Po godzinie miałem ciemne plam na dłoniach od duszenia plugastwa – od ich ciał posoki.
Wybicie wszystkich było beznadziejne.Leżeliśmy ciasno, ciała obwinięte kocami, oparte plecami lub bokiem o siebie.
Nie wszyscy się bronili. Niektórzy nieprzytomni, niektórzy już rzęzili, inni nie mogli już – walczyć…
Obok mnie leżał nieprzytomny starszy więzień /jakiś góral/. Twarz, której nigdy zapomnieć nie zdołam, była odległa o kilkadziesiąt centymetrów od mojej głowy – cała twarz pokryta skorupą nieruchomą wżartych w skórę twarzy wszy różnych kalibrów.
Z lewej strony leżał więzień, co już skonał /Narkun/ – Naciągnięto na jego głowę koc – czekano, aż przyjdą z noszami.
Wszy tymczasem ruszać się zaczęły żywiej na kocu jego, pełznąc w moim kierunku.
Chcąc wytłuc wszy we własnym kocu, trzeba by było chyba na równej podłodze uderzać w koc obuchem – kamieniem raz przy razie.
Lecz chcąc się zabezpieczyć od lewa i prawa, było to prawie tak niemożliwe, jak strumyk jakiś zatrzymać w biegu – ani ten ruch przerwać, ani zniszczyć całkiem.Przyznam się tutaj, że wtedy po raz pierwszy wydało mi się, że siły mam zbyt małe, by walkę toczyć, by chcieć w ogóle – walczyć.
Stan taki psychiki mojej był niebezpieczny. Zwątpić w chęć walki – znaczy się załamać.
Gdy to spostrzegłem – już było lepiej.
Dusiłem dalej wszy na szyi i nogach.
Na miejsce trupa położono nowego chorego. Chłopca lat może 18-tu, nazwyał się Salwa, na imię miał Edek.
On, gdy zasypiałem, bronił mnie, zgarniając czasami nożem, a czasami – łyżką, od strumyka wędrowników dążących od prawej. (…)
Ja walczyłem z wszami więcej niż z chorobą przez dni trzy i dwie noce. (…)
Napisałem: Jeśli mnie natychmiast stąd nie zabierzesz – to stracę resztę sił na walce z wszami. – W obecnym stanie zbliżam się w pszyśpieszonym tempie do komina krematorium”.