W imię Prawdy! C. D. 188

13 lutego 2024 roku

W tym dniu ważne dla mnie były poniższe treści z Liturgii słowa:

,,Błogosławiony mąż, który oprze się pokusie: gdy zostanie poddany próbie, otrzyma wieniec życia, obiecany przez Pana tym, którzy Go miłują.
Kto doznaje pokusy, niech nie mówi: «Bóg mnie kusi». Bóg bowiem ani nie podlega pokusie do zła, ani też nikogo nie kusi. To własna pożądliwość wystawia każdego na pokusę i nęci. Następnie pożądliwość, gdy pocznie, rodzi grzech, a skoro grzech dojrzeje, przynosi śmierć. Nie dajcie się zwodzić, bracia moi umiłowani!
Każde dobro, jakie otrzymujemy, i wszelki dar doskonały zstępują z góry, od Ojca świateł, u którego nie ma przemiany ani cienia zmienności. Ze swej woli zrodził nas przez słowo prawdy, byśmy byli jakby pierwocinami Jego stworzeń”. Jk 1, 12-18

,,Uczniowie Jezusa zapomnieli zabrać chleby i tylko jeden chleb mieli z sobą w łodzi. Wtedy im przykazał: «Uważajcie, strzeżcie się kwasu faryzeuszów i kwasu Heroda!»
A oni zaczęli rozprawiać między sobą o tym, że nie mają chlebów. Jezus zauważył to i rzekł do nich: «Czemu rozprawiacie o tym, że nie macie chlebów? Jeszcze nie pojmujecie i nie rozumiecie, tak otępiałe są wasze umysły? Mając oczy, nie widzicie; mając uszy, nie słyszycie? Nie pamiętacie, ile zebraliście koszów pełnych ułomków, kiedy połamałem pięć chlebów dla pięciu tysięcy?»
Odpowiedzieli Mu: «Dwanaście».
«A kiedy połamałem siedem chlebów dla czterech tysięcy, ile zebraliście koszów pełnych ułomków?»
Odpowiedzieli: «Siedem».
I rzekł im: «Jeszcze nie rozumiecie?»” Mk 8, 14-21

W tym dniu przeczytałem ważne dla mnie treści z książki pt. ,,Pajda chleba” autorstwa ks. Adama Ziemby:

,,I szły długie, obojętne szeregi ludzkie, przechodziły obok szubienicy, wdeptywały świeże ślady krwi w obozową ulicę, nieczułe na to, co się obok nich dzieje. Uparty wzrok tkwił beznadziejnie w jednym miejscu, gdzie dawano dodatek chlebowy. Tam skierowane było całe zainteresowanie więźniów.

Ten dzień charakterystyczny wykazał znowu niezbicie, jak mało człowiek różni się od zwierząt, jak nisko upada w nim to, co stanowi chlubę istot rozumnych – czucie i myślenie.

Powoli wyjeżdżaliśmy z obozu, ale długi czas nie mogłem się otrząsnąć z nawału myśli, które tłoczyły się w głowie. Mróz przybierał na sile, lekko mknęły saneczki po utartej drodze. Wracałem do swego komando szczęśliwy, że nie mieszkam w obozie, że na co dzień nie muszę oglądać jego potworności; ale purpurowe szlaki krwi na śniegu, szubienica przed kuchnią, rozdawany dodatek chleba – wszystko to silnie przemawiało do mnie swoją nagą, bezwzględną i taką upiorną rzeczywistością.

Nie! Cała instytucja obozowa ze wszystkimi jej urządzeniami dążyła wyraźnie i bezczelnie do wyzucia więźnia z wszelkich praw człowieczeństwa, do zabrania mu jego istotnych danych, należnych mu choćby z tej racji, że jednak był i pozostawał człowiekiem. Nie jesteś człowiekiem – mówiono nam po przyjściu do obozu – jesteś tylko numerem i niczym więcej. I rozgrywała się cicha, zażarta walka, walka między władzami a więźniem. Bronił się bezbronny, bronił się walorami nabytej czy wrodzonej kultury, bronił się swoją etyką chrześcijańską, religijnością wyniesioną z domu, przed brutalną akcją odczłowieczenia, zepchnięcia go do rzędu nierozumnych bydląt. Walka trwała; gęsto padały trupy, i to z jednej tylko strony, ale mocniejszą się okazała siła ducha. Ci, co zostali przy życiu, są świadkami tych ciężkich zmagań człowieka z wynaturzoną formą praw nazistowskich, których jednym z objawów był obóz koncentracyjny.

Dzień charakterystyczny zawsze stoi mi przed oczyma, ile razy czytam lub widzę próby zakucia człowieka w niewolę paragrafu, który ma go pozbawić czy choćby tylko ograniczyć jego człowieczeństwo. Sądzę, że ludzkość cała przejrzy i nigdy już więcej nie będzie Oświęcimia – fabryki śmierci, hańby zwyrodniałego faszyzmu.

Czy, aby nigdy?
Kiedy zabliźniają się rany, a stary doświadczony lekarz-czas popiołem zasypie ostre kontury wynaturzenia i da popić wody z rzeki zapomnienia, i kiedy nas zabraknie, ostatnich świadków tej wielkiej, bezgranicznej krzywdy wyrządzonej ludzkości, zwłaszcza naszemu narodowi, niech chociaż te przygarście wspomnień pozostaną po tych bezimiennych zapomnianych numerach, a jednak ludziach.

Łatwo się piszą dziś te słowa, bo już nie krwią – ale chyba będę głosem tych wszystkich, co przeżyli i widzieli, jeśli powtórzę: Nigdy więcej Oświęcimia!
Ta szubienica pod kuchnią, ten dodatek chlebowy, ta krew na obozowych ulicach niech za nas krzyczą, niech za nas mówią… Nigdy więcej Oświęcimia…
Od Kogoś, kto zginął na szubienicy i przelał swoją krew serdeczną z miłości ku innym – ludzkość liczy czas.
Bo cierpienie i męczeństwo dla wielkiej miłości zawsze znajdą w historii miejsce pierwsze.
Dla wszystkich ludzi dość jest ziemi, dla wszystkich dość jest chleba. Ale bez twardej lekcji miłości między narodami, która wiele nakazuje wyrzeczeń, jak każda miłość, to będą znowu puste dźwięki.

Jeśli narody zapomną o Oświęcimiu, który stworzyła tylko nienawiść, to i ta krwawa nauka pójdzie na marne.

Dziś spotkanego kolegę z obozu witam radośniej niż brata. Obóz mocniej nas złączył, niż łączy krew matki dającej życie. To nie cierpiętnictwo czy egzaltacja, to przeżyte wspólnie walki każdego z nas o to właśnie życie, zmaganie się nie ze ślepym losem, ale z wyrafinowaną nienawiścią sprawiły, że ten wielki akt rodzenia się nowej Polski, tej wielkiej naprawdę miłości Ojczyzny zaczął się tam, gdzie stała szubienica pod kuchnią, gdzie rozdawano ten dodatek chlebowy i gdzie lała się ta krew bratnia na obozowych ulicach.

Dzień charakterystyczny miał się ku końcowi, ale refleksje trwają po dziś dzień, a daj Boże, by trwały wiecznie i mówiły ci, Czytelniku, że miłość musi wreszcie odnieść zwycięstwo nad nienawiścią”. (…)

W imię Prawdy! C. D. 187

12 lutego 2024 ciąg dalszy

W tym dniu przeczytałem ważne dla mnie treści z książki pt. ,,Pajda chleba” autorstwa ks. Adama Ziemby:

„…Nie pójdę tam jutro do roboty, nie pójdę. Przecieram gorączkowo oczy… nie, idę pod rękę z pisarzem blokowym, który prowadzi mnie do swego pokoju.
Kubek gorącej kawy stawia mnie trochę na nogi.
– Wiesz, ja byłem kiedyś w Sodalicji przed wojną, w gimnazjum. To twoje Ave Maria mnie wzięło… Nie mogłem usiedzieć w pokoju. Patrz, jaki człowiek ślamazarny, byle głupstwo go bierze.
Chciał ukryć swoje z gruntu dobre serce, jak niejednokrotnie później mogłem się przekonać, pod maską rubaszności obozowej.

– Za co siedzisz?
– Organizacja.
– A toś wpadł! Anie nie martw się, nie zginiesz. Jakoś to się zrobi. Cholera, jakie człowiek ma miękkie serce.
– Te, Hans! – zawołał po niemiecku – leć po pflegera, niech przyjdzie ze skrzynką, powiedz, że ja proszę.
– Zeżarłby co?
– Nie, dziękują.
– Toś frajer. Czemu nie siedzisz porządnie na krześle?
– Nie mogę.
– Pokaż! A któż ci tak tyłek okrasił?
– To z więzienia jeszcze.
– E, widzę, że cię grzecznie uraczyli te sk… Nie martw się, d… nie szklanka, nie łatwo ją rozbić.
– Te, Alojz! Masz jeszcze to wino? Gościa mam.

Z drugiego pokoju wszedł blokowy. Porwałem się z miejsca. Wczoraj dostałem od niego gumą przez głowę. Podał mi rękę.
– Siadaj.
– To ten tak fajno śpiewał – słyszałeś?
– Ale to się ledwo trzyma na nogach?
– Żwirownia. Robi ze sztrafką razem.
– Aha!
– Napij się.
Szklanka z winem dzwoniła mi o zęby, nie mogłem jej utrzymać w ręce.

Zaczęły się dziać koło mnie rzeczy niecodziennie.
– Zawołać Franca! – rozkazał blokowy.
Kiedy pfleger z Krankenbau opatrywał moje liczne rany, kiedy dostałem czystą bieliznę, wszedł mój sztubowy.
– Franc! On będzie spał na stole, rozumiesz!
Ale ja nic nie rozumiałem, co się wokół mnie działo.

Pogasły w obozie światła, a my przy zasłoniętych kocami oknach, przy szklance wina opowiadaliśmy okropności przeżytych tortur na poszczególnych Gestapo: Mysłowice, Sosnowiec, Kraków.
– Zaśpiewaj no jeszcze raz to Ave Maria… cholera, ładnie śpiewasz, i to jakoś tak inaczej…
– Ee, zdaje się wam, dawnoście tego nie słyszeli, to wszystko.
– Nie bujaj! Poznać zaraz, żeś ksiądz, i to morowy.
Nie chciałem oponować, ale pomyślałem: Dwa tygodnie tu jestem na bloku, a nikt z was nie poznał…
Dzisiaj rozumiem, dzisiaj Cię chwalę, Matko Najświętsza. To Twoja była w tym ręka. Twoja opieka i dziś rozumiem, że Twemu wstawiennictwu zawdzięczam, że żyję.
Ave Maria sprawiło, że przeszedłem przez Oświęcim, że żyję i Ciebie, Maryjo, przez resztę mego życia chwalić będę”.

W imię Prawdy! C. D. 182

8 lutego 2024 roku ciąg dalszy

W tym dniu przeczytałem ciekawe treści autorstwa św. Maksymiliana Marii Kolbego:

,,W Protokołach Mędrców Syjonu, czyli tej prawdziwej głowy masonerii, tak piszą oni o sobie: ,,Kto lub co zdolne jest obalić siłę niewidzialną? A siła nasza właśnie jest taka. Masoneria zewnętrzna służy do ukrycia jej celów, plan zaś działania tej siły, a nawet miejsce, gdzie się znajduje, nie będzie nigdy ludziom wiadome”.

Panowie, na wasze szczęście my zdolni jesteśmy obalić nawet siłę niewidzialną! Mówię ,,na wasze szczęście”, bo nie macie pojęcia, jak słodko jest służyć wiernie Bogu i Niepokalanej.

Twierdzę, że jesteśmy zdolni was obalić i obalimy.

Ciekawiście może, kto my jesteśmy, że tak dufamy naszej potędze. Otóż jesteśmy wojskiem, którego Wódz zna każdego z was, patrzył i patrzy na każdy wasz czyn, słucha każdego waszego słowa, a nawet… nawet żadna wasza myśl nie ujdzie Jego uwagi. – Powiedzcie sami, czy w takich warunkach może być mowa o tajemnicy w planach, o ukryciu i niewidzialności?

Gorzej jeszcze (a właściwie dla was lepiej); tak jesteście zaszachowani, że tylko te ruchy uczynić możecie, na które nasz Wódz dla swoich mądrych celów wam pozwoli i bylibyście już dawno w proch zmiażdżeni, gdyby nasz Wódz tylko skinął na znak zgody i Jemu tylko zawdzięczacie, że was jeszcze ziemia na swej powierzchni cierpi. Tak dla was miłosierny.

A wiecie dlaczego?

Bo nasz Wódz was kocha. Czyżbyście mogli to sami przypuszczać? On was kocha bardzo i nie chce waszej zguby, ale zwleka i czeka, byście zastanowili się nad sobą i… co prędzej w Jego szeregi wstąpili. – Przyjdzie jednak dla każdego z was czas i to niedługo, kiedy będzie za późno!!!…

Wiecie, jak się ten nasz Wódz nazywa?

To Niepokalana, ucieczka grzeszników, ale też i Pogromczyni węża piekielnego.

Powiedzcie, gdzie potraficie ujść przed Jej wzrokiem? Jaki czyn, słowo, plan lub myśl potraficie przed Nią ukryć?

Prochu ziemski, wy! – czy wraz ze swoimi skarbami nie otrzymujecie istnienia w każdej chwili z ręki Boga. Czyż On, sprawiedliwy, nie potrafiłby was w proch zetrzeć?

Ale oto Wódz nasz, Niepokalana, prosi za was o miłosierdzie, o przedłużenie życia, byście mogli się jeszcze opamiętać.

Lecz przyjdzie niedługo czas, zamkniecie i wy oczy na zawsze i wtedy, jeśli teraz za życia nie uregulujecie waszego stosunku do Boga, będzie to czas straszny! Wtedy na nic zdadzą się żale, łzy i pokuta! Pomyślcie o tym wszystkim spokojnie i poważnie – i… zróbcie, co wam wskaże sumienie…

Rycerze i Rycerki Niepokalanej i wy wszyscy, co te słowa czytacie, starajcie się w tym miesiącu różańcowym, październiku, o ile móżności, uczęszczać na wspólny różaniec czy to w kościołach, czy przy drogach, czy przy obrazach lub figurach Matki Bożej. Kto zaś nie może domu opuścić, niechaj u siebie co dzień cząstkę różańca odmówi.

A dlaczego?

Bo Niepokalana sama raczyła nas do odmawiania różańca św. zachęcić, objawiając się z różańcem w ręku bł. Bernadecie.

A za kogo?

Za kogo by bardziej, jak nie właśnie za tych naszych biednych nieszczęśliwych braci masonów, tym nieszczęśliwszych, że nie widzą, iż pędzą ku zgubie własnej; a i braci, choć przecież Pan Jezus ich od uczestnictwa w zasługach swej Męki nie wykluczył.

A w jakiej intencji?

Jak uważacie, Drodzy Czytelnicy, czy nie najlepiej, by co prędzej się nawrócili, wstąpili nawet do Milicji Niepokalanej i pragnąć naprawić zło dotychczas popełnione, tym gorliwiej na wzór św. Pawła po nawróceniu, do pracy nad zbawieniem dusz się zabrali?…” (Rycerz Niepokalanej 5/1926)

W tym dniu przeczytałem ciekawe treści w książce pt. ,,Gwiazda przewodnia czasów ostatecznych. Mistyka objawień Matki Bożej w Fatimie. Część II”:

,,Od czasu do czasu Franciszek mawiał: ,,Matka Boża powiedziała nam, że będziemy musieli wiele wycierpieć, ale ja nie mam nic przeciwko temu. Będę cierpieć wszystko, co Ona chce! Wszystko, czego pragnę, to pójść do nieba!”

Łucja powiedziała: ,,Pewnego dnia, gdy pokazałam, jak jestem nieszczęśliwa z powodu ustawicznych przykrości, które mnie spotykają, zarówno w domu, jak i poza domem, Franciszek starał się dodać mi otuchy tymi słowami: ,,Nie przejmuj się! Czy Matka Boża nie mówiła, że mamy wiele wycierpieć, aby zadośćuczynić Panu Jezusowi i Niepokalanemu Sercu Maryi za wszystkie grzechy, którymi są obrażani? Oni są tacy smutni! Jeśli możemy pocieszyć ich tymi ofiarami, to jak szczęśliwi będziemy”.

Franciszek osobiście doświadczył rzeczy, o których mówił Łucji i Hiacyncie, zwłaszcza w czasie długiej choroby, która zakończyła się jego śmiercią.

Pytałam go czasem: ,,Czy cierpisz dużo, Franciszku?” – ,,Całkiem sporo, ale nic nie szkodzi! Cierpię, aby pocieszyć naszego Pana, a potem, w ciągu krótkiego czasu, pójdę do nieba”.

Nie wyobrażał sobie nieba inaczej niż tylko jako miejsce, gdzie mógłby ,,pocieszać Boga na wieki”.

,,Już wkrótce pójdę do nieba. Kiedy się tam znajdę, będę bardzo pocieszał naszego Pana i Matkę Bożą”.

I jego ostatnie słowa: ,,Dobrze, będę się modlił. Ale wiesz co? Lepiej poproś Hiacyntę, aby się modliła w tych intencjach zamiast mnie, bo się boję, że zapomnę, gdy zobaczę Pana Jezusa, bo wtedy bardziej niż cokolwiek innego będę chciał Go pocieszyć”.

Gdy 4 kwietnia 1919 r. Franciszek umarł, jego rodzice oznajmili: ,,Skonał uśmiechając się”.

W imię Prawdy! C. D. 177

7 lutego 2024 roku ciąg dalszy

W tym dniu przeczytałem ciekawe treści w książce pt. ,,Gwiazda przewodnia czasów ostatecznych. Mistyka objawień Matki Bożej w Fatimie”:

,,Gdy cel został już wyznaczony, Matka Boża mówi o środkach, jakich należy użyć. ,,Obiecuję, że uczynię cię szczęśliwą nie na tym świecie, ale w następnym” – Niepokalana powiedziała w Lourdes Bernadecie. Podobnie w Fatimie, po obiecaniu trójce dzieci nieba, Matka Boża od razu obwieszcza im cierpienia. Jest to królewska droga krzyża, która prowadzi do Boskiego światła. Już w 1916 r. anioł poprosił dzieci, aby nieustannie ofiarowały Bogu swoje cierpienia: ,,Przede wszystkim przyjmujcie i znoście z pokorą i poddaniem cierpienia, które Bóg ześle na was”. Teraz Maryja prosi dzieci o znacznie więcej: ,, Czy chcecie ofiarować się Bogu, aby znosić wszystkie cierpienia, które On wam ześle jako zadośćuczynienie za grzechy, którymi jest obrażany, i jako prośba o nawrócenie grzeszników?”

Najświętsza Matka ponownie podkreśla w tych słowach ogromną wartość ofiar, krzyży i cierpień znoszonych ku chwale Boga, i dla zbawienia dusz. Nasuwa się myśl, że po ukazaniu dzieciom rzeczy ostatecznych Maryja mogłaby im poradzić, aby przekazały tę wiadomość dalej, żeby poprosiły księdza o odprawienie Mszy św., żeby zorganizowały spotkania modlitewne lub inne dzieła pracy apostolskiej… Stało się jednak inaczej. Pierwszym wymaganym przez Nią środkiem nie jest nawet modlitwa, ale cierpienie w intencji wynagrodzenia i nawrócenia! Ogromne znaczenie ma również fakt, że to cierpienie, aby mogło wydać nadprzyrodzone owoce, musi być dobrowolnie zaakceptowane. Musi to być akt miłości wobec Boga i bliźniego, akt, który w ten sposób staje się najdoskonalszym wypełnieniem największego przykazania. Im chętniej cierpienia są akceptowane, tym bardziej stają się one aktami miłości i tym więcej przynoszą owoców. Dlatego Niepokalana prosi dzieci o dobrowolną zgodę, a po jej uzyskaniu stwierdza: ,,Będziecie więc musieli wiele wycierpieć”. Pokazuje to, że Matka Boża nigdy nie prowadzi do błahych konwersacji, ale przeciwnie Jej słowa zawsze są pełne głębokiego znaczenia i wymagają poważnego potraktowania. Jeśli powiedz ,,tak”, będzie dokładnie ,,tak”, z wszystkimi tego konsekwencjami! Oprócz ofiar i cierpień Matka Boża podczas każdego objawienia mówi o jeszcze jednym środku, którego należy używać: o modlitwie, a przede wszystkim o codziennym różańcu. Anioł przygotował już dzieci na życie modlitwą, nalegając na odmawianie aktów strzelistych , do których można dodać ,,modlitwę anioła”. Zobaczymy, że każde objawienie fatimskie poucza nas o tym, jak prowadzić głębokie życie duchowe. Jeśli użyjemy tych środków, tak jak zrobiły to dzieci z Fatimy, dostrzeżemy w naszych sercach te same efekty, jakie pojawiły się w sercach trojga pastuszków.

Przede wszystkim takie życie modlitwy i ofiary jest najwyższym środkiem danym przez samego Boga: ,,Łaska Boża będzie waszą siłą”. Droga do nieba wymaga nieustannego wysiłku. Byłoby jednak błędem myśleć, że ten wysiłek pogłębia naszą świętość. Nasz wysiłek, chociaż ważny, może nas jedynie przygotować na interwencję samego Boga, który da nam swoje światło i swoje życie – łaskę, która przemieni naszą duszę, aby stała się święta. Potwierdzenie tej prawdy pojawiło się zaraz potem”.

(…) Łucja, najstarsza z trójki dzieci, tuż po objawieniu doświadczyła wielkich trudności, przede wszystkim ze strony własnej rodziny. Jej matka była przekonana, że córka kłamie, więc przez bicie i bardzo surowe traktowanie próbował ją zmusić do ,,przyznania się”. Szczęśliwe i spokojne życie rodzinne nagle odeszło w przeszłość, zastąpione nieznośnym poczuciem bycia niezrozumianą. Łucja stała się czarną owcą rodziny, uważającej, że przynosi jej wstyd i naraża na drwiny otoczenia. Pamiętajmy, że ten ciężar spadł na wątłe barki dziesięciolatki.

,,Byłam przytłoczona goryczą, widziałam matkę ciągle zdenerwowaną, za wszelką cenę chcącą zmusić mnie do przyznania się do kłamstwa. Tak bardzo chciałam zrobić to, czego sobie życzyła, ale jedynym sposobem, żeby spełnić jej wolę, byłoby kłamstwo. Od kołyski wpajają swoim dzieciom wielki strach przed kłamstwem i karała chłostą to z nas, które powiedziało nieprawdę. […] Moje siostry trzymały stronę mamy i wokół mnie panowała atmosfera potępienia i drwiny. Wtedy przypominałam sobie dawne dni i pytałam samą siebie: <<Gdzie są te wszystkie ciepłe uczucia, jakie moja rodzina miała dla mnie jeszcze tak niedawno?>> Moją jedyną ulgą był płacz przed Bogiem, gdy składałam Mu to w ofierze”.

Ta lekcja ma dla nas szczególne znaczenie. Często możemy usłyszeć lamenty pobożnych dusz: ,,Odkąd nawróciłem się do Boga i poświęciłam się Matce Bożej, wszystko obraca się przeciw mnie. Starzy przyjaciele mnie opuścili, rodzina mnie odrzuca, spadają na mnie wszelkie próby i zmartwienia itp.”.

Odpowiedź znajdziemy w słowach Zbawiciela: ,,Jeśli kto chce iść za Mną, niech sam siebie zaprze, i weźmie krzyż swój, a naśladuje Mnie” (Mt 16, 24). ,,Jeśli was świat nienawidzi, wiedzcie, że Mnie pierwej, niż was, nienawidził […] Jeśli mnie prześladowali, i was prześladować będą” (J 15, 18nn). Nic dziwnego, że diabeł się wścieka, tracąc swój wpływ, kiedy dusza staje się obrazem Niepokalanej, a przez to twierdzą nie do zdobycia. Dlatego stara się doprowadzić do rozpaczy wiernych, zwłaszcza tych, którzy całkowicie należą do Niej.

(…) Matka Boża dwukrotnie prosi: ,,Módlcie się, dużo się módlcie! Nie modlicie się dostatecznie, Moje dzieci! Proszę, podwajajcie wasze modlitwy, nie tak bardzo co do ilości, ale jakości. Uczcie się modlić dobrze, całym swoim sercem! Czyńcie wysiłki – kiedy się modlicie – by być całkowicie oddanymi modlitwie. Róbcie wszystko dla chwały Mego Syna, ku Mojej czci i dla zbawienia dusz! Jeden różaniec odmówiony z większym wysiłkiem i pragnieniem zadowolenia Mnie jest lepszy niż sto odmówionych niedbale i z roztargnieniem”.

Maryja nalega: ,,Módlcie się, dużo się módlcie! Wiecie, że Mój Syn prosi was, byście się modlili zawsze i nigdy nie ustawali. Tylko jeśli jesteście stale zjednoczeni z Bogiem, Jego łaska może trwale w was przebywać, a dary Ducha Świętego dawać wam natchnienia. Wiem jednak, że stałe połączenie z Bogiem jest specjalną łaską darowaną tylko po wielu latach stałego wysiłku. Mimo to jedyna droga do tego celu, by się modlić zawsze i nigdy nie ustawać, to zwielokrotnianie waszych modlitw i odmawianie ich często i bardzo dużo”.

Drugim środkiem do zadowolenia i pocieszenia Najświętszej Maryi Panny oraz ratowania dusz – naszych własnych oraz biednych grzeszników – są ofiary. To ważne, że w Fatimie te dwa pojęcia – modlitwy i ofiary – są bardzo często wymieniane razem. Oba są darami dla Najwyższego: modlitwa jest darem naszego serca i duszy, ofiara – oddaniem naszej woli i naszych działań. Jednak słowo ,,ofiara” uzyskuje specjalną głębię właśnie w Valinhos, gdyż dzieci doświadczyły największych możliwych ofiar, jakie człowiek może złożyć w tym życiu: ofiary ogromnych cierpień, ofiary życia (chciano je zabić!), ofiary wszelkiego rodzaju upokorzeń, nieprzyjemnych i trudnych sytuacji itp.”

W imię Prawdy! C. D. 107

22 grudnia 2023 roku – ciąg dalszy

W tym dniu przeczytałem zaskakujący żywot wielebnej Krystyny, napisany przez Jakóba z Witryaku Biskupa Achoeńskiego i Kardynała, naocznego świadka cudów, które czyniła, a znajduje się w dziełach Dyonizyusza Kartuzyana i w Żywotach Świętych księdza Piotra Skargi:

,,Wielebna Krystyna, dla nadzwyczajnych szczegółów jakie w opisie jej życia czytamy przezwana Dziwną, przyszła na świat około roku Pańskiego 1175 we Flandryi w małem miasteczku świętego Trudona z rodziców w ubogim stanie zostających. Po ich śmierci dwie jej starsze siostry przeznaczyły jej do paszenia bydła w polu. Korzystając z samotności jakiej tam zażywała, oddała się życiu bogomyślnemu i ostrej pokucie, tak że wkrótce do wysokiej doszła świątobliwości.

Nie miała lat osiemnastu, kiedy w ciężką chorobę zapadłszy umarła. Siostry, które ją bardzo kochały, rzewnie nad nią płakały, i na jaki mogły zdobyć się sprawiły jej pogrzeb. Leżała na katafalku w kościele, kiedy w środku Mszy świętej którą za jej duszę odprawiał kapłan, wyszła z trumny jak najzdrowsza, a gdy ludzie zgromadzeni uciekali, ona dostawszy się na schody wiodące na poddasze kościoła, tam się schowała. Gdy siostry i ludzie od strachu ochłonęli, sprowadzili ją z góry i zawiedli do domu, gdzie kilku kapłanów i wielu znajomych zeszło się zdziwionych i zaciekawionych tak nadzwyczajnem zdarzeniem. Jeden z księży kazał jej opowiedzieć, co się z nią działo, gdy umarła, aż do chwili, gdy z trumny wstała.

Na co Krystyna taką dała mu odpowiedź. ,,Jak tylko wyszłam z ciała, wzięli mnie słudzy światłości Aniołowie Boscy, i poprowadzili przez ciemne i straszliwe miejsce pełne dusz ludzkich, które tak srogie męki cierpiały, iż nie tylko opisać, ale i wyobrazić sobie tego nie można. Ujrzałam tam i niektóre znajome mi osoby, i przejęta wielką litością, spytałam co to za miejsce, mniemając iż to jest piekło. Powiedziano mi iż to jest czyściec tych dusz, które w pokucie zeszły, ale dostatecznie za grzechy swoje na tym świecie ukarane nie były. Ztamtąd zaprowadzili mnie do raju, i postawili przed tronem Boga; a ja widząc iż mnie Pan Bóg przyjmuje, niezmiernej doznałam radości, sądząc iż tam już na wieki pozostanę. Lecz rzekł do mnie Pan Bóg: ,,Tak jest córko miła, będziesz tu ze Mną, ale wprzód daję cijeszcze dwie rzeczy do wyboru: albo w niebie już teraz pozostać, albo wrócić jeszcze do życia, abyś przez różne doznane w niem cierpienia wyzwalała z czyśćca te dusze, nad któremiś się dopiero litowała, a pozostając jeszcze na ziemi, przykładem twoim drugich przywodziła do pokuty, i dopiero potem z większą za moją łaską zasługą, tu napowrót przyjętą została”. Słysząc to, a przyjęta wielką litością nad duszami w czyśćcu cierpiącemi, oświadczyłam, że gotowa jestem powrócić do życia, i cierpieć za nich największe męki; poczem Pan Bóg rozkazał duszy mojej połączyć się z ciałem. Niech tedy wszyscy wiedzą pocom ja na ziemię na powrót posłana, i gdy widzieć będziecie dziwne moje sprawy, nie gorszcie się z tego, bo taka jest względem mnie, wola Boża”.

Jakoż, od tej chwili, życie jej było nie przerwanem pasmem rzeczy najnadzwyczajniejszych. Najprzód, tak jak zaraz po swojem zmartwychwstaniu pobiegła była na szczyt kościoła, tak odtąd ciągle takich miejsc szukała; wychodziła to na wieże, to na kościoły, to na najwyższe drzewa, i na nich zatopiona w bogomyślności, całe dnie bez pokarmu, i noce bez spoczynku przepędzała. Z początku, patrzono na to z podziwieniom, a pod wrażeniem tego co była wszystkiem o sobie opowiedziała zostawiono ją w pokoju. Lecz po niejakim czasie, przypisując to opętaniu, najprzód jej tego zakazywano, a gdy nie słuchała, związano ją i do rodzaju więzienia wtrącono. Wiele tam i długo cierpiała, aż nocy pewnej, chociaż silnie skrępowana była, uwolniła się od więzów i uciekła na puszczę. Tam przebyła dwa miesiące, mieszkając jak ptak po drzewach, a gdy jej głód zaczął dokuczać, dziewicze jej piersi wydawały rodzaj mleka, którem przez cały ten czas się żywiła. Wyszukana w tem miejscu znowu uwięziona została, a po niejakim czasie krewni i znajomi uwolnili ją i zaprowadzili do miasta Luwaniu, do pewnego świątobliwego i uczonego kapłana, aby ten wziął ją pod swoje duchowne przewodnictwo. Znać, że kapłan ten poznał w niej Ducha Bożego, gdyż zaraz kazał Krystynie przystąpić do Komunii świętej, i polecił aby jej nie przeszkadzano w sposobie życia jaki prowadziła.

Odtąd zadawała sobie pokuty wszelkie ludzkie pojęcie przechodzące, a wszystkie ofiarując za dusze będące w czyśćcu. I tak: rzucała się w piec, w którym ogień się palił; w nim takich cierpień doznawała, że w niebogłosy krzyczała, a wychodziła ztamtąd bez najmniejszej szkody i upalenia. Niekiedy znowu, gdy piec miał za mały otwór aby weń wejść mogła, kładła w ogień ręce albo nogi krzycząc od bólu, lecz wyjmując potem też członki niespalone. To znowu wskakiwała w kocioł wrzącej wody, a stojąc w nim części ciała nieobjęte wodą polewała ukropem jęcząc i krzycząc od bólu, a wciąż ofiarując to za dusze czyśćcowe, i znowu z takiej strasznej kąpieli wychodziła jakby ochłodzona. Kiedy rzeka Moza pod tem miastem płynąca, zamarzła, weszła przez lud przez przeręble, sześć dni tak przebywała, i wyszła zdrowa, skoro jej to kapłan nakazał. Co jeszcze dziwniejsze: rzucała się w koło młyńskie kiedy było rozpuszczone; koło to gruchotało wszystkie jej członki, lecz wychodziła z niego takąż, jaką była kiedy podeń się rzucała. W mieście wiele było psów bardzo zajadłych; Krystyna szła pomiędzy nie, a czołgając się na czworakach, pobudzała je na siebie tak, że wszystkie na nią ze wściekłością się rzucały. Zdawało się, że ją poszarpią w kawałki: lecz i z tego rodzaju zadanej sobie za dusze czyśćcowe pokuty, bez szwanku wracała.

Po niejakim czasie, znowu poczęli ludzie przypuszczać, że jest opętaną. Krewni chcąc ją powtórnie uwięzić posłali po nią człowieka, który niemogąc jej dogonić gdy przed nim uchodziła, cisnął za nią wielkim kamieniem, którym złamał jej nogę i wtedy ją pojmał. Krystyna z największą cierpliwością i bez najmniejszej do swego krzywdziciela urazy, związana i do krewnych odstawiona, w ściślejszem jeszcze więzieniu osadzoną została. Prócz tego skrępowali ją całą rodzajem drewnianych dybów, od których wkrótce ciało jej pogniło, a na posiłek dawali jej tylko trochę chleba tak suchego, że go ugryźć nie mogła. Lecz i tam przyszedł jej Pan Bóg w pomoc. Z piersi jej znowu wydobyło się owo cudowne mleko, którem się karmiła na puszczy, a którem i rany swoje namazawszy wnet je zleczyła, i chleb maczając posilać się niem mogła.

Na koniec, nie wiadomo z jakich powodów, krewni ci, którzy ją tak dręczyli, upamiętawszy się nie tylko uwolnili ją z więzienia, lecz przejęci wielkim żalem za okrucieństwo, z jakiem się z nią obchodzili, z płaczem prosili ją o przebaczenie. Krystyna rzuciła się w ich objęcia i serdecznie uściskała mówiąc, że najmniejszego do nich żalu mieć nie może, bo przecież wiedzieć powinni, iż ją na to Pan Bóg powtórnie na ziemię zesłał, aby jak najwięcej cierpiąc, najwięcej dusz z czyśćca wybawiła.

Gdy na wolności się znalazła, znowu owe cudowne pokuty, o których wyżej się powiedziało, zadawała sobie. Mnóstwo się ludzi do niej zbiegało. Wielu ciężkich grzeszników pobudzało to do skruchy, a wszystkich zachęcało do tem gorliwszego za dusze czyśćcowe nabożeństwa. Lecz wielu też słabej wiary gorszyło się tem, i ci przypisywali to opętaniu. Co widząc osoby pobożne, prosiły Pana Boga, aby uskromił owe cuda w Krystynie, i aby się w jej sprawach nie tak wysoko ręka Boska wznosiła, przez wzgląd na słabość wiary wielu tamecznych mieszkańców. Wysłuchał Pan Bóg tych modlitw, i odtąd życie Krystyny nie było tak nadzwyczajnem. Częściej przebywała z ludźmi, chorym po ich mieszkaniach i szpitalach usługiwała, największą zaś miała litość nad umierającymi. Tych do ostatniej chwili nie odstępowała, posiadając szczególny dar do pobożnego przygotowania na przyjęcie ostatnich Sakramentów świętych i na godzinę śmierci. Od tej usługi nie wyłączała nawet Żydów, których tam wielu mieszkało, mówiąc, iż Pan Jezus tak dalece do karania nie jest skwapliwym, że i wielu z tych nieszczęśliwych zaślepieńców, w ostatniej ich godzinie oświecać i nawracać raczy. Lecz z drugiej strony, z wielką gorliwością nakłaniała wiernych, aby do ostatniej godziny pokuty nie odkładali. Opowiadał bowiem, że w czyśćcu, do którego zaprowadzona była niegdyś, widziała miejsce przy samem już piekle będące, przeznaczone dla tych, którzy po ciężkich grzechach, dopiero przy samej śmierci jednają się z Bogiem. Mówiła przytem, że to miejsce nie mniejsze ma męki od tych, których doznają w piekle potępieńcy, z tą tylko różnicą, że mają nadzieję wybawienia, i że szatani jeszcze wścieklej się nad temi duszami niż nad potępionemi pastwią, gdyż wiedzą, że przyjdzie czas, gdy nad niemi władzy mieć nie będą.

Chociaż krewni chętnie ją chcieli swoim kosztem utrzymywać, nigdy nie chciała żyć inaczej jak z jałmużny: mówiąc, iż to dlatego czyni, żeby tym, którzy ją wspierają dała sposobność dobrze czynienia, gdyż przydawała: ,,Nic skuteczniej u Pana Boga nie uprasza miłosierdzia dla największych grzeszników, jak gdy oni czynią miłosiernie nad bliźnim”. Zwykle też żebrała u ludzi najgorszych, doznając ztąd bardzo często upokorzeń i najdotkliwszych obelg; a za to wielu takim wypraszała u Pana Boga najszczersze nawrócenie. Był w Luwaniu pewien mieszkaniec, znany powszechnie z bezbożności i najgorszych obyczajów, a przy tem bardzo skąpy. Razu pewnego Krystyna nie spodziewając się dostać od niego nic więcej, poszła prosić szklankę wody. Ten widząc kobietę nadzwyczaj wątłą i mizerną, kazał jej dać wina. Krystyna napiła się trochę, a człowiek ten wkrótce zachorował i umarł pojednawszy się z Panem Bogiem i objawiając największą skruchę.

Zdarzało się także, że kiedy dostawała posiłek od osób, które się cudzą krzywdą były zbogaciły, i gdy go pożywała w ich oczach, takich strasznych doznawała boleści i takie wtedy czyniła akty skruchy z powodu, że się cudzą krzywdą żywi, iż nieprawych właścicieli pobudzała do żalu, i niektórzy z nich sami z siebie połowę mienia swojego oddawali tym od których je nieprawnie nabyli.

Na takich uczynkach prawdziwego apostolstwa, spędziła Krystyna lat około trzydziestu, a trudno policzyć ile dusz z czyśćca wybawiła, i ile żyjących wyrwała z ciężkich grzechów i pojednała z Bogiem. Na rok dopiero przed śmiercią, większej samotności szukała. W tym celu osiadła u zakonnic w klasztorze św. Katarzyny. Tam budowała wszystkie siostry swoim przykładem, pokorą, słodyczą w obcowaniu z drugiemi, ostrą pokutą, której do śmierci nie zaniedbywała i łaską wysokiej bogomyślności, którą ja Pan Bóg obdarzał. Zpomiędzy wszystkich zakonnic, najbliżej żyła z jedną imieniem Beatryks. Nie miała łóżka, i zwykle tam było miejsce jej spoczynku, gdzie ją noc zastała. Razu pewnego prosiła Beatryksę, aby nikomu nie mówiąc, przygotowała jej łóżko, a gdy się w nie położyła, przyzwała kapłana i wszystkie ostatnie Sakramenta święte z uczuciem najwyższej wiary i pobożności przyjęła. Potem obawiając się aby gdy rozejdzie się wieść, że umiera, nie ściągnęło to do niej wiele osób, które mając ją w wielkiej czci o błogosławieństwo prosić będą, a lękając się aby ją to w próżną chwałę nie wbiło, prosiła Pana Boga, aby zaraz umarła: co też i stało się.

Tymczasem Beatryks, pobiegła po wszystkie zakonnice i sprowadziła je do łóżka Krystyny, a widząc ją już nieżywą, przyskoczyła do niej i zawołała: ,,Czyż godziło się Krystyno, nie pożegnawszy na i nie pobłogosławiwszy, tak z tego świata odejść?” A potem pełna ufności w Bogu nachyliwszy się do jej twarzy przydała: ,,Tyś żyjąc, zawsze mi posłuszną była: zaklinam cię teraz przez Pana Jezusa, abyś mnie i teraz usłuchała: powróć na ziemię i pobłogosław siostry moje”. Na te słowa Krystyna ożyła, a zwracając się do Beatryksy rzekła: ,,Czemuś siostro droga, przeszkodziła pokojowi mojemu? Jużem do Chrystusa zaprowadzona była”. A potem widząc siostry wkoło siebie klęczące, przeżegnała je, Matce Bożej poleciła, i już tą razą na zawsze oddała Bogu ducha, roku Pańskiego 1224. Ciało jej spoczywa w tymże kościele świętej Katarzyny, i po dziś dzień wielkiemi cudami słynie; dotąd jeszcze jednak, w poczet tych Świętych, którym cześć publiczną oddawać wolno, przez Stolicę Apostolską nie jest zaliczona”.

Podczas modlitwy nieszporami ważne były dla mnie poniższe słowa:

,,Trwajcie więc cierpliwie, bracia, aż do przyjścia Pana. Oto rolnik czeka wytrwale na cenny plon ziemi, dopóki nie spadnie deszcz wczesny i późny. Tak i wy bądźcie cierpliwi i umacniajcie serca wasze, bo przyjście Pana jest już bliskie. Oto sędzia stoi przed drzwiami”. Jk 5, 7-8. 9b